Oliwer Kubus: Trudniej osiągnąć wysoki poziom czy go utrzymać?
Paweł Przedpełski: Raczej to drugie. Już przed sezonem domyślaliśmy się, że nie będzie łatwo utrzymać dobrej formy. Można bowiem jednorazowo wdrapać się na górę i równie szybko z niej spaść. Mnie udało się poprawić średnią sprzed roku, poza tym jestem bardzo zadowolony z występów w Szwecji. Dlatego mam nadzieję, że w następnym sezonie wykonam kolejny krok do przodu.
[ad=rectangle]
Co ma być tym kolejnym krokiem? Masz oprócz wyższej średniej konkretny cel?
- Jest wiele okazji, by wywalczyć jakiś tytuł. Postaram się skupić na wszystkich zawodach: zaczynając od mistrzostw Polski, przez Złoty i Srebrny Kask, na mistrzostwach świata kończąc. Najlepiej... wygrać wszystko! (śmiech) To by mi najbardziej odpowiadało. Powalczę o dobry wynik i podium w każdym z turniejów. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Miejsce na następne puchary masz?
- Oczywiście, miejsca jest dużo. Nie jeżdżę w końcu tak długo, by miało go już teraz zabraknąć.
Wspomniałeś o Szwecji. Wielu twoich kolegów podkreśla, że stanowi ona odskocznię od ligi polskiej, która jest specyficznym, hermetycznym środowiskiem. Faktycznie skandynawski klimat jest inny, bardziej przyjazny do uprawiania żużla?
- Zawodom towarzyszy luźniejsza atmosfera. Pewnie jest to spowodowane niższą frekwencją na trybunach. W Toruniu na mecze przychodzi piętnaście tysięcy kibiców, w Szwecji cztery i wszyscy mówią, że to dużo. Tam ludzie traktują spotkania żużlowe jako piknik. Idą na stadion, by się odprężyć, zrobić grilla i przy okazji obejrzeć ściganie. U nas kibice żyją speedwayem, dla nich to świętość. Różnica polega więc głównie na podejściu. Szwecja to pod tym względem troszkę inny świat.
Tobie taka atmosfera odpowiada?
- Z pewnością nie przeszkadza; podoba mi się. Czuć różnicę, gdy z Polski jedzie się do Szwecji.
Anglia też wchodzi w rachubę w kontekście przyszłego sezonu?
- Wspólnie z tatą i teamem zastanawiamy się nad tym. Myślę, że spróbujemy, choć na razie podpisanego kontraktu na Wyspach nie posiadam. Jest Polska i Szwecja, a czy dojdzie do tego Anglia? Niewykluczone. Już minionym sezonie o niej myśleliśmy, ale nie udało się tam zakotwiczyć.
Co za dużo, to niezdrowo. Startując w trzech ligach, o odpoczynku w trakcie sezonu można tylko pomarzyć.
- Dokładnie. W Anglii meczów jest dużo, aczkolwiek ich liczbę zmniejszono. Jednak jako junior na brak startów narzekać nie mogę. Natężenie zawodów jest spore.
Przed tobą o tyle spokojna zima, że nie musisz martwić się o przynależność klubową. To duży komfort?
- Tak. Zaraz po sezonie wiedziałem, że będę reprezentował zespół z Torunia. Bo tu jest mój dom. Szybko porozumieliśmy się z nowym właścicielem i przez przynajmniej dwa następne lata, do kiedy mam podpisany kontrakt, pozostanę Aniołem.
Swoją przygodę z żużlem rozpocząłeś w wieku 16 lat. Ponoć po dwóch miesiącach treningów uzyskałeś certyfikat. To prawda?
- Tak. Wszystko szybko się potoczyło, nie tylko zdanie licencji, ale też to, jak wskoczyłem do ekstraligi. Co do moich początków - zacząłem jeździć w maju 2011 roku, natomiast w lipcu przystąpiłem do egzaminu. I przebrnąłem go pomyślnie.
Zawsze marzyłeś o tym, by zostać żużlowcem? Przychodziłeś na stadion i oczyma wyobraźni wcielałeś się w rolę zawodnika?
- Nie. Decyzja przyszła spontanicznie. Chodziłem od najmłodszych lat na mecze, a z bratem ścigaliśmy się na rowerach na wytyczonym nieopodal szkoły torze. Ale nigdy nie oczekiwałem, że będę żużlowcem. Brat z trenerem mnie namówili. Właściwie to nie namówili, tylko siłą wsadzili na motocykl. Kazali jechać i... nie miałem wyboru.
Czyli nie byłeś typowym pasjonatem, przekonanym od dziecka do uprawiania żużla?
- Nie, nie. Nawet po uzyskaniu licencji nie byłem zdecydowany, czy jeździć, czy obrać inną drogę.
Twój brat Łukasz, o którym już mówiłeś, też zaczynał późno.
- Chyba za późno. Mógł zacząć dwa lata wcześniej i pewnie byłby w innym miejscu, niż się znajduje. A tak miał mało czasu na szkolenie i trudno było mu się przebić. Brakuje mu jazdy w zawodach. Treningi to nie to samo. Zawsze lepiej z kimś rywalizować, pościgać się. Ciągle marzymy o tym, żeby stanąć razem pod taśmą i wygrywać podwójnie biegi. Łukasz stara się póki co o angaż w II lidze. Ostro się przygotowujemy do rozgrywek i myślę, że to zaprocentuje.
Jak zatem spędzacie zimę? Pewnie nie brakuje czasu na motocross.
- Jeździmy, gdy tylko nadarzy się okazja. Urozmaicamy jednak treningi, bo nie lubię monotonności. Biegamy, pływamy, gramy w hokeja.
[nextpage]
Wracając do twoich dawnych marzeń. Kim chciałeś być, skoro nie żużlowcem?
- Nie miałem konkretnych planów. Znienacka pojawił się żużel. Zaczęło mi się nieźle wieść, więc uznaliśmy, że może warto się do tego mocniej przyłożyć. Na razie, odpukać, dobrze sobie radzę i wiążę moją przyszłość z tym sportem.
Jednak początki wcale do łatwych nie należały. Pamiętam twój ligowy debiut. Przyjechałeś do Opola z II-ligową Victorią Piła. Jedyny punkt zdobyłeś na twoim koledze z pary i nic nie wskazywało, że za kilka miesięcy będziesz wygrywał z Andreasem Jonssonem czy Januszem Kołodziejem. Spodziewałeś się, że sprawy nabiorą tak dynamicznego obrotu?
- Nie, absolutnie. Gościnnie występowałem w Victorii. O ile się nie mylę, wygrałem nawet jeden wyścig, tyle że na torze w Pile. W Opolu faktycznie przywiozłem punkcik, ale to był okres, gdy szczególnie potrzebowałem startów, dopiero uczyłem się i poznawałem owale. Starałem się pomóc pilanom, jednak trudno było wtedy czegoś ode mnie wymagać.
Kiedy w takim razie nastąpił przełom i uwierzyłeś, że możesz wygrywać z najlepszymi?
- Ciężko stwierdzić. Każde zwycięstwo dodawało wiary we własne możliwości. Z treningu na trening, z zawodów na zawody przekonywałem się, że potrafię.
Mijający rok był dla ciebie wyjątkowy nie tylko z powodu potwierdzenia przynależności do juniorskiej czołówki, ale również dlatego, że przystąpiłeś do matury. Jesteś zadowolony z wyników i planujesz kolejne stopnie edukacji?
- Matura poszła super, mimo że przygotowania do niej były utrudnione. Miałem o 19.00 mecz w Zielonej Górze, a następnego dnia o 8.00 pisałem egzamin z polskiego. Wszedłem do sali trochę zmęczony, ale dałem radę. Wypadłem zaskakująco dobrze. Studia? Planowałem je zacząć, jednak trudno pogodzić naukę ze sportem. Trzy miesiące mógłbym przypilnować, całego roku chyba już nie. Zaoczne odpadają, ponieważ w weekendy startuję w lidze lub innych turniejach. Poniedziałki, wtorki i środy mam zajęte z uwagi na Szwecję, dokąd podróżujemy promem. Natomiast w czwartki i piątki często odbywają się zawody indywidualne, młodzieżowe. Wkomponowanie w tygodniowy rozkład zajęć studiów mogłoby się okazać zadaniem nierealnym.
A ty zaliczasz się do umysłów humanistycznych czy ścisłych?
- Interesuję się wszystkim po trochu. Chciałem pójść na architekturę. Była możliwość studiowania tego kierunku w Bydgoszczy. Po konsultacjach uznałem, że się z tą decyzją wstrzymam. W razie opuszczenia zajęć trudno byłoby mi nadrobić zaległości, bo czasochłonnych rysunków i projektów do wykonania jest bardzo dużo.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że niezależnie od tego, ile w sporcie osiągniesz, nie zmienisz się i pozostaniesz na zawsze tym, kim byłeś przed zdobyciem popularności. Czy w którymś momencie poczułeś, że może ci uderzyć woda sodowa do głowy?
- Nie. To, że jeżdżę na żużlu i w miarę dobrze sobie radzę, w ogóle mnie nie rusza. Jestem taki sam jak inni. Mam głowę, cztery kończyny i nie wiem, dlaczego miałbym się zmieniać. Tak mnie rodzice wychowali, a myślę, że wychowali mnie dobrze. Bardzo im za to dziękuję i staram się ich nie zawieść. Uczulali, by nie odbiła mi "palma". Sądzę, a w zasadzie jestem pewien, że mnie to nie grozi. Żużlowcem się bywa, a człowiekiem jest się przez całe życie. Tego się trzymam.
Takie słowa z ust młodego sportowca budują. "Sodówka" zatrzymała rozwój wielu żużlowców.
- Przypadki można mnożyć. Zdarzały się nie tylko w żużlu, ale też innych dyscyplinach. Jak szybko niektórzy wskoczyli na szczyt, tak szybko spadli na dno. Niech to będzie przestrogą. Trzeba się pilnować i konsekwentnie dążyć do celu.
Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale raz kwestię finansową poruszę. Byłeś zwykłym nastolatkiem, zapewne bez większych oszczędności. Jak zareagowałeś na nagły przypływ gotówki? Pieniądze mogą namieszać w głowie, zwłaszcza gdy tyle pokus wokoło.
- Rodzica mają pełną kontrolę nad moimi finansami, a ja nie mam przed nimi nic do ukrycia. Fajne jest to, że mogę kupić spodnie, które mi się spodobają, albo pójść na pizzę, gdy najdzie mnie ochota. Stać mnie na to i czuję z tego powodu pewną satysfakcję. Cieszę się, że mogę odciążyć rodziców. Przez 18 lat mnie utrzymywali, każdą złotówkę otrzymywałem od nich. Teraz mam okazję się odwdzięczyć.
Trudno było ich przekonać do zgody na treningi? Przestrzegali cię przed problemami, jakie czyhają, czy w pełni zaakceptowali twoją decyzję?
- U mnie zaakceptowali w pełni, ale głównie dlatego, że Łukasz przetarł mi szlaki. On nie miał tak łatwo jak ja. Pierwsze treningi odbywał w tajemnicy, rodzice o tym nie wiedzieli, dopiero później dowiedziała się mama. Motor pożyczył od naszego wujka, który trzymał tę maszynę u siebie w firmie na wystawie. Brat trenował początkowo w Bydgoszczy, na torze, który nie był typowo żużlowym. Potem zaczął jeździć na klasycznych owalach, co już wymagało zgody. I musiał przekonywać rodziców. W końcu się zgodzili, a ja już miałem łatwiej.
Zbierałeś szlify pod okiem Jana Ząbika. To dla ciebie postać wyjątkowa? Sprawia on wrażenie spokojnego, wyważonego człowieka, a o swoich podopiecznych wypowiada się bardzo ciepło.
- Z pewnością jest cierpliwy. Niektórym pewne rzeczy przychodzą z trudem, a trener tłumaczy im z wielkim spokojem, co mają robić, dzięki czemu tę wiedzę szybciej zdobywają. Jest jedną z ikon toruńskiego speedwaya. Jak ktoś pomyśli o żużlu w Toruniu, to przyjdzie mu na myśl trener Ząbik właśnie.
Woła ciągle na ciebie Pawełek?
- Pawełek, Paweł, młody... Różnie.
Ale nie denerwuje cię, jak ktoś nagminnie używa tego zdrobnienia? Bo już nie jesteś Pawełkiem, a dorosłym Pawłem.
- Faktycznie. Mimo że mam 19 lat, za pół roku skończę 20, to wiele osób nazywa mnie Pawełkiem. Specjalnie mi to nie przeszkadza.
Jakieś znaczenie przy "pawełkowaniu" ma fakt, że jesteś tym młodszym Przedpełskim, a wzrost, powiedzmy, nie predestynuje cię do uprawiania siatkówki czy koszykówki.
- Raczej mi to nie grozi. Aczkolwiek ostatnio troszkę urosłem. W szkole zawsze byłem najniższy, a teraz jestem już na równi z tatą. Mam 1,75 m i pewnie wyższy nie będę. Zresztą, nawet nie chcę być.