Sportowej złości mi nie brakuje - rozmowa z Szymonem Woźniakiem, żużlowcem Polonii Bydgoszcz

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Wychowanek bydgoskiej Polonii spędzi pierwszy sezon w gronie seniorów, ale nowego etapu w swojej karierze się nie obawia. Nadzieje wiąże ze startami w lidze angielskiej.

Oliwer Kubus: Przyjmujemy, że dorosłość, często utożsamianą z dojrzałością, osiąga się wraz z ukończeniem 18. roku życia. W żużlu tę umowną granicę przesuwamy o - przynajmniej - cztery lata. Czy zatem ty, jako niespełna 22-latek, czujesz się dojrzałym żużlowcem? Szymon Woźniak: Nie rozpatruję tego w takich kategoriach. Traktuję ten sezon jako kolejne wyzwanie. Nic więcej. Uważam, że jestem pod każdym względem dobrze przygotowany i przejściem do grona seniorów się nie przejmuję. [ad=rectangle] Wokół tego przejścia narosło właśnie wiele mitów. Wielu żużlowców, początkowo świetnie zapowiadających się, w dorosłej karierze sobie nie poradziło. Myślisz, że faktycznie młodym seniorom jest wyjątkowo ciężko? - Zgodzę się, że to bardziej mity czy opowieści, mające niewiele wspólnego z prawdą. Za bardzo demonizujemy, zbyt często o tym mówimy. Dla mnie obawy są nieuzasadnione. Jasne, coś się zmienia, ale poza brakiem biegu juniorskiego nie ma wielkich różnic. Może być trudniej o starty. Junior dostaje kilka imprez z urzędu, senior sam musi o to zadbać. - Na krajowym podwórku zawodów będzie mniej, jednakże po to podpisałem kontrakt w Anglii, by tę liczbę zrównoważyć. Mam jeszcze umowę w lidze szwedzkiej, także w kraju będę startował rzadziej niż dotychczas, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na brak jazdy nie powinienem narzekać. Anglia to w powszechnej opinii szkoła życia. - Szkoła życia poza torem i szkoła żużla na torze, bo angielskie owale są specyficzne, bardziej wymagające. Trzeba ponadto wszystko poukładać logistycznie, tak by jazda sprawiała frajdę, a nie była udręką. Początki w Anglii bardzo mi się spodobały. Choć dopiero co tam zadebiutowałem, mogę już stwierdzić, że i ja, i team wykonaliśmy w zimie kawał dobrej roboty. Póki co nie ma żadnych problemów logistycznych czy sprzętowych.   Będziesz reprezentował barwy Lwów z Leicester. Inne kluby też o ciebie pytały? - Klub z Leicester zainteresował się mną, z polecenia Jasona Doyle’a, już pod koniec zeszłego sezonu. Wówczas w Bydgoszczy pojawił się menedżer do spraw sportowych. Spotkał się ze mną, porozmawialiśmy dość długo i jakiś czas później poleciałem na Wyspy, żeby przeprowadzić konkretne negocjacje. Na imprezie kończącej sezon, przy fajnej, oficjalnej otoczce, podpisałem kontrakt. W Anglii można się wiele nauczyć, ciężko jednak o lukratywną umowę. Tyle że chyba nie o pieniądze w tym przypadku chodzi. - Chyba każdy obecny lub były zawodnik ze światowej czołówki miał za sobą epizod bądź nadal występuje na tamtejszych torach. Chcę podążać tą samą drogą. Żużlowiec po startach w lidze angielskiej staje się kompletny, żaden tor nie stanowi dla niego zagadki i wie, jak się w danej sytuacji zachować. W Anglii, o czym nie należy zapominać, bardzo ważną rolę odgrywa także wyjście spod taśmy, dzięki czemu można ten kluczowy w żużlu element doskonalić. Przed związaniem się z angielskim zespołem konsultowałeś się z kimś? - Rozmawiałem ze starszymi kolegami, startującymi niegdyś w Anglii. Na zgrupowaniu Polonii dużo podpowiedział mi Robert Miśkowiak, który przez osiem lat występował w Elite League, więc wie, z czym to się je. Doradzał mi, udzielał cennych wskazówek, które myślę, że przydadzą się w praktyce, bo widać, że to, co mówi, ma sens. Dobrze polegać na doświadczeniu innych i nie popełniać tych błędów, które oni popełnili. Za tobą już pierwsze treningi i zawody w Anglii. Jakie wrażenia? Aklimatyzacja przebiegła bezproblemowo? - Zaczęło się od kilku dni treningów w Leicester wspólnie z Grzesiem Walaskiem, z którym mam bardzo dobre relacje od czasu jego startów w Polonii. Potem press and practise day z całą drużyną, sparingi i pierwszy mecz. Atmosfera w drużynie jest wzorowa. Będzie bojowo i wesoło. Wracając do wątku dołączenia do grona seniorów. Nie uważasz, że to, co juniorom jest przebaczane, seniorom nie uchodzi już na sucho, a zatem wzrasta ich odpowiedzialność? - Kompletnie na to nie zwracam uwagi. Oczywiście czuję odpowiedzialność, ale taką samą jak 3-4 lata temu, kiedy też starałem się dla swojej drużyny zdobywać jak najwięcej punktów. W poprzednim sezonie ciążyła na mnie presja, ponieważ byłem najlepiej punktującym zawodnikiem Polonii i wymagano ode mnie, by przyjeżdżać na jednej z dwóch pierwszych pozycji. Zawszę jadę na maksa i nie narzucam sobie dodatkowego ciężaru. Ważne również, że tej presji nie narzucają na ciebie trenerzy czy działacze. - Trener zna mnie od wielu lat. Wie, jak wyglądały moje przygotowania i jest o mnie spokojny. Jeszcze przed otwarciem okienka transferowego spekulowało się o twojej zmianie barw klubowych. Po czasie możesz stwierdzić, że do transferu było bliżej niż w ubiegłych sezonach? - Chwilami wokół klubu panowała niepewność, wynikająca z wahań miasta co do wsparcia żużla. Nie wiedziałem, w której lidze wystartuje Polonia. Wpierw chciałem poczekać, aż zapadną najważniejsze decyzje, a gdy sytuacja się wyklarowała, to mogłem myśleć o kontrakcie. Wiadomo, propozycje z innych klubów pojawiły się, na tym też polega profesjonalny sport. Do tej pory Polonia zawsze miała pierwszeństwo, a za tym pierwszeństwem stały także przepisy o ekwiwalencie oraz ważna umowa z bydgoskim klubem. Dlatego negocjacje z innymi były mało wiążące. Nie powiem, że doniesienia medialne były wyssane z palce, ale podchodziłem, i nadal podchodzę, do spraw kontraktowych z wielkim spokojem. Jestem w 110 procentach skoncentrowany na nadchodzącym sezonie. [nextpage] A jak mocno martwiłeś się ostatnimi zawirowaniami wokół Polonii? Bo nie wierzę, że przechodziłeś obok tego obojętnie. Mogłeś w końcu zostać bez klubu. - Momentami bywało gorąco i na pewno nie będę tych 2-3 tygodni wspominał z radością. Teraz mamy zapewnienia, że sytuacja nabrała wiatru w żagle i nareszcie będzie trochę więcej sportu w sporcie. Na to czekałem; mogę spokojnie wejść w sezon. Są jeszcze pewne sprawy do poukładania, ale najważniejsze już chyba za nami. Czas abyśmy pokazali na co nas stać i swoją postawą zachęcili kibiców do przyjścia na stadion. Generalnie jednak staram się nie przejmować tym, na co nie mam wpływu. Masz natomiast, podobnie jak pozostali zawodnicy, wpływ na atmosferę w zespole - na atmosferę, która powinna być waszym atutem, ponieważ oprócz ciebie kadrę Polonii tworzą żużlowcy, którzy również uchodzą za sympatycznych i raczej bezkonfliktowych. - Mam takie samo zdanie. Odbieram naszą drużynę o wiele bardziej pozytywnie niż w poprzednim roku. Atmosfera lub relacje między zawodnikami powinny być czynnikami sprzyjającymi. Trzon ekipy składa się z Polaków. Na zgrupowaniu przebywałem w jednym pokoju z Patrickiem Hougaardem i nękałem go nauką języka polskiego, więc żadnych problemów z komunikacją być nie powinno. A ty czujesz się stuprocentowym bydgoszczaninem czy twoje serce ciągle bije dla rodzimej Tucholi? - Gdzie tylko to możliwe podkreślam, że jestem tucholaninem. Żebym jeszcze tam nie zaczynał jeździć na żużlu... Ale właśnie w tej miejscowości rozpoczęła się moja przygoda ze speedwayem. Jak ktoś do mnie mówi Tyfus, to od razu prostuję i zaznaczam, że pochodzę z Tucholi i tam się wychowałem. W Bydgoszczy "tylko" mieszkam i pracuję nad spełnianiem swoich marzeń, co nie oznacza, że jest mi w niej źle. Przeciwnie. Wspominałeś kiedyś, że po zakończeniu kariery chciałbyś pozostać przy żużlu. Może jako działacz, może jako trener. Masz opracowaną pewną wizję zmian? - Po zawieszeniu kevlaru na kołku od żużla na pewno się nie odsunę, bo z tego się wyleczyć nie da. Jednak co będę robił w przyszłości, to ciężko powiedzieć. Jasne. Ale jesteś inteligentny, jeździsz na żużlu już dosyć długo i śledzisz wydarzenia. Pewnie na niektóre tematy pogląd sobie wypracowałeś. - Zbyt dużo powiedzieć nie mogę, bo dostanę zaraz karę (śmiech). Ale przede wszystkim optowałbym za zwiększeniem liczby drużyn w ekstralidze, do dziesięciu lub więcej, oraz połączeniem pierwszej i drugiej ligi. To baza do następnych ruchów. Od tego zacząłbym reformy. A czy będę kiedyś prezesem albo działaczem? Nie wiem, raczej nie. Wolałbym się przesiąść do samochodu rajdowego. To konkretny plan? - Rajdówką jeździłem już wielokrotnie. Za kierownicą lub jako pasażer czy pilot. To coś, co mnie kręci, lecz do tego jeszcze długa droga. Póki co dążę do zostania mistrzem świata na żużlu i temu wszystko podporządkowuję.

- Nie jestem potulnym barankiem - mówi o sobie Szymon Woźniak
- Nie jestem potulnym barankiem - mówi o sobie Szymon Woźniak

Właśnie. Co musisz zrobić, żeby być jeszcze lepszym? W czym leży problem? - W niczym. Po prostu trzeba być skoncentrowanym na tym, by się rozwijać, realizować kolejne cele i mierzyć coraz wyżej. Nie wydaje mi się, żeby jeden konkretny problem stanowił przeszkodę. Chcę się rozwijać pod każdym względem. Stąd też decyzja o startach w Anglii i zabiegi, o których wcześniej rozmawialiśmy. Tyle że można robić wszystko wedle określonego planu, z wielką starannością. A jednak czegoś ciągle może brakować. - Kasy może brakować. Mówię to pół żartem, pół serio. Próbuję rozszerzać swoje działania marketingowe i szukać sponsorów. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, co może niebawem się wydarzyć. Zdecydowaną większość zarobionych bądź pozyskanych pieniędzy przeznaczam na sprzęt, a koszty związane z prowadzeniem żużlowej działalności niestety ciągle rosną. To może się kiedyś przestać opłacać. Na szczęście posiadam grono zaufanych i bardzo zaangażowanych sponsorów. To grono zwiększyło się tej zimy o kilka nowych firm. Obecnym i nowym sponsorom serdecznie dziękuję. Bez nich na pewno nie byłbym w miejscu, w którym się znajduję. Mówi się, że żużlowiec nie może być ministrantem, tylko walczakiem, skurczybykiem. Ty jesteś lubiany; emanujesz skromnością i normalnością. To bardzo pozytywne cechy w życiu. Ale czy taki charakter predestynuje do walki o największe sukcesy? To nie wyrzut, raczej próba odpowiedzi na pytanie o to, jaki powinien być żużlowiec, jeśli w ogóle można zbudować pewien model zachowań. - Sportowej złości mi nie brakuje, tyle że, tak mnie wychował tata, staram się ją wyładowywać na torze, a po zjeździe do parkingu jestem człowiekiem jak każdy inny. Może bywam za grzeczny, ale taka już moja natura. Każdy ma pomysł na karierę. Ja również i stopniowo go realizuję. Trzymam się pewnych zasad, które jak wierzę zaprowadzą mnie wysoko. Stawiam na perspektywiczną, długą karierę, a nie krótkotrwałe skoki formy, które jak szybko przychodzą, tak szybko się kończą. Poza tym nie jestem jakimś potulnym barankiem. Moi znajomi wiedzą, że u mnie wszystko jest wyważone. Wiem, kiedy mogę sobie pofolgować, a kiedy podkulić ogon i z pokorą robić swoje. Jasne. Tylko bardziej chodziło mi o twoją opinię, czy żużlowiec musi być twardzielem. - Oczywiście, że tak! Żużlowiec musi być uosobieniem prawie wszystkiego, co najgorsze. Ale na torze. Wojciech Łazarek, były trener piłkarskiej reprezentacji Polski, mówił, że zawodnik musi być basiorem, nie pipolokiem. To chyba można odnieść do żużlowca, który po wyjeździe na tor powinien się stać zdeterminowanym wojownikiem. - Dokładnie tak! Zawodnik musi panować nad swoim mechanizmem obronnym, bo to w żużlu może być czasami niebezpieczne. Granica musi być przesunięta, ale gdzieś tam, choćby przed samą przepaścią, powinna się znajdować. Po żużlu czeka mnie kolejne 45 lat cudownego życia. Warto dotrwać w kawałku.

Źródło artykułu: