Po prostu puszczałem sprzęgło i wygrywałem - rozmowa z Marvynem Coxem, legendą Wybrzeża Gdańsk

Marvyn Cox w sobotę poprowadzi zespół byłych gwiazd Wybrzeża podczas Polish Speedway Battle. Anglik to legenda gdańskiego klubu, a w sezonie 1993 osiągnął niesamowitą średnią biegową 3,000.

Michał Gałęzewski: Jakie były pana pierwsze wrażenia, gdy przyjechał pan do Gdańska na początku lat dziewięćdziesiątych? Czy był to duży szok dla człowieka wychowanego na zachodzie Europy?

Marvyn Cox: Po raz pierwszy przyleciałem do Polski jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy startowałem w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Gdy wówczas znalazłem się na Śląsku, przeżyłem spory szok znając wcześniej świat zachodu. Następnie byłem w Polsce w latach 1987-88. Gdy po raz pierwszy znalazłem się w Gdańsku, było to miasto zupełnie inne niż te polskie miasta, które widziałem w latach osiemdziesiątych. Kiedy teraz przylatuję do Gdańska i widzę te zmiany, bardzo mi się podoba. Polska to uroczy kraj i zawsze lubiłem tutaj wracać. Gdy tu jestem, czuję satysfakcję. Świetnie jest zobaczyć kolegów z przeszłości.
[ad=rectangle]
Jak w ogóle trafił pan do Wybrzeża?

- Wszystko się zaczęło od rozmów z Johnem Davisem, który ścigał się w Wybrzeżu przede mną i z ówczesnym trenerem tego klubu Zenonem Plechem. Obaj wspólnymi siłami zainteresowali mnie jazdą w gdańskim klubie. Podpisując tutaj kontrakt, nie wiedziałem nic o Polsce i o samym Gdańsku, ale zdecydowałem się podjąć wyzwanie. Plecha poznałem w czasach, gdy jeździłem na początku kariery w Rye House Rockets. Startował on wówczas w Elite League. Przed podpisaniem kontraktu dwa razy rozmawialiśmy przez telefon, poszedł faks, podpis i zostałem na sześć lat.

[b]

W sezonie 1993 osiągnął pan średnią biegową równą 3,000 startując w 46 biegach, czego nie powtórzył w lidze polskiej żaden zawodnik. Jak to w ogóle było możliwe? [/b]

- Wówczas jeździłem w trzech różnych krajach. Ten sezon był dla mnie znakomity. Wszędzie potrafiłem jechać dobrze, w Anglii również zawsze zdobywałem ponad 10 punktów. Jak przyjechałem do Polski, to po prostu puszczałem sprzęgło i wygrywałem. Zenon Plech wszystko dla mnie zorganizował. Motory przygotowywał mi wówczas Otto Weiss.

Marvyn Cox w akcji
Marvyn Cox w akcji

Wcześniej w Wybrzeżu jeździli przede wszystkim zawodnicy miejscowi. Co pan sądzi o współczesnej atmosferze wokół żużla? Czy teraz jest ona inna?

- Pierwszą rzeczą, jaka rzuca mi się w oczy jest frekwencja na stadionach. Teraz w różnych miastach, również w Gdańsku nie ma tylu kibiców żużla. Gdy ja jeździłem, to niemal zawsze na trybunach był komplet widzów. W niektórych miastach, takich jak Toruń czy Zielona Góra widać jednak, że sobie poradzono z przemianami. Są tam nowoczesne stadiony, a w tych czasach ma to wpływ na przyciąganie ludzi na mecze. Wiadomo, że fani lubią zwycięstwa. W Gdańsku przez lata nie było sukcesów i ma to też wpływ.

Jak pan wspomina końcówkę swojej kariery?

- Ze względów na problemy z promotorami w Anglii, przez pewien czas startowałem z licencją niemiecką i nie ścigałem się w Elite League. Jeździłem natomiast w Polsce, Danii, Szwecji, czy Niemczech. Miałem wtedy sporo startów. W końcu jednak wróciłem do Anglii, do Reading Racers. Następnie ścigałem się dla Oxford Cheetahs, a karierę zakończyłem w Poole Pirates. Wszystko się skończyło przez mój upadek w maju 1998 roku w wieku 34 lat. Złamałem wówczas kość udową, a rok później miałem wypadek samochodowy. Obecnie nie jestem do końca zdrowy. Właśnie dlatego nie było szans na to bym wrócił do żużla.

[b]

Gdy zaczynał pan karierę w Wielkiej Brytanii, starty w Elite League były marzeniem większości żużlowców. Teraz to się zmieniło i ta liga ustępuje poziomem kilku innym. Jakie są tego przyczyny? Czy był to jakiś moment, po którym Elite League przestało nadążać za Europą kontynentalną?[/b]

- Według mnie jeśli chodzi o samą ligę, to nic nie poszło w złą stronę i nadal nie mogę powiedzieć, że jest źle. Jedyna różnica jest taka, że żużlowcy mają dużo więcej opcji poprzez rozwój tej dyscypliny sportu w Polsce czy w Szwecji. Pojawiły się tam większe pieniądze niż w moim kraju. Dodatkowo w Elite League jest bardzo dużo jazdy i wielu żużlowców tego po prostu nie potrzebuje. Wcześniej w mojej macierzystej lidze było tak, że każdy kto chciał rozwijać swoją karierę i walczyć o tytuły, musiał w niej po prostu być. Obecnie topowi jeźdźcy ścigają się w Polsce, Szwecji i Grand Prix.

Reprezentacja Wielkiej Brytanii ostatnie sukcesy odnosiła jednak...

- … Wiem o czym chcesz powiedzieć - fakt, ale było to dawno, bardzo dawno! To jest dla mnie smutne. Według mnie podstawowym problemem jest niewłaściwe szkolenie juniorów. Mamy w Wielkiej Brytanii wiele klubów, ale gdy chcę porównać szkolenie tam, a w Polsce... No po prostu nie jestem w stanie tego zrobić! Byłem w czwartek w Bydgoszczy na półfinale Srebrnego Kasku i widziałem świetnych chłopaków, trenujących przynajmniej 2-3 razy w tygodniu i dodatkowo mających w tygodniu okazję do jazdy w imprezach młodzieżowych, a w weekend w lidze. Na wyspach brytyjskich tego nie ma. Praktycznie nie odbywają się treningi, tylko zawody. Gdy ktoś chce pokręcić próbne kółka, musi pojechać do Buxton, bądź do Scunthorpe. Szwecja, Polska, czy Dania mocno nam odjechały, bo w tych krajach ma się świadomość, że bez treningów na torze, nie będzie rozwoju. Zawody to nie wszystko.
[nextpage]Czyli mimo że macie w Wielkiej Brytanii 31 klubów startujących w Elite League, Premier League i National League, system szkolenia jest do poprawki?

- Dokładnie tak. Młodzi zawodnicy nie zdołają się rozwinąć bez treningów. Jak chcesz być dobry, musisz od najmłodszych lat spędzić życie na motocyklu.

Czy wierzy pan w to, że dzięki aktualnym sukcesom Taia Woffindena, a w przyszłości może i Roberta Lamberta, brytyjski żużel wróci na miejsce, jakie przez lata sobie wypracowywał?

- Mając Taia Woffindena, czy Roberta Lamberta możemy się tylko cieszyć, jednak problemem nie są jednostki a to, że nie ma szerokiej fali za nimi. Jak się spojrzy na Polaków, do reprezentacji można spokojnie powołać dziesięciu zawodników, a i tak niektórzy mogą się czuć pokrzywdzeni, że ich pominięto. Nie będziecie mieli problemów przez najbliższych dziesięć lat patrząc na to, jak spisują się wasi juniorzy. W Szwecji, Danii jest podobnie. Myślę, że w ciągu najbliższych 6-8 lat usłyszymy o młodych Amerykanach. Czy Anglicy również dołączą do tego grona? Nie powiedziałbym. Myślę, że przez najbliższe lata poza pojedynczymi talentami, nie doczekamy się tego.

W Gdańsku ma pan status legendy. Czy jest pan równie rozpoznawalny w Wielkiej Brytanii czy w Szwecji?

- Na pewno jestem rozpoznawalny w Poole i zawsze jak jestem tam na zawodach, to kojarzą mnie kibice i spędzam czas na rozmowach z nimi. Bardzo bym chciał się zawsze spotkać z każdym, kogo znałem podczas jazdy w danym mieście, ale nie zawsze jest to możliwe. Przykładowo do Gdańska przyjechałem na dwa dni i mam bardzo napięty grafik. Nie jest możliwe zobaczenie każdego, kogo by się chciało. Zobaczę się z Markiem Derą, czy z Zenonem Plechem, będę na zawodach i wracam do Szwecji.

[b]

Czy chodzi pan na mecze żużlowe w Szwecji?[/b]

- Tak, regularnie uczęszczam na spotkania w Vasterviku, gdyż mieszkam tuż obok tego miasta. Na stadion mam dziesięć minut na rowerze, więc nie jest to dla mnie żaden problem. Jak tylko mogę, staram się też śledzić na bieżąco żużel w telewizji, czy poprzez transmisje w internecie. Nigdy nie odpuszczam Grand Prix, czy meczów ligowych.

Żużel się zmienia. Czy tęskni pan za czymś, co było w speedwayu 20 lat temu, a nie ma tego teraz?

- Żużel tak jak każdy inny sport motorowy mocno się zmienia - według mnie na lepsze. Nie da się przełożyć w czasie czegoś, co było wtedy. Wcześniej mocniej liczyła się cała drużyna, a teraz więcej zależy od liderów. Mocno zmieniła się technologia.

Żużlowcy jeżdżą dużo dłużej, niż przed laty...

- Skończyłem w wieku 34 lat, myślę że nie byłbym drugim Gregiem Hancockiem (śmiech). Na pewno już u schyłku kariery nie byłem w takiej formie, jaką miałem dziesięć lat wcześniej. Teraz wszystko się zmienia. Nie brakuje starszych żużlowców, potrafiących jeździć na wysokim poziomie po czterdziestce.

Jak pan powiedział, w latach dziewięćdziesiątych był pan gwiazdą w Polsce, czy w Anglii. W obecnych czasach na pewno byłby pan milionerem, patrząc na zarobki żużlowców...

- Dlatego właśnie przyjechałem do Gdańska zarabiać jako menedżer (śmiech). Pamiętam, że jak przychodziłem do Wybrzeża jako zawodnik, byłem bardzo dobrze przyjęty przez wszystkich w tym klubie i nie mogłem narzekać na ówczesne zarobki. Również w Wielkiej Brytanii jako prowadzący parę potrafiłem sporo wyciągnąć. Jak jednak patrzę na zarobki żużlowców, jestem w szoku. Z jednej strony to fajne i można się dorobić, a z drugiej pojawia się przez to większa presja, która na niektórych może działać demobilizująco. Od obcokrajowców z uznanym nazwiskiem najczęściej wymaga się tego, by zdobywali ponad 12 punktów. Gdy tego nie robią, pojawiają się zarzuty. Presja jest większa, ale i pieniądze. Mocno się to odbija na najmłodszych, którzy mają ogromną konkurencję.

Marvyn Cox, to wciąż legenda Wybrzeża
Marvyn Cox, to wciąż legenda Wybrzeża

[b]

Czyli porównując z pana czasami, łatwiej jest jeździć będąc uznaną marką, trudniej jest się przebić?[/b]

- Młodzież ma bardzo trudno, bo od razu wymaga się od uczących się żużla chłopaków nie wiadomo jakich wyników. W przeciwnym razie nie mogą zarabiać na sprzęt. Podstawą jest dobry motocykl i team. Presja jest ogromna.

Czy myśli pan jeszcze o byciu trenerem żużlowym?

- Nie, przez siedem lat pracowałem w Vasterviku. Zdobyliśmy w tym czasie złoty medal w 2005 roku, a także jeden srebrny krążek i dwa brązowe. To były dobre czasy, ale teraz zajmuję się czym innym. Jestem pracownikiem w elektrowni jądrowej w Oskarshamm i tam się realizuję.

Marvyn Cox urodził się 11 lipca 1964 roku w Whitstable. W 1984 roku został Indywidualnym Mistrzem Europy Juniorów. W latach 1991-96 był żużlowcem Wybrzeża Gdańsk. W tym czasie zdobył 683,5 punktu dla gdańskiego klubu i jeszcze przed startem tego sezonu był najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii Wybrzeża. Co ciekawe tyle "oczek" uzbierał w 278 biegach - daje mu to średnią biegową w Polsce równą 2,459! W 1993 roku dokonał niepowtórzonego przez nikogo wyczynu. Pojechał w dziewięciu meczach Wybrzeża i w 46 biegach zdobył 134 punkty i 4 bonusy nie przegrywając z żadnym rywalem! Był on więc autorem awansu Wybrzeża. Startował przez dwa lata w Grand Prix. Po zakończeniu kariery szkolił młodzież i był menedżerem klubu Vastervik Speedway. Jego jazdę wciąż wspomina się w Gdańsku, gdzie ma miano legendy klubu.

Komentarze (38)
avatar
czakbart
2.08.2015
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
avatar
sympatyk żu-żla
1.08.2015
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
To były czasy, 
avatar
jaco
1.08.2015
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Również do skadów 6 a nie 7 osobowych ponieważ juz brakuje Polaków 
avatar
Jacki
1.08.2015
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Pamiętam ten sezon.Oprócz piłki chodzę też na żuzel.W polsce w latach 90 było dużo hajcu na zużel.Już sama startówka była wystarczająca.Fajny był duet w gdańsku Marvin Cox i Steve Scofield :) N Czytaj całość
tańczący z lisami
1.08.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Pamiętam tego Pana. Świetny walczak. Do rany przyłóż !!!