Oliwer Kubus: Nie będę cię pytał o ocenę sezonu z perspektywy drużyny - sprawa wydaje się jasna. A ze swojej postawy jesteś zadowolony? Ósme miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych i średnia biegowa powyżej 2 punktów to wynik na miarę oczekiwań?
Robert Miśkowiak: Od 2-3 lat znajduję się w czołówce najlepszych jeźdźców ligi. Przed dwoma sezonami byłem pierwszy, w poprzednim piąty. Zależało mi na utrzymaniu tego poziomu. Wysoka, równa forma to powód do satysfakcji. Jednak chcę się stale piąć, rozwijać i oczekiwałem od siebie trochę więcej. Ale nie ma co narzekać. Średnio zdobywałem w meczu powyżej 10 punktów i ten wynik należy uznać za przyzwoity.
[ad=rectangle]
Po czasie nie żałujesz tego, że zdecydowałeś się na Lublin?
- Absolutnie nie. Jestem zawiedziony degradacją i uważam to również za osobistą porażkę. Liga potoczyła się tak, że spadliśmy, ale wcale nie byliśmy najsłabsi. Na wyjazdach zdobywaliśmy więcej punktów niż inne, wyżej sklasyfikowane drużyny. Zawsze brakowało jednak kilku oczek do pełnej satysfakcji. Jako zespół nie zasłużyliśmy na spadek, lecz los jest okrutny. Powtórzę jeszcze raz: przejścia do Lublina nie żałuję. Wynik sportowy pozostawia dużo do życzenia, ale poznałem tam wielu wspaniałych ludzi. Mam wspaniałego sponsora, który wspiera mnie nie tylko sportowo, ale także życiowo. Był to decydujący argument, abym jeździł dla KMŻ-u.
Prezes Andrzej Zając nie wypiera się, że klub posiada wobec was, zawodników, długi, jednak uważa, że nie są to kwoty astronomiczne. Potwierdziłbyś te słowa?
- Oczywiście. Zaległości są, ale z tym problemem borykają się wszystkie kluby, tyle że nie zawsze głośno się o tym mówi. Pieniądze będą stopniowo spływać na nasze konta, takie uzyskaliśmy zapewnienia działaczy. Wiem, że czynią wszystko, by długi zredukować. Jesteśmy w stałym kontakcie i mamy być na bieżąco informowani o postępach. Zarząd podchodzi naprawdę sumiennie do swoich obowiązków i podejmuje decyzje w dobrych intencjach.
Przez to, że KMŻ spadł do najniższej klasy, zapewne zmienisz pracodawcę. Chciałbyś startować nadal w pierwszej lidze czy skłaniasz się do jazdy w ekstralidze, do której ostatnio z różnych względów nie trafiałeś?
- Rzeczywiście różne względy o tym zdecydowały. Przede wszystkim mój pech polegał na tym, że startowałem w niewypłacalnych klubach.
Ta zła seria zaczęła się na dobre w 2009 roku. Ostrów, Poznań, Gdańsk...
- Udany miałem sezon 2012 w Lublinie. Ale rzeczywiście przez brak regularnych wypłat było mi ciężko. W Gdańsku zawarliśmy ugody, które nie są realizowane. Nie wiemy, co dalej robić. Widocznie ktoś klubowi na takie działania pozwolił; my zostaliśmy na lodzie. Do tego, żeby jeździć na najwyższym poziomie, brakuje właśnie tej stabilizacji finansowej. A przez to, że w ostatnich latach kluby mnie oraz innych żużlowców kluby traktowały tak, a nie inaczej, to znajdujemy się w trudnej sytuacji.
W przypadku Gdańska o jak dużych zaległościach mówimy?
- Obowiązuje mnie tajemnica kontraktowa, więc dokładnej sumy nie podam, ale, jak dla mnie, jest ona wysoka. Te pieniądze mi się należą. Zarobiłem je na torze, a jako drużyna spełniliśmy oczekiwania, awansując do ekstraligi. Pamiętajmy, że nie zawsze było łatwo, ale nie poddawaliśmy się i dążyliśmy do tego, by przedsezonowy cel osiągnąć. To, co zostało zapisane w kontrakcie, okazało się nieważne.
Będziecie dochodzić swoich praw w sądzie?
- Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Może się zdarzyć, że swoich pieniędzy już nie odzyskamy. Wprowadza się licencje nadzorowane, zawiera ugody z zawodnikami, a kluby i tak sobie z tego nic nie robią.
Nie odpowiedziałeś jednak na wcześniejsze pytanie. Będziesz starał się o angaż w ekstralidze?
- Zobaczymy, jakie pojawią się oferty i jakie będą oczekiwania wobec mnie. Nigdzie na siłę nie będę się pchał. Jeśli kluby wyrażą chęć współpracy ze mną i przygotują propozycje, to na pewno je rozważę.
Ostrów to kuszący kierunek?
- Za wcześnie na spekulacje. W tej chwili naprawdę nic nie wiadomo. Gdy będzie można oficjalnie podjąć negocjacje z klubami, wtedy być może udzielę jakiejś informacji.
Pytanie, czy warto za wszelką cenę próbować sił w ekstralidze, skoro na jej zapleczu emocji nie brakuje. Osiem wyrównanych zespołów, zaskakujące rozstrzygnięcia, a poziom sportowy może zadowolić wybrednego kibica.
- Z trzech lig pierwsza jest w tym sezonie zdecydowania najciekawsza. W ekstralidze w rundzie zasadniczej padały dziwne wyniki, nawet 74:16. To nie do pomyślenia. W PLŻ do ostatniej kolejki nic nie było jasne. Nie wiedzieliśmy, kto awansuje do czołowej czwórki, a kto spadnie. Żaden z zespołów nie mógł być pewny swego, co wpływało pozytywnie na poziom i atrakcyjność rywalizacji.
Ten sezon już zakończyłeś?
- Nie. Czeka mnie start w finale Złotego Kasku, dostałem też zaproszenia na turnieje. Mniej więcej cztery imprezy mi jeszcze zostały.
11 września minęła dziesiąta rocznica pewnego wydarzenia. Wiesz, jakiego?
- Tej daty nie zapomnę. Wywalczyłem wówczas mistrzostwo świata juniorów. Piękny dzień, piękne zawody, w dodatku rozgrywane we Wrocławiu, czyli na własnym torze.
Jak z perspektywy czasu zapatrujesz się na ten sukces? Gdyby ktoś powiedział ci wtedy, że za 10 lat będziesz czołowym jeźdźcem pierwszej ligi, czułbyś niedosyt czy satysfakcję?
- Trudno mi odpowiedzieć, bo człowiek nie jest w stanie przewidzieć tego, co będzie. Trzeba brać życie takim, jakim jest. Cóż, te wspomniane problemy klubowe zapewne negatywnie odbiły się na mojej karierze. Mógłbym osiągnąć o wiele więcej, gdybym jeździł w miejscach, gdzie regularnie otrzymywałbym pieniądze. Oczekiwania wobec siebie miałem większe, ale przecież kariery nie kończę. Znajduję się na etapie, w którym mogę wykorzystać całe swoje doświadczenie. Być może następne dwa sezony będą najlepszymi w moim życiu. Kto wie.
Wiele mówi się o kłopotach z przejściem z grona juniorów do seniorów. Dla ciebie ono okazało się ono trudne. Faktycznie wiek 22 lat jest dla żużlowca przełomowy?
- Na pewno jest to odczuwalna zmiana. Młodzieżowcy w pierwszym biegu rywalizują ze swoimi rówieśnikami; to szansa na sprawdzenie ustawień i nawierzchni. Dobry junior przyjedzie pierwszy lub drugi, jest przed swoim następnym wyścigiem mądrzejszy o doświadczenia i już wie, jakich dokonać korekt w sprzęcie. Gdy się jedzie z pozycji seniora, nie ma miejsca na pomyłki. Od początku trzeba być dopasowanym, czasem nawet bez próby toru. Z tego względu juniorom jest łatwiej. Nie mówię, że bardzo łatwo, ale ta różnica po wkroczeniu do grona seniorów jest zauważalna. I potwierdzą to również inni zawodnicy.
Karierę zaczynałeś w Polonii Piła. Ten klub, w nawiązaniu do tego pecha, o którym wspominałeś, w 2003 roku, tuż przed twoim odejściem do WTS-u, ledwo wiązał koniec z końcem...
- Od początku miałem trochę pod górkę, wiele spraw nie układało się po mojej myśli. Ale mimo tych problemów zawsze dawałem z siebie wszystko, a w Pile mogłem się wypromować.
Gdyby dziś skompletować ekipę z wychowanków Polonii, mogłaby ona śmiało powalczyć w ekstralidze. Ty, Tomasz Gapiński, Jarosław Hampel, Rafał Okoniewski - tworzylibyście czwórkę silnych seniorów.
- Rzeczywiście, zespół mielibyśmy mocny i pewnie nieraz byśmy zaskoczyli. Niestety, to już przeszłość. Dziś staram się na bieżąco śledzić wyniki pilskiego klubu.
Na koniec chciałbym serdecznie podziękować za pomoc mojemu strategicznemu sponsorowi, całemu zespołowi Inawery.
Chce startowac w extralidze i takie tam i jak zwykle okaże sie że będzie jeżdził w pierwszej lidze...