Mateusz Kędzierski: Przed tygodniem zdołaliście wygrać spotkanie ligowe w Grudziądzu. Tym razem lepsi okazali się rywale - wrocławianie, którzy zwyciężyli różnicą 14 punktów. Do 12. wyścigu mecz był bardzo wyrównany, ale końcówka zdecydowanie należała do gospodarzy. Jak na gorąco ocenia pan ten pojedynek?
Janusz Kołodziej: Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale i tak się staraliśmy. W drugiej części zawodów to gospodarze dopięli swego - jechali pewnie i byli szybcy. Na pewno wykorzystali atut swojego toru. Przez całe zawody szukaliśmy odpowiednich ustawień pod ten tor i w pewnym momencie się pogubiliśmy.
[ad=rectangle]
Jeśli chodzi o indywidualny występ, to było w kratkę - (2*,0,2,0,1).
- Męczyłem się ze startami przez cały mecz. We Wrocławiu trudno jest coś wywalczyć na trasie, bo szpryca jest tutaj bardzo ciężka. W moim pierwszym biegu udało mi się zaskoczyć Tomka (Jędrzejaka). Zdołałem przeciąć szprycę i wyprzedziłem go rzutem na taśmę. Więcej już takich sztuk nie udało mi się wykonać. Ogólnie jak słabo wystartowałem, tak słabo jechałem. W jednym przypadku Vaclav Milik zapędził się za szeroko i udało mi się przyjechać na drugim miejscu. Widzimy, że musimy jeszcze parę rzeczy poprawić i nie zawsze jest kolorowo.
Wspomniał pan, że na wrocławskim torze ciężko się wyprzedza i trudno się z tym nie zgodzić, ale w porównaniu do poprzednich spotkań byliśmy świadkami kilku ciekawych mijanek. Przepiękny pojedynek stoczyli Tai Woffinden i Martin Vaculik.
- Tak. Ja nie mam żadnych zastrzeżeń do toru, bo był on świetnie przygotowany. Chodzi o to, że zawodnik, który wchodzi przy krawężniku, ma krótszą drogę jazdy i spod jego koła leci bardzo ciężka szpryca. Musimy jechać szerzej, żeby go wyprzedzić, ale mamy wtedy dłuższą drogę. Ciężko jest przeciąć szprycę, bo cały czas w nią trafiamy. Można to porównać do jechania pod wiatr, stąd nie jest łatwo minąć przeciwnika. Z tego względu trzeba przemyśleć i przygotować atak. Dopiero gdy zawodnik popełni jakiś błąd, postawi go w poprzek, jesteśmy w stanie przeciąć szprycę i jechać do przodu.
Nie można panu odmówić woli walki w tym spotkaniu. Mimo że wynik był już rozstrzygnięty, do końca próbował pan rozdzielić parę Jepsen Jensen - Janowski w gonitwie 14.
- Mój rezultat nie jest najlepszy, ale ścigając w swoim ostatnim wyścigu Maćka i Jepsena Jensena cieszyłem się jazdą. Oczywiście nie byłem zadowolony, że wiozę tak mało punktów. Chciałem ich zdobyć więcej, ale niestety się nie udało. Maciek czekał na swojego kolegę i gdyby odkręcił manetkę gazu, od razu poszedłby do przodu. Cieszę się, że mogłem namieszać i po przejechaniu mety podziękowałem chłopakom za jazdę z głową. To się liczy.
Dlaczego po jednym z wyścigów znów podjechał pan na start? Czy zgubił pan jakąś część?
- Chciałem zobaczyć jak wyglądała moja koleina po starcie. Byłem zaskoczony zachowaniem swojego motocykla i chciałem to wszystko przeanalizować i dowiedzieć się, co zrobiłem źle.
W sezonie 2015 taśma startowa na wrocławskim obiekcie umieszczona jest z drugiej strony. Czy odczuł pan jakąkolwiek różnicę?
- Ciężko powiedzieć. Bardziej mi to przeszkadzało gdy oglądałem zawody w telewizji. Podczas meczu jakoś się przyzwyczaiłem. Szybko się zapomina, że rok wcześniej start był z drugiej strony. Na pewno gospodarze się już do tego przyzwyczaili. Dla nas jest to nowość, ale podejrzewam, że kolegom z drużyny to nie przeszkadzało.
Skrót meczu Betard Sparta Wrocław - Unia Tarnów
31 maja w Rzeszowie odbędzie się pierwsza odsłona derbów Polski południowej. Kibice PGE Stali i Unii z pewnością żyją już tym pojedynkiem. Jest pan jedynym wychowankiem w ekipie tarnowskiej jeśli chodzi o formację seniorską. Czy będzie to dla pana wyjątkowe spotkanie?
- Będziemy chcieli wyciągnąć wnioski po meczu we Wrocławiu i dobrze przepracować czas, który pozostał nam do zawodów w Rzeszowie. Ja od zawsze lubiłem rzeszowski tor i mam nadzieję, że w ten dzień będę cieszył się jazdą. Na pewno pojedziemy walczyć. W tym roku teren rzeszowski jest bardzo ciężki, ponieważ jest tam silna i zgrana drużyna. Jedziemy do kolejnego rywala i chcemy tam pojechać jak najlepiej.
Czy jakieś derbowe starcie z rzeszowianami utkwiło panu w pamięci szczególnie? Kibice pamiętają mecz, który zakończył się wynikiem 71:18.
- Pamiętam, że jeździłem wtedy świeżo po kontuzji, a tor był bardzo "nagumowany". Był mocno przyczepny.
Przygotował go wówczas Janusz Stachyra, który w tym roku jest toromistrzem w Rzeszowie.
- Toromistrz wykonuje polecenia trenera, więc czas pokaże jak to będzie. Jeśli chodzi o tamto spotkanie, ja musiałem szanować swoje kości, by przejechać te zawody cało. Pamiętam, że już w pierwszym biegu miała miejsce konkretna kraksa. Zawodnicy się przewrócili, a później zrzucali winę na sprzęt, twierdzili że był defekt. Ewidentnie było widać, że to nie była awaria sprzętu. Było tak przyczepnie, że zawodników podniosło i pojechali prosto w siebie. Wtedy był blamaż, ale miejmy nadzieję, że historia się nie powtórzy, choć lubi się powtarzać. To już było dawno i nie wróci więcej.