Chciałbym kiedyś wrócić do Rzeszowa - rozmowa z Dawidem Stachyrą, zawodnikiem KSM Krosno

- Rzeszów przez ostatnie sezony był dość specyficznym miejscem. Tam nie stawiało się na swoich. Nie wiem, czy to było dobre rozwiązanie - mówi Dawid Stachyra w rozmowie z naszym portalem.

Radosław Gerlach: Ostatnie sezony były dla ciebie prawdziwym horrorem. Teraz wszystko wraca już do normy?

Dawid Stachyra: Powoli zaczyna się to układać. Nie ukrywam jednak, że wciąż jest jeszcze trochę ciężko. W dalszym ciągu brakuje finansów. Na razie ścigam się głównie na silnikach, którymi dysponowałem już w przeszłości, a teraz udało nam się je odremontować. Czuję się bardzo dobrze. Jestem na sporym głodzie jazdy. Uważam, że moja forma jest już całkiem dobra.

Co spowodowało, że twoim nowym pracodawcą został KSM Krosno?

- To wszystko działo się tak późno, że nie miałem już praktycznie żadnych możliwości. Nie chciałem też zbyt długo czekać na pierwsze kolejki i rozeznanie rynku, w którym klubie jest jakaś kontuzja czy słabsza dyspozycja. Wolałem ścigać się ligę niżej, ale od początku, żeby złapać odpowiedni rytm. Żużel, to wyjątkowy sport, bo tu jeździ się 5-6 miesięcy, a reszta to odpoczynek. Ja już się naodpoczywałem przed rokiem i nie potrzebuję tego więcej. Dlatego wybrałem Krosno i starty od początku.
[ad=rectangle]
W Krośnie jest wielu chętnych do jazdy w pierwszym składzie, ale miejsc tylko pięć. To chyba nie działa dobrze na wzajemne relacje w drużynie.

- Z pewnością. To po części też moja wina. Przyszedłem do drużyny jako ostatni i ta rywalizacja jeszcze bardziej się zaostrzyła. Ale taki jest żużel. Trzeba jeździć z przodu, żeby znaleźć się w składzie. Każdy z nas może tylko i wyłącznie poprzez wyniki na torze wywalczyć sobie to miejsce. Jestem dobrej myśli i pozytywnie nastawiony. Od początku tego sezonu wszystko idzie pomyślnie. Mam dobry początek i oby przełożyło się to także na wyniki w meczach ligowych.

Nie znalazłeś się w składzie na mecz z Gdańskiem, ale to spotkanie zostało odwołane, więc nic nie straciłeś. Teraz jesteś awizowany na starcie w Lublinie. To będzie twój debiut z "Wilkiem" na plastronie.

- Doszedłem do drużyny trochę później, a na pierwszy mecz trener miał już przygotowany skład wcześniej i ja to w pełni rozumiem. Myślę jednak, że dyspozycją na treningach w Krośnie i Krakowie przekonałem go do siebie.

Zapewne masz sentyment do Lublina, bo to przecież w barwach tego klubu uzyskałeś żużlową licencję.

- Sentyment pozostaje. Cztery lata spędzone w tym mieście dużo dla mnie znaczą. Poznałem masę ludzi. Szczerze mówiąc, to tor w Lublinie nie będzie moim handicapem. Podchodzę do tego spotkania skupiony, ale na luzie. Nie jestem już na tym poziomie, żeby się sztucznie stresować, bo to tylko paraliżuje. Będę musiał jak najszybciej spasować się z torem i będzie dobrze.

Czy twoi kibice mogą już być spokojni o to, że nie zakończysz kariery?

- Jazdy na żużlu się nie zapomina. Nie chcę już się nad sobą użalać, ale przez dwa ostatnie sezony życie mnie troszkę poszkodowało. Wracam do tego sportu z radością. Wiem, że umiem to robić. Zaczynam od zera. W życiu nie pomyślałbym, że moja kariera potoczy się w ten sposób. Nie mówię, że jestem jakimś super topowym zawodnikiem, ale miałem kiedyś swoje pięć minut. Z każdym potrafiłem wtedy wygrać. Niestety, ale to jest kosztowny sport. Wiadomo jak szybko zużywa się sprzęt. Trzeba mieć też dużo szczęścia. Kluby muszą regularnie wypłacać gotówkę, bo inaczej nie jesteśmy się w stanie utrzymać. Przez te dwa lata było mi faktycznie trudno. Teraz wróciła radość z jazdy, a to powinno przełożyć się również na wyniki.

- Wróciła radość z jazdy, a to powinno przełożyć się na wyniki - tłumaczy Dawid Stachyra
- Wróciła radość z jazdy, a to powinno przełożyć się na wyniki - tłumaczy Dawid Stachyra

Rozgrywki Polskiej 2. Ligi Żużlowej są w tym roku wyjątkowo kadłubowe. Osiem spotkań plus ewentualne play-offy. To śmiesznie mało.

- Można byłoby dalej snuć opowieści nt. tego, co działo się w zimie z innymi klubami. Według mnie stało się bardzo źle i nie było to potrzebne. Ten rok trzeba jednak jakoś przemęczyć.

Uważasz, że kluby które krzywdziły zawodników oferując wam "wirtualne pieniądze" powinny być jednak dopuszczone do rozgrywek? Mam oczywiście na myśli nie tylko Gdańsk, ale także Częstochowę.

- Nie wiem, ale na pewno nie można porównywać obu tych ośrodków. W Gdańsku było powiązanie stowarzyszenia ze spółką. W Częstochowie czegoś takiego nie było. Uważam, że mocno krzywdzące było nakazanie stowarzyszeniu spłatę długów w stosunku do Emila Sajfutdinowa czy Grigorija Laguty. Wiadomo, że to były potężne pieniądze. Nikt startujący od zera z nowym podmiotem nie byłby w stanie zgodzić się na taki układ. Szkoda, bo Częstochowa to wspaniały ośrodek, piękny obiekt. Byłem ostatnio na turnieju, gdzie przyszła ogromna rzesza ludzi. Działacze byli naprawdę przygotowani do sezonu. Zakupili nawet nowe bandy. Nie dano im jednak okazji wystartować, choć nie mieli oni wpływu na to, co zrobiła spółka. To jest temat morze i można nad tym dywagować do rana. Oby za rok do rozgrywek przystąpił nie tylko klub z Częstochowy, ale także z Opola i Poznania. Wtedy będzie już lepiej.

Wierzysz jeszcze, że otrzymasz te pieniądze, które zalega ci klub z Gdańska?

- Zawarliśmy porozumienie, ale połowa środków i tak poszła już w niepamięć. Nie wiem już jakimi metodami można tego dociekać. To jest walka z wiatrakami. Połowa więc przepadła, a była to cholernie duża suma. Nie jest to komfortowe i wręcz uprzykrza życie. W jakimś stopniu pogodziłem się z tym, że już tego nie odzyskam. Nie spodziewałem się, że będę musiał tak nisko zjechać windą.

Wróćmy na koniec do spraw czysto sportowych. Zauważyłeś zapewne, że nie tylko ty pomału odbudowujesz formę. Niezły początek sezonu mają także twoi starzy znajomi z Rzeszowa - Dawid Lampart, Rafał Trojanowski czy Karol Baran. 

- Obczyzna uczy innego żużla. Inaczej jest jeździć cały czas w jednym miejscu, a inaczej pobłąkać się troszkę po Polsce. Przyznam się szczerze, że Rzeszów przez ostatnie sezony był dość specyficznym miejscem. Tam nie stawiało się na swoich. Nie wiem, czy było to dobre rozwiązanie. Nie jesteśmy jednak chłopcami do bicia i moglibyśmy stworzyć fajny, lokalny monolit, chociażby w poprzednim roku, jeżdżąc razem w szerszym gronie. Nie ukrywam, że kiedyś chciałbym wrócić do Rzeszowa. Po tylu latach błąkania się po Polsce człowiek potrzebuje stabilizacji. To bardzo ważne i pomocne. Robię wszystko, by wrócić do topu. Być może pozwoli mi to na nowo, cieszyć się jazdą wśród najlepszych.

Źródło artykułu: