Akurat teraz, kiedy drużyny i ich kibice czekają na play-offy i kiedy trzeba, aby wszystko grało niczym w szwajcarskim zegarku firmy Patek, no więc akurat teraz kontuzje i inne kłopoty dopadają drużyny, które walczyć będą o Drużynowe Mistrzostwo Polski i sypią się niczym asy z rękawa karcianego szulera. Zaczęło się od mistrza kraju Falubazu, który przeżył szok w postaci wyniku badań antydopingowych Patryka Dudka i związanego z tym zawieszenia, i przytrafiła się kontuzja Krzysztofa Jabłońskiego.
[ad=rectangle]
Ucierpiała także leszczyńska Unia. Byki zjednoczyły siły pod wodzą Adama Skórnickiego i awansowały do play-off ale żeby nie było za dobrze kontuzji nabawili się liderzy ekipy: Nicki Pedersen i Przemysław Pawlicki. Kłopoty zaczęły się w Tarnowie, który sezon zasadniczy przejechał dotąd bez żadnych strat, tym samym, optymalnym składem. I teraz kiedy trzeba potwierdzić swoją dominacje, najpierw w Anglii "wysypał" się Krzysiek Buczkowski, a w minioną sobotę w Grand Prix w Gorzowie także Greg Hancock. Dla wyrównania szans chyba, żeby za dobrze nie czuli się w Gorzowie złośliwa fortuna pokazała paluchem na Nielsa Kristiana Iversena i wykluczyła go ze startów już do końca sezonu. Tym samym nastroje w Gorzowie nieco przygasły, a powrót na ligowy tron opuszczony ponad trzy dekady temu, stał się z pewnością mocno problematyczny, bo przecież wiadomo ile Duńczyk znaczył w ekipie trenera Piotra Palucha.
I tak to wygląda. Dudek, Jabłoński, Pawlicki, Pedersen, Buczkowski, Hancock, Iversen. To dopiero dream team, który byłby w stanie wygrać każdą ligę na tym łez padole! Tym samym kibice oczekując ostatniej rundy oraz pierwszych spotkań play off mają zafundowane dodatkowe emocje, pewnie większe niż spotkania zamykające sezon zasadniczy, które tak naprawdę nic już nie zmienią. Znacznie bardziej ciekawie zapowiada się batalia o powrót do zdrowia większości kontuzjowanych zawodników, bo od stanu ich organizmów w dużym stopniu zależy wynik tegorocznej rywalizacji w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Toteż fani łakną informacji, co się z nimi dzieje, a internetowe portale podają doniesienia przypominające niemal wojenne komunikaty o nadchodzących odsieczach dla walczących zaciekle o zwycięstwo stron. Iversen nie zdąży, ale czy zdąży się pozbierać Pawlicki, pytają w Lesznie.
A Hancock i Buczkowski? Martwią się z kolei. A mądrzy przypominają, że w tym sporcie nie ma absolutnie nic pewnego. Ale przypadek można przecież jakoś ograniczyć. Pewnie to co napiszę poniżej nie zdobędzie popularności, ale to tylko takie moje subiektywne odczucia. Zastanawiam się bowiem, czy jednak nie lepszym wariantem jest ograniczenie rozgrywek do sezonu zasadniczego? Pewnie, że przecież kontuzje mogą przyplątać się wcześniej, ale jednak w końcowym wyniku liczy się w takim wypadku praca i forma z przekroju całego roku. Ograniczamy wtedy sytuacje, w której jeden mecz, jedna kontuzja niweczą dorobek całego sezonu, poważne przecież w wypadku ekstraligi nakłady finansowe i nadzieje kibiców, działaczy i samych zawodników. Lata całe, ba dziesięciolecia nasz ligowy speedway prosperował przecież bardzo dobrze, radząc sobie jakoś bez zaczerpniętego z innych lig, czy też zupełnie różnych od niego dyscyplin drużynowych, systemu play-off. Nikt o takim rozwiązaniu nie myślał, a mecze cieszyły się i tak zainteresowaniem większym niż dziś.
Sezony bywały natomiast różne i takie kiedy walka o tytuł toczyła się do ostatniej rundy, ale i takie kiedy mistrz znany był znacznie wcześniej. Tutaj reguły nie było. Play off miał dać dodatkowy dreszcz emocji, miał być dodatkową atrakcją, wzmocnić koniunkturę i przyciągnąć nowych kibiców. Przyzwyczailiśmy się do niego, jak do rosołu w niedzielę. Czy spełnia swoje założenia w żużlu? Może jest ciekawiej, bo bardziej nieprzewidywalnie? Ale czy lepiej? Czy sprawiedliwiej? Jak mawiają kijem Wisły się nie nawróci, ale może czasem warto zastanowić się nad powrotem do korzeni?
Robert Noga
Ja powiem jedno, miałem szczęście oglądać półfinał 2013 Częstochowa-Toruń na żywo. Od Czytaj całość