Powinniśmy powiększyć Ekstraligę - rozmowa z Leszkiem Tillingerem, prezesem Polonii Bydgoszcz

Leszek Tillinger jest bardzo znaną postacią w środowisku żużlowym. Niedawno z prezesem Polonii Bydgoszcz rozmawialiśmy o problemach nurtujących polski, światowy i bydgoski speedway. W pierwszej części przedstawimy spojrzenie szefa beniaminka Speedway Ekstraligi na sprawy związane z funkcjonowaniem ligowych rozgrywek i cyklu Grand Prix.

Adrian Dudkiewicz: Miniony sezon bydgoska Polonia zakończyła awansem do Speedway Ekstraligi. Zawodnicy mieli jednak spore problemy w spotkaniach wyjazdowych, dlaczego?

Leszek Tillinger: Ja myślę jednak, że takich kłopotów nie było. Pierwsze trzy drużyny były dosyć wyrównane i z nimi jechało się dosyć ciężko. W niektórych pojedynkach na wyjeździe zaprezentowaliśmy się słabiej, ale to nie oznacza, że byliśmy gorsi. Po prostu kilku żużlowców było po poważnych urazach. Ligę zakończyliśmy z dużą przewagą nad resztą stawki. Nie wszystkie tory były przez naszych jeźdźców rozpracowane i to też pewnie miało wpływ na taką postawę, zwłaszcza na nawierzchniach w Rawiczu i Daugavpils.

Drugim problemem była także niska frekwencja na stadionie w Bydgoszczy. Co Pana zdaniem wpłynęło na to, że kibice odwrócili się od żużla?

- Uważam, że fani nie tyle odwrócili się od speedwaya, tylko po prostu chcą oglądać dobre widowisko. Niestety, w tym sezonie większość drużyn już przed meczem zakładała wysoką porażkę. Przez to działacze gości awizowali dość nieciekawe składy, a kibic wie kiedy będzie ciekawy pojedynek i przez to wybiera sobie poszczególne zawody.

Czy wobec faktu, że w I lidze startuje kilka dobrych drużyn i przez to czasami zdarzają się mecze do jednej bramki, nie należałoby poszerzyć Ekstraligi do 10 drużyn?

- Ja już nie chciałbym się na ten temat wypowiadać, bo już od kilku lat mówiłem o tym głośno. Powinniśmy powiększyć Speedway Ekstraligę do dziesięciu drużyn i dać sobie spokój z tymi drużynami zagranicznymi, bo poprzedni rok i obecny sezon pokazał, że ekipy z zagranicy lekceważą sobie polską ligę. Często ich obiekty są nieprzystosowane do rozgrywania zawodów, zdarzają się walkowery, albo przekładają spotkania na inny termin, także ciągle coś w tej drugiej lidze się dzieje.

W tym roku nie można rozmawiać z zawodnikami w sprawach transferów aż do końca listopada. Ten przepis jest jednak martwy i chyba powstał tylko dla dobrego samopoczucia prezesa Speedway Ekstraligi?

- Ten przepis nie dotyczy tylko prezesa Speedway Ekstraligi, ale całego rodzimego żużla, tak samo jak regulaminu, który jest opracowany przez Główną Komisję Sportu Żużlowego. Ten pomysł według mnie jest nie najlepszy, a właściwie jest to fikcja. Z tego co jednak wiem, w następnym sezonie ma się to zmienić i już nie dojdzie do takich sytuacji jak obecnie.

We wtorek wziął pan udział w zgromadzeniu prezesów Speedway Ekstraligi. Czy poza terminarzem, ustaliliście jeszcze jakieś inne ważne kwestie?

- Tak, były omawiane inne problemy. Mi na ten temat jest niezwykle trudno się wypowiadać, bo ja na tym zgromadzeniu byłem jeszcze jako zaproszony gość, a nie wspólnik. Co mogę dodać ciekawego? Przedstawiono między innymi sprawozdanie z współpracy Telewizji Polskiej ze Speedway Ekstraligą, na której był obecny także dyrektor Korzeniowski. Ocena wypadła bardzo dobrze, są tylko małe niuanse do poprawienia, ale to tylko drobne szczegóły. Były także na kworum podniesione inne tematy, część z nich udało się przeforsować, a reszta będzie dopracowana na kolejnym zebraniu.

Niedawno wspólnicy postanowili zlikwidować Jokera. Czy Pana zdaniem, to pozytywnie wpłynie na rozwój ligowych rozgrywek?

- Ja myślę, że tak. W tym roku okazało się, że przepis stwarzał sytuację, w której dana drużyna pracowała mocno przez dwanaście biegów, a w dwóch kolejnych szybko traciła przewagę i przegrywała spotkanie. Zostaną natomiast rezerwy taktyczne.

W tym roku klub dwa razy organizował turniej Grand Prix. Co było najtrudniejszym zadaniem przy organizacji tej drugiej imprezy?

- Czas, a ściślej mówiąc jego brak. Pracowaliśmy dzień i noc, by ten turniej doszedł do skutku, gdyż my tylko w części byliśmy organizatorem, a w części BSI. Najgorszy był uciekający czas, bowiem już po przyjeździe w niedzielę ustaliliśmy sobie cały plan działania. Przez cztery dni musieliśmy wszystko dograć, bowiem w piątek już był trening, ale na szczęście obyło się bez wpadek.

Czy to prawda, że Włosi, Słoweńcy lub Czesi płacą BSI trzy razy mniej za organizację turnieju Grand Prix niż polskie kluby?

- A tego to ja nie wiem. To są umowy handlowe pomiędzy zainteresowanymi stronami (objęte tajemnicą handlową - przyp. red).

Od kilku już lat czołówka cyklu praktycznie się nie zmienia. Nie sądzi Pan, że lepiej byłoby, gdyby był organizowany tylko jednodniowy finał, tak jak to było kilkanaście lat temu?

- Można by było nad tym pomyśleć, ale Grand Prix to Grand Prix. Ten turniej pokazał, że zainteresowanie wśród kibiców jest niezłe, choć w niektórych krajach różnie z tym bywa i tu trzeba by było się zastanowić na inną lokalizacją. Jest natomiast koncepcja, która zakłada, że od przyszłego sezonu należy nieco przewietrzyć czołówkę, dobrać młodszych zawodników, którzy coś wniosą do tych zawodów.

Czy organizacja Grand Prix w Vojens, nie jest uprawianiem prywaty przez Ole Olsena?

- Dlaczego? Ole Olsen nie jest człowiekiem, który sam to wszystko organizuje. Ta opinia jest trochę przesadzona. Ci, którzy o tym piszą i tak sądzą, są w błędzie. To nie jest turniej Olsena, to nie jest jego prywatny folwark. Tym zajmuje się FIM i Anglicy z BSI. Duńczyk posiada swój tor i klub, wystąpił o organizację imprezy, zapłacił i dostał co chciał.

W drugiej części wywiadu Leszek Tillinger opowie między innymi o sprawie odejścia Rafała Okoniewskiego, współpracy z miastem, pozyskiwaniu sponsorów i remoncie stadionu.

Komentarze (0)