Pierwsze lata powojenne charakteryzowała wielka dynamika zjawisk, szybko powstawały, ale i równie gwałtownie upadały sekcje motorowe. Siłą rzeczy przegrupowywali się też ludzie. Zapaleni motocykliści, zdeterminowani do ścigania, mniej przejmowali się tym gdzie, a bardziej samym faktem możliwości ścigania. Motocykle były prawie wyłącznie prywatne, a motocyklista biorący udział w zawodach był dla siebie trenerem, menedżerem i mechanikiem. Działacze byli od logistyki, ustalania terminów, przygotowania miejsca i od rozgłosu medialnego, choć to pewnie za wielkie na owe czasy słowo, w dobie tak skromnego rynku prasy (za to radio czarowało rodaków na falach eteru – jak dziś).
Henryk Draga (w czapce w środku) i jego ludzie na Placu Wolności
Nieliczne były od owej reguły wyjątki, ale bywały rzeczywiście familijne teamy, całe rodziny zaangażowane w jak najlepszy wynik swojego beniaminka. Nie każdy miał takie szczęście jak Rudolf Breslauer – mistrz Polski AD’32, członek licznego przedwojennego rodu motocyklistów, po wojnie znany jako Edward Wrocławski, a także tuż po wojnie utalentowany Jan Hennek z Pogoni Katowice, który ścigał się u boku swego ojca Herberta. Dotyczy to również Ludwika Dragi spod Rybnika, którego dwaj bracia Józef i Henryk wspierali jak mogli w zawodniczej karierze, a potrafili to robić znakomicie, bo sami przed wojną z sukcesami uprawiali sport motorowy. Po wojnie natomiast byli w Rybniku wziętymi mechanikami, z renomowanymi warsztatami w centrum miasta (Józef na Łony, Henryk na Pl. Wolności). Potem już Ludwik Draga był sam dla siebie mechanikiem, bo i w tej dziedzinie osiągnął wyjątkową perfekcję.
Ludwik Draga na motorze
Ludwik Draga przechodzący z Pogoni Katowice do RKM-u Rybnik był takim pierwszym głośnym acz wymuszonym upadłością transferem, nie tylko na Śląsku. Był to wprawdzie powrót młodego Lutka do miasta, gdzie już przed wojną się uczył i pomieszkiwał, ale dotąd pozostawał przecież idolem Katowic. Wcześniej był jednym z najbardziej znanych w kraju uczestników licznych zawodów szosowych, czego dowodem był tytuł Mistrza Polski w klasie sportowej 125 ccm wywalczony w efekcie całego cyklu rajdów ogólnopolskich roku 1946. Powróciwszy do Rybnika wielkie położył zasługi dla chwały pierwszych drużynowych laurów młodego klubu Budowlanych z Rybnika. Był mistrzem ostatnich wyścigów, po których najczęściej wygrywając, znoszony był – niczym bożyszcze – na rękach kolegów i kibiców, uwielbiany przez tłumy. Ówczesne tytuły ogólnopolskiej prasy nie mogły kłamać.
W tych pierwszych latach powojennych najbardziej znaczące były przejścia Władysława Szulczewskiego z Motoklubu Rawicz do CTCiM z Częstochowy. Do 1952 roku reprezentował potem barwy Włókniarza. Z tego samego Rawicza – pełnego talentów – odszedł też w tym czasie Jan Siekalski, członek pierwszej oficjalnej reprezentacji Polski, zasilając na krótko Unię Leszno. Potem barwy klubowe masowo zmieniano po wprowadzeniu dyktatem władz politycznych z CRZZ i GKKFiT tzw. ligi zrzeszeniowej, czyli innymi słowy rywalizacji branż zamiast klubów. Tak oto do zmiany miejsca zatrudnienia "zmuszono" m.in.: Eugeniusza Nazimka z Rzeszowa do centralnej Gwardii Bydgoszcz, Zygmunta Garyantosiewicza i Kazimierza Kurka z Gwardii Krotoszyn oraz Zbigniewa Raniszewskiego z Torunia do tej samej wiodącej sekcji milicyjnego klubu z Bydgoszczy, Leszka Próchniaka z Lublina do centralnej sekcji Ogniwa Bytom, a potem do Łodzi, Józefa Dyląga z Rzeszowa do Bytomia, Wiktora Brzozowskiego z Siedlec do Warszawy, Tadeusza Teodorowicza i Albina Tomczyszyna "w dalekich podróżach" z Gdyni i Legnicy do Wrocławia, młodziutkiego Jana Malinowskiego, Zbigniewa Sandera i Jana Najdrowskiego z Grudziądza do Leszna, Włodzimierza Szwendrowskiego z Lublina (Ogniwo) do Bytomia a następnie (decyzją władz) do Łodzi.
W tych latach silny był pion wojskowy, toteż często jednym rozkazem byle generała LWP przenoszono zdolnych sportowców z jednego końca kraju na drugi, nawet nie pytając ich o zdanie. Między innymi taki zmasowany nabór do stołecznego CWKS nastąpił w roku 1950, kiedy to w reaktywowanej po rocznej przerwie wojskowej sekcji żużlowej Warszawy, ulokowanej w II lidze w miejsce rezerw Kolejarza Rawicz, znaleźli się jednocześnie Tadeusz Wikaryjczyk z Gdyni, Mieczysław Połukard z Wrocławia Eugeniusz Wróżyński i Jan Krakowiak i z Łodzi, oraz Alfred Smoczyk z Leszna. Cała piątka to były znane już postaci, wirtuozi szos i torów żużlowych powojennej Polski. Dwaj ostatni, podobnie jak wymieniony na wstępie Ludwik Draga, to byli członkowie legendarnej, bo pierwszej oficjalnie powołanej po wojnie reprezentacji Polski, triumfującej na Skrze z Czechosłowacją we wrześniu 1948 roku. Owa branka, głośne warszawskie wzmocnienia mobilizacyjne nie przyniosły "mundurowej" drużynie szczęścia, na co przemożny wpływ miała zapewne największa tragedia polskiego żużla tamtych lat. Otóż Alfred Smoczyk po swoim pierwszym sezonie w stolicy, kiedy to zmuszony był łączyć szkolenie unitarne z treningami, po jednym zaledwie turnieju ze swoim udziałem, jesienią, wracając na motocyklu z… Warszawy, zginął na szosie pod Lesznem. Polska straciła coś więcej, niż żużlowca światowego formatu. Nikt już nie zdołał przełamać kompleksów. CWKS pozostał w II lidze, nie dorównując sportowo innym stołecznym ekipom Związkowca i OMTUR-u Okęcie.
Wielki Fred
Dopiero przeniesienie centralnej sekcji wojskowej ze stolicy do Wrocławia przyniosło oczekiwane efekty, gdyż w 1952 roku ekipa CWKS Wrocław wywalczyła tytuł I drużynowego wicemistrza Polski. Jednym z liderów tej drużyny pozostał Jan Krakowiak, a innymi jej członkami byli m.in.: Janusz Suchecki i Jan Kwaśniewski z Warszawy, Rajmund Świtała i Norbert Świtała, obaj bracia przychodzący z Poznania via Rawicz, a później także Witold Kołeczek (1952) – brat tragicznie zmarłego Tadeusza z Łodzi i Joachim Maj (1953) z Rybnika.
To były bez wątpienia najbardziej spektakularne zmiany barw klubowych przełomu piątego i szóstego dziesięciolecia XX wieku, często wymuszone nakazem odgórnym, innym razem koniecznością chwili. Gdy likwidowano żużlowe sekcje, np. w Katowicach, Bytomiu, Poznaniu (Włókniarz) czy Gdyni, to czynni żużlowcy obierali azymut na prężniejsze ośrodki w innych miastach.
Lata pięćdziesiąte przyniosły jeszcze szereg innych znaczących transferów kadrowych, do czego w naszych wspomnieniach niebawem powrócimy.
Stefan Smołka