Jarosław Galewski: Był list intencyjny, ustalone warunki, a podpisu nie będzie. Czy Darcy Ward bardzo stracił w pana oczach?
Jacek Gajewski: Nie chcę tego analizować w tych kategoriach. Po prostu wybrał inną drogę niż ta toruńska. Wolałbym, żeby wszyscy ludzie wokół ocenili to, co się wydarzyło.
[ad=rectangle]
Sam pan jednak mówił, że dla pana słowo ma dużą wartość.
- Zgadza się, tak rzeczywiście jest. My nie zamierzamy zmieniać zasad postępowania i będziemy do końca grać fair. Bardzo cieszy mnie w związku z tym honorowe zachowanie prezesa Przemysława Termińskiego. Ono jest rzadko spotykane w środowisku żużlowym. Nie będziemy wnosić pretensji i podnosić tematu listu intencyjnego, który został wcześniej podpisany z Wardem. Mam nadzieję, że żużlowiec to doceni. Moje zdanie w pewnych kwestiach się nie zmieniło. Nie jestem zwolennikiem robienia czegokolwiek na siłę. Nadal podtrzymuję, że wartość czyjegoś słowa i podpisu powinna dużo znaczyć. To była twarda, publiczna deklaracja żużlowca. Z takich umów też należy się wywiązywać. Nie rozpatruję jednak tego w kategoriach, że tak powinno być w środowisku żużlowym. Dla mnie to podstawa relacji międzyludzkich.
Nie poszło o pieniądze - tak napisał na swoim Facebooku prezes Termiński. Ward chciał ustalać za pana skład KS Toruń?
- Coś w tym jest. To był chyba nawet główny punkt, który zaważył na tym, że nie będzie go w Toruniu.
A kwestie finansowe?
- To nie budziło wątpliwości. Podobnie było w przypadku jego startów w kolejnych meczach, które są przed nami. Nagle powstał problem, o którym Ward wcześniej w ogóle nie wspominał. Tak nie powinno być, bo on przecież doskonale wiedział, jaki jest skład naszego zespołu, kto znajduje się w kadrze i jak spisują się poszczególni zawodnicy w meczach ligowych. Ward nie tylko chciał negocjować swój kontrakt, ale jednocześnie podnosił temat, kto ma jeździć, a kto nie jego kosztem. To jest nie do przyjęcia.
Wiadomo, że dużą rolę w całej sprawie odegrała przyjaźń pomiędzy Wardem a Holderem.
- Przyjaźń pomiędzy zawodnikami to z pewnością rzecz cenna. Trzeba jednak patrzeć przez pryzmat całego zespołu, innych żużlowców i kibiców. Zresztą, doskonale wiem, że szybko zapomina się rzeczy, które komuś zawdzięczamy. Nie zamierzam mocno grzebać w przeszłości, ale Darcy naprawdę powinien sobie przypomnieć, kto i jak pomógł mu w 2009 roku, kiedy przyjechał z Australii w podartym kombinezonie i bez sprzętu. To była grupa ludzi, od której on się trochę odwrócił. Jeśli chciał zachować się honorowo wobec swojego przyjaciela, to miał takie prawo, ale należało o tym powiedzieć nam wcześniej. Tego jednak nie zrobił.
"Relacje z innym zawodnikiem są więcej warte" - tak napisał Ward na swoim Twitterze. Czy przyjaźń wyklucza sportową rywalizację o miejsce w składzie? A może podnoszenie takich argumentów w sporcie, który jest jednocześnie biznesem to po prostu brak profesjonalizmu?
- Myślę, że w tym profesjonalnym sporcie też jest miejsce na przyjaźń. Ja jednak odbieram to różnie. Niech mi pan wierzy - ludzie w środowisku żużlowym bardzo szybko o niektórych rzeczach zapominają. Dotyczy to także kwestii, w których sporo komuś zawdzięczają. W sporcie zresztą zdarza się, że zawodnicy negocjują kontrakty w pakiecie. Tak jest między innymi w kolarstwie. Jak jeden zmienia grupę, to drugi idzie za nim. To można przyjąć, ale Darcy nie negocjował swojej umowy w pakiecie z innym żużlowcem.
Nie chcę mi się wierzyć, że Ward podejmował działania bez porozumienia z Holderem, skoro ten jest jego przyjacielem. To rodzi pytanie, czy zrobił pan dobrze biorąc Chrisa do zespołu. A alternatywy przed sezonem przecież były - Hancock, Kildemand... Obaj jadą od niego lepiej, a problemów z Wardem też byłoby mniej. Żałuje pan?
-
Nie żałuję i nie chcę tak podchodzić do tematu. Wychodzę z założenia, że Holder robi, co może. Ten sezon nie jest wprawdzie rewelacyjny w jego wykonaniu, ale wierzę, że druga część będzie lepsza. Mam nadzieję, że z nim w składzie osiągniemy nasz cel, którym jest awans do play-off. Musimy się koncentrować nad tym, co przed nami. A Holder ma teraz komfortową sytuację, bo nie istnieje zagrożenie, że straci miejsce w składzie. Oby to na niego pozytywnie wpłynęło.
Wielu kibiców twierdzi jednak, że po sytuacji z Wardem Holder też nie zasługuje na miejsce w Toruniu, bo odegrał w całej sprawie niemałą rolę.
- Nie wiem, jaka będzie przyszłość Holdera w Toruniu, bo nawet nie potrafię powiedzieć, czy ja tę kwestię będę rozstrzygać. Jest za wcześnie, żeby podnosić takie tematy. Mam swoje przemyślenia, ale niech pan pozwoli, że zachowam to na razie dla siebie. Teraz liczy się drużyna i jej wynik.
Czytając komentarze waszych kibiców widać dwie grupy. Jedna w pełni popiera, że nie pozwoliliście, by zawodnik wszedł wam na głowę. Dla drugiej Ward był ważnym elementem tego klubu i nie mogą pogodzić się z jego stratą. Co powiedziałby pan jednym i drugim?
- Mam tylko jedną odpowiedź. Żużel jest od pewnego czasu obdarty z jakichkolwiek wartości. W Toruniu naszym działaniom przyświeca hasło "gramy fair". Staramy się go trzymać. Proszę pamiętać, że ja chciałem Warda w Toruniu i doskonale rozumiem, że większość kibiców myślała podobnie, mimo jego różnych wpadek. Czasami zostawiał drużynę w trudnej sytuacji, bo był lekkomyślny, ale wszyscy w niego wierzyliśmy. Nic nie poradzimy jednak na to, że zawodnik zachował się tak, a nie inaczej. Wiedział, jaka jest sytuacja, do pewnych rzeczy się zobowiązał, a później zmienił zdanie. Czekaliśmy na niego zimą, kiedy był zawieszony, wiele rzeczy robiliśmy w porozumieniu z nim. Doskonale wiedział, że budujemy zespół, który ma walczyć o play-off. Ciągle jesteśmy w grze o ten cel, bo wielu zawodników wykonało olbrzymią pracę. Teraz miałem odsunąć kogoś, kto się do tego mocno przyczynił, żeby zrobić miejsce nie tylko dla Darcy'ego ale kogoś jeszcze? I zrobić to kosztem lepszego żużlowca? To byłoby nie fair, a tak jak powiedziałem, my chcemy grać fair. Do końca.
Rozmawiał: Jarosław Galewski