Dla kogo Ekstraliga w 2017 roku? Może nie być chętnych

Władze polskiego żużla nie mają ochoty zamykać PGE Ekstraligi. W tej sytuacji pojawia się pytanie, kto do niej awansuje po sezonie 2016. Chętnych za bardzo nie widać.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz

W tegorocznych rozgrywkach w PGE Ekstralidze będą startować kluby z Leszna, Wrocławia, Tarnowa, Torunia, Zielonej Góry, Gorzowa, Grudziądza i Rybnika. Zgodnie z obowiązującym regulaminem jeden z nich po zakończeniu rozgrywek powinien opuścić szeregi najlepszej ligi świata. Jego miejsca powinna zająć ekipa z pierwszej ligi.

Problem polega jednak na tym, że w niższej klasie rozgrywkowej za bardzo nie widać chętnych na jazdę z najlepszymi. Zakładając, że dojdzie do połączenia pierwszej i drugiej ligi (najbardziej prawdopodobny scenariusz), to na starcie można skreślić drużyny z Opola, Krosna i Rawicza. One na pewno nie będą gotowe na PGE Ekstraligę. O awansie nie myśli też Polonia Bydgoszcz. Wspominał o tym właściciel klubu Władysław Gollob. W Rzeszowie też nie ma na to szans, bo w tej chwili nie wiadomo nawet, czy klub przystąpi do rozgrywek w sezonie 2016. Lokomotiv Daugavpils, który od dłuższego czasu zajmuje czołowe lokaty na zapleczu najlepszej ligi świata, blokują przepisy. Orzeł Łódź jest na razie wstrzymany przez kwestie infrastrukturalne. Podobnie jest ze Speedway Wandą Instal Kraków. Na Ekstraligę za szybko będzie raczej także dla drużyn z Piły i Częstochowy. - Jeśli weźmiemy pod uwagę obecną sytuację, to chętnych na Ekstraligę rzeczywiście trudno znaleźć - mówi w rozmowie z portalem WP SportoweFakty Krzysztof Cegielski. - Uważam, że w gronie pierwszoligowców jest tylko jeden klub, który "po cichu" może myśleć o elicie. Jest nim Wybrzeże Gdańsk - dodaje Cegielski. - Wybrzeże to jeden z niewielu klubów na zapleczu Ekstraligi, który miałby szansę zaistnieć w najwyższej klasie rozgrywkowej sportowo i organizacyjnie - wtóruje mu Sławomir Kryjom.

Nic nie zmienia jednak faktu, że chętnych brakuje. Co więcej, spadek z Ekstraligi może być bardzo bolesny dla jednego z ośmiu klubów i oznaczać długi rozbrat z żużlem na najwyższym poziomie. Doskonale działanie takiego mechanizmu znają kibice z Częstochowy, Gdańska, Gniezna czy Bydgoszczy. Ich przykłady pokazują, że do elity bardzo trudno się wraca.

To po raz kolejny otwiera dyskusję o zamknięciu Ekstraligi. Takie rozwiązanie ma równie wielu zwolenników co przeciwników. - Ci pierwsi mają w tej chwili w ręku wiele argumentów. Aktualne zamieszanie i obecna sytuacja pozostawiają wiele do życzenia. Przyznam jednak szczerze, że nawet te okoliczności, nie są w stanie mnie przekonać do takiego rozwiązania. Zawsze byłem zwolennikiem rywalizacji, w której są spadki i awanse - zauważa Cegielski. - Nie wiem, czy kibice nakręcają się jeszcze spadkami i awansami. Przypominam, że w tym roku do Ekstraligi awansowała drużyna, która zajęła trzecie miejsce w pierwszej lidze. Od wielu lat w Stanach Zjednoczonych funkcjonują zawodowe i zamknięte ligi, które są świetnym produktem pod każdym względem. Być może powinniśmy iść z duchem czasu - twierdzi z kolei Kryjom.

Wiele osób twierdzi, że zamknięcie Ekstraligi zabije rywalizację w niższych klasach rozgrywkowych. Kluby nie będą miały motywacji, by walczyć o zwycięstwo w pierwszej lidze. Z drugiej jednak strony można zastosować rozwiązanie pośrednie - z Ekstraligi nie spadają kluby, które cały czas spełniają jej wymogi organizacyjne, infrastrukturalne i finansowe, ale mogą do niej awansować drużyny, które wywalczą awans i spełnią wszystkie inne warunki. - Warto rozważyć zamknięcie Ekstraligi, które będzie oznaczać jednak w praktyce tylko brak spadków. Do takiej ligi mógłby awansować klub, który z czasem zacznie spełniać jej wymogi. Wtedy moglibyśmy sukcesywnie powiększać jej skład. Potrzebujemy produktu wysokiej jakości - przekonuje Sławomir Kryjom. Były menedżer Unibaksu Toruń zwraca jednak uwagę, że podstawą powinny być kwestie organizacyjne, a nie wynik na torze, który klub osiągnął w niższej lidze. - Jeśli ktoś ma potencjał, to może warto stworzyć mu taką możliwość. Nawet za pomocą dzikiej karty. Uprzywilejowany powinien być jednak klub, który wygrał pierwszą ligę. Jego kandydaturę rozpatrywałbym w pierwszej kolejności - dodaje Kryjom.

Obaj nasi eksperci są zwolennikami jak najszerszej Ekstraligi. Nie przekonują ich argumenty, że polskiego żużla na to nie stać lub że brakuje wartościowych zawodników, którzy byliby w stanie zapewnić odpowiedni poziom sportowy więcej niż ośmiu klubom. - Tych najbardziej wartościowych żużlowców rzeczywiście nie wystarczy, ale żadna liga na świecie nie jest maksymalnie wyrównana. Są potęgi i słabi, ale i tak buduje się klimat, bo od czasu do czasu ten teoretycznie dużo gorszy pokonuje faworyta do tytułu. Na siłę poziom Ekstraligi już wyrównywaliśmy i niewiele z tego wyszło. To nie jest dyscyplina, w której da się to zrobić ze względu na zmienną formę zawodników i kontuzje, które potrafią wszystko przewrócić - zauważa Cegielski. - Chętnych na powiększenie Ekstraligi w narodzie nie ma, bo podobno nas na to nie stać. Być może warto iść jednak śladem innych dyscyplin. Proszę zauważyć, ile drużyn gra obecnie w Tauron Basket Lidze. To jest naprawdę dobra promocja tej dyscypliny. Ekstraliga chyba nie powinna być aż tak hermetyczna - dodaje Kryjom.

A jakie rozwiązanie byłoby najbardziej optymalne Waszym zdaniem? Należy zachować obecny system, który zakłada spadki i awanse, a w przypadku braku chętnych na jazdę z najlepszymi organizować konkurs ofert? A może czas zamknąć Ekstraligę i przyjmować do niej z czasem kluby, które wywalczą awans na torze, a później spełnią wymogi organizacyjne? Może wreszcie o wszystkim powinny decydować tylko finanse i do najlepszej ligi świata należy zapraszać za pomocą "dzikich kart" tych, którzy mają pieniądze? Zachęcamy do dyskusji w komentarzach.

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy należy zamknąć Ekstraligę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×