Orzeł Łódź przegrał na własnym torze z Lokomotivem Daugavpils 40:50. Gospodarzom w odniesieniu wygranej na przeszkodzie stanęła przede wszystkim plaga kontuzji. Najpoważniejszych urazów doznali Rory Schlein i Mariusz Puszakowski. Dla tej dwójki sezon jest już praktycznie zakończony. - Gdyby nie ta fatalna kraksa na początku zawodów, to byśmy wygrali. Byliśmy lepsi i to było widać. Jeśli nie jedzie jednak w ogóle trzech zawodników, to nie ma najmniejszych szans na sukces. Boli to, że na powrót dwójki naszych zawodników nie ma w tym roku praktycznie szans. Ważne, żeby doszli do zdrowia i tego im z całego serca życzę. Wszystko, co mogłem dla nich zrobić, już zrobiłem. Zajęli się nimi najlepsi fachowcy, którzy wykonali operacje - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Witold Skrzydlewski.
[ad=rectangle]
Łodzianie są w bardzo trudnej sytuacji kadrowej, ale wielkiego pola manewru nie mają. - Nie ma z kim zrobić ruchów kadrowych. Na rynku brakuje dobrych zawodników. Można kogoś zabrać, ale robienie tego dla samej zasady jest pozbawione większego sensu. Nasza sytuacja jest trudna i nie zamierzam oglądać się na Gniezno, które też ma problemy. Musimy się skupić na sobie. Cieszę się, że w niedzielę ten zespół miał zęba i chciał walczyć. Gdyby nie to nieszczęście, to Lokomotiv by z nami przegrał. I nie przemawia do mnie teoria, że widzieli, co się stało u nas, więc jechali na pół gwizdka - podkreślił Skrzydlewski.
Sponsor i prezes Orła bardzo przeżywa kontuzje swoich zawodników. Jak przyznaje, ich powrót do pełnej sprawności jest dla niego znacznie ważniejszy od wyniku sportowego, który osiągnie w tym roku zespół. - Dla mnie to, co Orzeł osiągnie w tym sezonie, nie jest już ważne. Liczą się Rory Schlein i Mariusz Puszakowski. Bardzo zależy mi na tym, żeby oni doszli do siebie i mogli znowu wsiąść na motocykle. Przede wszystkim chodzi jednak o to, żeby znowu cieszyli się życiem. Bardzo to przeżywam. Nigdy u nas takiej kraksy nie było. Zawodnicy latali nad bandą, ale takie konsekwencje nigdy nie miały miejsca. Wyjątkiem jest Zdenek Simota, ale to wydarzyło się w Miszkolcu. To też nas wtedy bardzo dobiło. Teraz jest podobnie. Zajęliśmy się opieką, tak jak tylko się dało. Dziś jest małżonka Rory'ego, a w czwartek przyjedzie jego mama. Robię to, co mogę, żeby mieli teraz to co najlepsze. Wynik się nie liczy. Chcę móc spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko, by obaj byli sprawni - zakończył Skrzydlewski.