Pewność siebie potrafi być zdradliwa - rozmowa z Adrianem Miedzińskim, żużlowcem KS Toruń

Od początku kariery Adrian Miedziński jest wierny klubowi, w którym się wychował. - Nie zadeklaruję jednak, że do końca życia będę jeździł w Toruniu, bo nie wiem, co się przydarzy - mówi "Miedziak".

Oliwer Kubus: Na początek pytanie-zagadka. Obecnie ilu zawodników z ekstraligi startuje nieprzerwanie w jednym klubie dłużej od ciebie?

Adrian Miedziński: Jeden.
 
Zgadza się. To Damian Baliński. Co w takim razie decyduje o przywiązaniu do Torunia? Lokalny patriotyzm czy inne, obiektywne czynniki?

- Lokalny patriotyzm na pewno. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Nie sprawdzałem tego przysłowia w praktyce, jednak wydaje mi się, że dużo w nim prawdy. Tu się wychowałem, mieszkam i mam sponsorów oraz inne osoby, które mi pomagają. Były oczywiście trudne sezony, szczególnie 2006, w którym do końca walczyliśmy o utrzymanie. W klubie nigdy nie było jednak problemów finansowych. Wiadomo, mogłem odejść gdzieś, gdzie miałbym lepsze warunki, ale czasami pieniądze to nie wszystko i trzeba patrzeć na różne aspekty. Niepoślednią rolę odgrywają sponsorzy, którzy pozwalają utrzymać wychowanka w mieście.

W ostatnich miesiącach spekulowało się o twoich przenosinach. Faktycznie byłeś blisko zmiany klubu?

- Pojawiła się taka opcja, aczkolwiek sprawy w miarę szybko się wyjaśniły. Można było przeciągać negocjacje, próbować podbijać stawki, lecz uznałem, że to się mija z celem. W Toruniu są teraz dobrzy ludzie. Wszystko wyjdzie co prawda w trakcie sezonu, ale jestem optymistą. Kontrakt nie został jeszcze podpisany, ponieważ ciągle mijamy się z prezesem. Musimy się w końcu spotkać i dopełnić formalności. Nie zadeklaruję, że do końca życia będę jeździł w tym klubie, bo nie wiem, co się przydarzy, jednak przyszły sezon na pewno spędzę w Toruniu. Co będzie dalej, zobaczymy.
[ad=rectangle]
Odczuwasz, że żużel jest w Toruniu religią? Wychodząc na miasto, jesteś zagadywany przez kibiców?

- Jestem rozpoznawalny. Czasami ludzie spojrzą, o coś zapytają. Ale przez tak długi okres człowiek do tego przywyknął i nie stanowi to problemu.

Czyli po słabszym występie nie boisz się, że ktoś cię zaczepi, niemiło potraktuje?

- Nie. Może się znaleźć ktoś, kto powie, co myśli. Jednak kibic ma prawo wyrażać swoją opinię. Musimy się z tym pogodzić.

Właściwie powinienem zacząć rozmowę od pytania o zdrowie. Ten generalnie pechowy dla ciebie rok zakończyłeś pechowo, łamiąc kość śródstopia w dwóch miejscach.

- W trzech miejscach, uściślając. Na szczęście ze zdrowiem już w porządku. Zacząłem delikatne treningi, a w poprzednią sobotę wróciłem z nart. Coś jeszcze odczuwam, w końcu dopiero wracam do aktywności po długiej przerwie, ale w niczym mi przebyty uraz nie przeszkadza. Normalnie biegam i funkcjonuję.

Miniony sezon był dla was ciągłą gonitwą. Minusowe punkty, szereg kontuzji oraz nieudana inauguracja powodowały, że od początku do końca goniliście pierwszą czwórkę. Presja z was nie schodziła. To nieustanne parcie na wynik dało wam się we znaki?

- Nie da się od tego uciec. Człowiek żyje w tej atmosferze, czyta gazety, wie, jaka jest sytuacja w tabeli. Nawet jeśli stara się siebie oszukać i udaje, że o tym nie myśli, w podświadomości i tak to ciśnienie istnieje. Z pewnością miało ono wpływ na naszą postawę. Każdy chciał dać z siebie jak najwięcej, a czasami gdy za bardzo się chce, to niektóre rzeczy nie wychodzą.

Chyba dodatkowym balastem jest przystępowanie do rozgrywek jako dream-team. Oczekiwania są ogromne, a wśród rywali obowiązuje zasada "bij faworyta".

- Musimy sobie z presją radzić. W ostatnich latach jeździliśmy o medale. Runda zasadnicza była jednak zwykle formalnością, a prawdziwa walka zaczynała się dopiero w fazie play-off. Teraz ciśnienie ciążyło na nas od pierwszych kolejek, bo każde potknięcie oddalało od celu.

Nadmierna presja była jedną z przyczyn twoich częstych upadków?

- Jak powiedziałem: gdy się za bardzo chce, to wiele rzeczy nie wychodzi. Gdzieś się zatraciłem; wszystko poskładało się w całość. Pogubiłem się też sprzętowo, bo sam nie wiedziałem, czy upadki są winą moją czy sprzętu. Straciłem pewność siebie i forma leciutko uciekła. Ale to już nieistotne. Było, minęło. Ten sezon kasuję z pamięci i skupiam się na nowych rzeczach.

- Ciśnienie ciążyło na nas od pierwszych kolejek - ocenia Adrian Miedziński
- Ciśnienie ciążyło na nas od pierwszych kolejek - ocenia Adrian Miedziński

Przez wywrotki i bezpardonową jazdę przylgnęła do ciebie łatka torowego zabijaki. Z innej, bardziej przyjaznej strony Adrian Miedziński pokazał się w programie "Czarny charakter". To była próba ocieplenia wizerunku?

- Każdy ma inny sposób koncentracji przed zawodami. Jeden się uśmiecha i żartuje, drugi woli usiąść i w spokoju przygotować się do startu. Dwie godziny w telewizji nie są odzwierciedleniem tego, jakim się jest na co dzień. Kibice znają nas albo z toru, albo z transmisji. Na tym budują swoją wizję człowieka. Tymczasem sfera mentalna i psychika są bardziej rozbudowane. Udział w programie był decyzją spontaniczną.

Do klubu wraca dobrze ci znany Jacek Gajewski. To odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku?

- Jest dobrym fachowcem. Myślę, że wróci z nowymi pomysłami i pokładami energii. Zna się na tym sporcie, czuje go, mimo że sam wcześniej nie startował na żużlu. Byli żużlowcy często nie potrafią przekazać swoim podopiecznym wiedzy, a pan Jacek tę zdolność posiada.

Ty tę zimę spędzisz inaczej niż poprzednie czy postawisz na sprawdzony tryb przygotowań?

- Tryb po części jest sprawdzony, po części nastąpią w nim modyfikacje. Bardziej przyłożę się, tak jak przed dwoma laty, do pracy z psychologiem i spraw sprzętowych. Po zeszłorocznym, dobrym sezonie niektóre rzeczy mi uciekły. Okazało się, że zbyt pewnie do nich podszedłem, co szybko zweryfikował tor. Jakiś moment przespałem. Muszę ciężej przepracować okres przygotowawczy, włączając też w to kwestię sprzętu. Nie wiemy jeszcze zresztą, jaką decyzję podejmie się w sprawie tłumików.
[nextpage]
A chciałbyś, by umożliwiono wam używanie tych przelotowych?

- Szczerzę mówiąc, wolałbym, żeby tłumiki się zmieniły. Ucieszyliby się z tego kibice, gdyż byłoby więcej walki. Poza tym mniej obciążone byłyby silniki. Do obecnych tłumików przywykliśmy, a czy nowe będą lepsze? Teoria mówi, że tak. Sam zresztą je testowałem i wrażenia były pozytywne.

W przerwie między rozgrywkami znajdziesz chwilę na odpoczynek? Słyszałem, że wyprawy katamaranem są jednym z twoich hobby. Będzie zatem wypad do ciepłych krajów?

- Urlop mam już za sobą. Były i narty, i ciepłe kraje. Teraz trzeba zabrać się za przygotowania i podogrywać kwestie sponsorskie. To mój cel na grudzień. Ten miesiąc jest także momentem wejścia w treningi, na razie delikatne. Bardziej pracowity okres zacznie się styczniu.

Jesteś zwolennikiem jak najszybszego wznawiania zajęć na torze czy wolisz poczekać, aż warunki pogodowe i forma będą optymalne? Opinie są różne.

- To chyba z wiekiem się zmienia. Zawsze chciałem zaczynać jak najszybciej, a po tym sezonie mam inne odczucia. Aura sprzyjała, więc jeździliśmy już na początku marca. Treningów było bardzo dużo. Chyba za dużo. W przyszłym sezonie planuję wpierw uporządkować sprawy sprzętowe, poczekać na wszystkie silniki, a dopiero później wyjechać na tor. Treningi na dwa tygodnie przed startem sezonu powinny mi w zupełności wystarczyć.

Jesteś jednym z tych żużlowców, którzy śledzą na bieżąco nowinki transferowe czy jednak starasz się od tych doniesień odcinać?

- Trudno się od tego odciąć. Otwierając gazetę czy internet, automatycznie otrzymuję porcję wiadomości. Wystarczy zresztą wejść na Facebooka. Jestem więc na bieżąco, kto, gdzie i z kim podpisał kontrakt.

To potwierdza tezę, że żużlowiec żyje sportem cały rok.

- W listopadzie można na krótko od żużla uciec: wyjechać na urlop, odpocząć, zresetować się. Jest to wręcz wskazane, bo człowiek wraca z wczasów z nowymi siłami i zapałem do pracy. Później zaczyna się proces pozyskiwania sponsorów, kompletowania teamu oraz sprzętu. Wszystko, co robimy w trakcie roku, jest ze sobą powiązane.

Często podkreślasz, jak istotni są sponsorzy. To grono od dawna wiernych tobie osób?

- W 90 procentach to ludzie, przyjaciele, którzy są ze mną prawie od początku kariery. To też jeden z atutów Torunia i przyczyn, dla których zostaję w tym mieście.

Wychowanek toruńskiego klubu marzy o stałych startach w Grand Prix
Wychowanek toruńskiego klubu marzy o stałych startach w Grand Prix

Licencję zdałeś w 2001 roku. Powoli zbliża się jubileusz...

- ... i zamierzam go uczcić. Jeżdżę na żużlu od około piętnastu lat i zaplanowaliśmy na sobotę 21 marca z tej okazji turniej. Na pewno wystąpią wszyscy zawodnicy z Torunia, zaproszę ponadto moich innych kolegów z toru. Będzie to profesjonalnie zorganizowana, dobrze obsadzona impreza, rozgrywana na wzór meczu ligowego. Trzymam tylko kciuki, by dopisała pogoda.

Mało jest zawodników, to również odniesienie do pierwszego pytania, przywiązanych do barw klubowych. Ta tendencja do częstych zmian drużyn przez żużlowców to znak czasu?

- Zmieniają się realia. Kilka czy kilkanaście lat temu w zespole mógł jeździć tylko jeden obcokrajowiec. Drużyna była więc zlepkiem ludzi z okolicy, którzy razem trenowali i przebywali ze sobą. Teraz mamy sytuację odwrotną i budowę składu zaczyna się zwykle od zawodników zagranicznych. Druga strona medalu jest taka, że każdy stara się swoje czasy świetności jak najlepiej wykorzystać i szuka najdogodniejszego dla siebie miejsca. Jak skończy karierę, będzie sobie musiał w życiu radzić sam. Dlatego zmianom barw nie należy się dziwić.

Tata doradza ci, byś nie odchodził z Torunia?

- Tata akurat nie miesza się w te sprawy. Jeździ z nami na zawody, zwłaszcza na te, które odbywają się w Polsce. Lubi poobserwować, ale nie ingeruje za bardzo w moje decyzje.

Jeden z trenerów powiedział, że największym kłopotem tego sportu są ojcowie, którzy zbytnio wtrącają się w kariery synów. Wydaje się, że model relacji, jakie masz z tatą, sprawdza się.

- Nigdy nie czułem nacisków z jego strony. To ja musiałem chodzić do niego i prosić o rady. Powiem tak: tata otworzył mi furtkę, nie pchając mnie do świata żużla, przestrzegając, że nie jest to łatwy kawałek chleba, jednak sam musiałem przekroczyć próg i ułożyć sobie karierę. Z perspektywy czasu myślę, że była to właściwa, lepsza droga. Choć nie ma reguły. Zenon Kasprzak jeździ z Krzysztofem na wszystkie mecze, bardzo mu pomaga i widać, że ten model także się sprawdza.

Na koniec pytanie, które zadaje się zazwyczaj początkującym żużlowcom. Jakie marzenia na dalsze lata?

- Chciałbym jeździć w Grand Prix. W tym roku odpuściłem challenge i może dobrze się stało. Miałem wtedy taki wtedy dołek, że nie czułem się na siłach, by wystąpić. Ostatnią imprezą, na którą się zmobilizowałem, było GP w Toruniu i chyba wypadłem nieźle. Chciałbym się ścigać na stałe w cyklu, bo po prostu lubię rywalizować z najlepszymi. Przystąpię do eliminacji i mam nadzieję, że zakończę je z powodzeniem. Nie prześpię tego, co przespałem w tym roku. Pewność siebie to dobra cecha, ale potrafi być zdradliwa. Przez nią pewne rzeczy można pominąć lub przeoczyć. Trzeba być zawsze czujnym.

Źródło artykułu: