Maciej Kmiecik: Niedawno pojawiły się informacje, że mógłbyś wrócić do Ostrowa. Na ile jest to realna sprawa?
Tomasz Jędrzejak: Oczywiście, było zapytanie od włodarzy ostrowskiego klubu, jak wygląda moja sytuacja i czy jest w ogóle opcja mojego przejścia do ŻKS Ostrovia. Wiadomo, że znamy się z zarządem klubu, często się widzimy, chociażby na treningach i takie zapytanie po awansie się pojawiło. Sprawa wygląda tak, że mam ważny kontrakt we Wrocławiu na przyszły sezon i mam go zamiar zrealizować. Jeśli nie zmieni się filozofia drużyny wrocławskiej na przyszły sezon, to chciałbym ten kontrakt zrealizować i dziesiąty sezon walczyć dla Sparty Wrocław.
[ad=rectangle]
Czyli ostrowscy kibice muszą się uzbroić w cierpliwość i poczekać na Tomasza Jędrzejaka co najmniej do 2016 roku?
- Jeśli będzie taka opcja, to czemu nie? Na tę chwilę jestem zawodnikiem Sparty i chcę nadal jeździć dla tego klubu. Wiem, że mam dużo do poprawienia i nad tym wszystkim rozmyślam. Patrzę optymistycznie w kolejny sezon. Wiem, że miniony nie był taki, jaki sobie wszyscy życzyli. Ja też oczekiwałem więcej. Wiele rzeczy się na to złożyło. Zdaję sobie sprawę, że margines błędu jest coraz mniejszy. Wierzę jednak, że w przyszłym sezonie, reprezentując barwy wrocławskiego klubu, będę skutecznym zawodnikiem.
Zmiany barw klubowych w twoim przypadku różnie wychodziły. Nie należysz do żużlowców, którzy często zmieniają kluby. Czy ta stabilność ma też pomóc w odzyskaniu formy chociażby z 2012 roku?
- Jestem typem zawodnika, dla którego przywiązanie do barw klubowych jest bardzo ważną sprawą. Lubię mieć pewne rzeczy poukładane i czuć od osób pracujących w klubie zaufanie i chęć współpracy. Ten komfort mam we Wrocławiu. Wiem, że jest to klub, który stawia wysoko poprzeczkę. Żeby tam jeździć trzeba prezentować wysoki poziom. Nie wystarczy chcieć jeździć we Wrocławiu, ale trzeba zdobywać punkty i pomagać drużynie w wygrywaniu meczów. Tak jak powiedziałem wcześniej, barwy klubowe są dla mnie niezwykle istotne. Identyfikuję się z klubem, w którym startuję. Nie przyjeżdżam tylko na zawody, robię swoje i wracam do domu. Tak zostałem wychowany, tak było i tak jest do dzisiaj.
Czy czujecie coraz większą presję we Wrocławiu, by w końcu zrobić wynik na miarę oczekiwań tamtejszego środowiska żużlowego?
- Ten sezon miał być już całkowicie inny niż te poprzednie. Rozgoryczenie kibiców, włodarzy klubu i sponsorów jest pewnie duże, że ten sezon wyszedł tak, a nie inaczej. Byliśmy wzmocnieni dobrymi zawodnikami i mieliśmy świadomość, o co jedziemy. Nie udało się zrealizować planu minimum, czyli play-off. Nie osiągnęliśmy tego. Wszyscy zawodnicy wraz ze sztabem szkoleniowym jesteśmy zawiedzeni po tym sezonie. Na pewno w przyszłym roku poprzeczkę sami sobie zawiesimy na co najmniej tym samym poziomie, w który celowaliśmy w tym sezonie albo jeszcze wyżej. Zawodnicy, jeżdżący dla Wrocławia będą musieli zdawać sobie sprawę, że czas powrócić do topowej drużyny w Polsce. Budowa nowego stadionu zobowiązuje do powrotu na szczyt tak utytułowanego klubu. Nadszedł już najwyższy czas, by walczyć o wyższe cele. A jeśli chodzi o presję, ona jest wszędzie. W sporcie to normalna sprawa. My jako zawodnicy jesteśmy do tego przygotowani. Presja musi być, ale pozytywna. Sami chcemy i czujemy, że powinniśmy być wyżej w tabeli.
Trener Piotr Baron zapowiedział, że widzi cię w składzie. Taka wiara trenera na pewno tobie pomaga?
- Na pewno to cieszy, że trener nadal stawia na mnie i wierzy w mój potencjał. Wie, że jestem zawodnikiem, który potrafi dobrze punktować, jeśli ułożę sobie kilka spraw dookoła swojej osoby. Trener mnie dobrze zna i wie, że jestem częścią tego klubu i ma świadomość, że dam z siebie wszystko, żeby nie zawieść kibiców. Jestem przekonany, że poprawa nastąpi w kolejnym sezonie. To, że ufają mi prezesi i trener jest dla zawodnika budujące. Podkreślam, że nie siedzę w domu i czekam na kolejny sezon, tylko już teraz myślę, co zrobić, by było dużo lepiej.
W takim razie, w czym tkwił problem, że nie byłeś tak skuteczny?
- Na pewno złożyło się na to kilka czynników. Początkowo nie trafiłem ze sprzętem. Później były problemy z małą liczbą startów. To był pierwszy sezon od kilku lat, w którym przejechałem tylko nieco ponad 20 imprez, łącznie ze sparingami. Miało to wpływ na moją formę. Na początku sezonu może to nie jest takie widoczne, ale im dalej wchodzi się w ten rytm startowy, a brakuje występów, tym trudniej złapać formę. Przerwa wakacyjna była za długa, nie rozumem, dlaczego tak to wyglądało Mechanizm startowy u tych zawodników, którzy jeżdżą regularnie, widać gołym okiem. U mnie tego brakowało. Zawodnicy odjechali mi w trakcie sezonu, głównie z uwagi na tak małą liczbę startów.
Zamierzasz zatem zmienić coś w tej kwestii? W Szwecji też w tym sezonie jeździłeś sporadycznie...
- Nie ukrywam, że w popełniłem błąd, bo miałem propozycję z innego klubu Elitserien, ale z niej nie skorzystałem. Czekałem do końca, bo liczyłem na dobry początek sezonu w Polsce. Wiedziałem, że jeśli jest się skutecznym w swojej lidze, to telefony z zagranicy pojawiają się od razu. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Dopiero gdzieś tam w drugiej połowie sezonu odezwał się telefon z mojego szwedzkiego klubu, w którym przejechałem w sumie cztery mecze. To już był taki moment, że nic mi to nie dawało w kwestii złapania formy. Nie było tej systematyczności startów, którą miałem przez ostatnie 8-10 lat. Na pewno w obliczu doświadczeń z tego roku mam już pewien plan na kolejny sezon. Wiem, że polska liga już nie wystarczy i trzeba zrobić jakieś zmiany. Muszę podpisać kontrakt w lidze zagranicznej. Nie ukrywam, że wcześniej sam się o to szczególnie nie starałem, bo koncentrowałem się na startach w Polsce. Same treningi to jednak nie wszystko.
Na koniec zapytam cię jeszcze o ostrowski żużel. Widziałem, że byłeś na finałowym meczu, który zadecydował o awansie do Nice PLŻ drużyny MDM Komputery Dreier ŻKS Ostrovia. Jak przyjąłeś powrót do grona pierwszoligowców ostrowskiego klubu?
- Tak naprawdę, jako formalność. Zdecydowanym faworytem od początku był dla mnie zespół z Ostrowa. Była to najlepsza drużyna PLŻ 2 w sezonie zasadniczym. Dreszczyk emocji po tym pierwszym meczu w Krakowie na pewno był. Można było założyć, że Wanda postawi się mocno w Ostrowie. Był to pierwszy mecz, na którym byłem w tym sezonie na Stadionie Miejskim. Bałem się na niego przyjść, bo dotąd nie byłem na żadnym, a wszystkie były wygrywane przez miejscowych. Udało się gospodarzom wygrać wysoko i zasłużenie. Kwestia awansu nie podlegała dyskusji.
Marzenie prezesa Mirosława Wodniczaka o powrocie do ŻKS Ostrovia rodowitych ostrowian może zatem spełnić się dopiero w 2016 roku...
- Myślę, że jest to kwestia czasu. Nadal mam ambicje jeździć w ekstralidze. Chcę się jeszcze ścigać we Wrocławiu i osiągnąć coś z drużyną, której barwy będę reprezentować dziesiąty rok. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić w przyszłym, jubileuszowym sezonie w barwach wrocławskiego klubu. Jeśli chodzi o Ostrów, przyszłość pokaże. Ostrów jest ułożonym klubem, widać, że jest prowadzony bardzo dobrze. W Ostrowie jest rzesza oddanych kibiców. Na tę chwilę mam kontrakt w Sparcie. Jeśli nic się nie zmieni, jestem we Wrocławiu. Rozmawiałem z szefostwem klubu i wiem, co mam zmienić, żeby być skutecznym, tak jak bywało to w latach wcześniejszych.