Brak konsekwencji w działaniach GKM. Trudna sytuacja Gdańska i Częstochowy
Zawodnicy, którzy w ostatnim czasie startowali w Gdańsku i Częstochowie, nie mogą odzyskać pieniędzy od tych klubów. W związku z tym rozważają pozew przeciwko Polskiemu Związkowi Motorowemu. Sprawa budzi wiele emocji.
[ad=rectangle]
Komisja Licencyjna działa na określonych zasadach i w oparciu o nie powinna decydować o przyznaniu licencji. Domyślam się, że akurat w tej materii sprawy finansowe stoją na pierwszym miejscu. Wnioski klubów powinny zatem zostać ocenione rzetelnie pod względem ich wiarygodności. Żużlowcy, którzy nie otrzymali wynagrodzenia z klubów, mają konstytucyjne podstawy, by dochodzić swoich praw. Każdy z nas, kto pracuje, powinien ponosić za to, co robi pełną odpowiedzialność. Przyznawanie licencji to nie są żarty i jeśli wszystkie kryteria zostały zachowane, to pewnie uda się to obronić. Gdyby jednak prawo zostało rzeczywiście naruszone, to zawodnicy mogą dzięki temu odzyskać pieniądze, które zarobili na torze. Nie dziwię się postępowaniu żużlowców. Ostatnio jednak mówi się także o działaniach w drugą stronę, a więc o możliwych ruchach klubów w stosunku do żużlowców.
Przykładem jest GKM Grudziądz. Wszyscy znamy sprawę pana Okoniewskiego. Grudziądzki klub podjął niedawno ryzyko i podpisał z nim kontrakt, twierdząc że wszystko jest w porządku. Zupełnie inna jest jednak argumentacja działaczy tego klubu w przypadku Leona Madsena. Włodarze beniaminka nie wykluczają, że będą dochodzić swoich praw. Nie wiem tylko za bardzo, o czym grudziądzcy działacze mówią. Pragnę im przypomnieć, że podpisali umowę przyrzeczenia w okresie, kiedy nie można było tego robić. To regulują przepisy. Zawodnicy swoją przynależność klubową z nowym pracodawcą mogą określać dopiero od określonego momentu. Ta sytuacja jest w mojej ocenie groteskowa. Brakuje mi konsekwencji w działaniach GKM Grudziądz.
Powinniśmy bezwzględnie przestrzegać przepisów, które aktualnie obowiązują. Można dyskutować o tym, czy one są rozsądnie skonstruowane. Zgadzam się z tym, że wiele rozwiązań wymaga poprawy, bo się nie sprawdzają. Niemniej jednak prawo, które funkcjonuje, należy przestrzegać.
Wracając jednak do tematu Gdańska i Częstochowy. Wiadomo, że w obu miastach są stowarzyszenia, które chcą utrzymać żużel i zacząć starty od drugiej ligi. Pojawia się jednak pytania, czy te podmioty powinny uczestniczyć w spłacie zobowiązań względem zawodników, które mają spółki. Ta sytuacja jest trudna do jednoznacznej oceny. Temat jest złożony i ma dwa oblicza.
Nie mam wątpliwości, że żużel powinien istnieć zarówno w Gdańsku jak i Częstochowie. To miasta, w których ten sport jest rozpoznawalny. Nie brakuje w nich zagorzałych sympatyków tej dyscypliny. Pozbawianie kibiców tego, co kochają, to zawsze trudna decyzja, którą podejmuje się z wielkim bólem serca. Z drugiej jednak strony, nie można tworzyć "furtki" do uciekania od zobowiązań.
Klub może mieć kilka milionów zadłużenia i powiedzieć po prostu: "dziękujemy, nie damy rady". Wtedy pojawia się inny podmiot i startuje bez żadnych konsekwencji. To wszystko rodzi pewien dylemat. Z jednej strony kibice, którzy nic nie zawinili, a z drugiej przyzwalanie na brak odpowiedzialności. Nie można powodować nadużyć.
Jak rozwiązać taką sytuację? Mój pomysł jest bardzo prosty. Nie należy do tego dopuszczać. Organy zarządzające powinny bardzo wnikliwie śledzić działalność klubów, zwłaszcza tych objętych licencją nadzorowaną. Jeśli zamiast tego pozwalamy na mnożenie długów, to taka postawa jest karygodna. Kondycja finansowa wszystkich ośrodków powinna być na bieżąco monitorowana. Tylko pełna przejrzystość może spowodować, że nie będziemy stawać w obliczu tak trudnych sytuacji, jak te, które są teraz udziałem Częstochowy i Gdańska. Do tej pory myślałam zresztą, że taki nadzór miał miejsce. Kluby co roku otrzymują licencje, są badane, jest opinia biegłego itd. Tak to miało działać, ale historia dobitnie pokazała, że było inaczej. Zabrakło jakiejkolwiek odpowiedzialności. Trzeba się zastanowić nad przyczyną i ją wyeliminować. Kwestia, o której rozmawiamy to nic innego jak skutek pewnych mechanizmów. Na końcu to wygląda tak, że może dojść do karania kibiców, którzy nie są za to w żaden sposób odpowiedzialni.
Marta Półtorak