Andrzej Łabudzki wciąż poszukuje środków na start Stali Rzeszów w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. I nie chodzi tu o spłatę zaległości z sezonu 2015. Ta sprawa posuwa się bowiem swoją drogą. Stal wciąż czeka na odpowiedź miasta, w sprawie dotacji na rok 2016. Prezes Stali Rzeszów oczekuje, że miasto przeznaczy na ten cel ok. 800 tysięcy złotych. Taka kwota miała zostać obiecana klubowi jeszcze w grudniu ubiegłego roku. Niestety, rozmowy z ratuszem nie układają się po myśli włodarzy Stali Rzeszów.
Prezes Stali z rzeszowskiego ratusza wychodził w poniedziałek na tarczy. Jak sam przyznaje droga do wyłuskania satysfakcjonującej kwoty z miasta jest jeszcze daleka. - Nasza rozmowa z prezydentem Ferencem będzie jeszcze kontynuowana. Konkretów jak na razie nie ma. Obu stronom zależy jednak na tym, by żużel w Rzeszowie pozostał. Robimy wszystko, aby klub nie zniknął z żużlowej mapy Polski - mówi prezes Stali Rzeszów.
Z przebiegu rozmów nie jest zadowolone także miasto. Jego zdaniem prezes Łabudzki od miejscowego magistratu oczekuje zbyt wiele. - Uważamy, że ciężko się rozmawia z prezesem Łabudzkim. To nie jest dobry gospodarz. Dług klubu, który wynosi dwa miliony nie powstał w przeciągu tygodnia. Prezes musiał wiedzieć jak to wygląda od samego początku. Prezes Łabudzki musi zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że miasto nie jest od tego, by w całości dotować klub. Każdy, by tak chciał, ale tak się po prostu nie da - mówi Katarzyna Pawlak z Urzędu Miasta.
Aby należycie odnieść się do obecnych relacji na linii miasto Rzeszów - Stal Rzeszów trzeba cofnąć się do poprzedniego sezonu. Przed rokiem miasto wspomogło klub kwotą 550 tysięcy złotych, z czego 500 na drużynę ekstraligową. Do miasta z racji wynajmu stadionu oraz obsługi obiektu zwrócone zostało 87 tysięcy. Prezydent Tadeusz Ferenc wraz z końcem sezonu miał dorzucić na ratowanie klubu dodatkowe 250 tysięcy złotych. Transza ta do tej pory nie trafiła jednak na konto klubu. - Pod koniec sezonu prezydent obiecał, że dorzuci jeszcze 250 tysięcy, ale tych pieniędzy jeszcze nie zobaczyliśmy. Cały czas o tym rozmawiamy - zaznacza Łabudzki.
Miasto przyznaje, że dodatkowy zastrzyk gotówki faktycznie nie trafił jeszcze na konto klubu. - Oczywiście że dorzucimy te 250 tysięcy. Ale na jakiej podstawie? To nie jest tak, że możemy przekazać te środki do ręki. Przecież to są pieniądze publiczne! W budżecie miasta nie ma czegoś takiego jak uchwała pieniędzy na żużel. Nam tego nie wolno. Dysponujemy środkami na promocje miasta poprzez różne przedsięwzięcia. Jedną z nich może być żużel. Prezydent poprosił więc pana Łabudzkiego, by ten złożył do miasta oficjalną ofertę. Ale żadna oferta do nas nie trafiła. Więc jak mamy przekazać te pieniądze? Na czarno? - zastanawia się Katarzyna Pawlak.
Poza wspomnianymi 250 tysiącami złotych, które miasto obiecało klubowi, w dalszym ciągu toczy się walka o fundusze na sezon 2016. Marzeniem włodarzy Stali Rzeszów było otrzymanie dotacji na poziomie miliona złotych. Wiemy już, że tej kwoty nie uda się ugrać. Celem minimum jest zatem otrzymanie takiej kwoty miejskich pieniędzy jak w roku poprzednim. - Pan prezydent obiecał, że otrzymamy kwotę na tym samym poziomie, co w zeszłym roku - przypomina Łabudzki.
Argumentem prezesa Stali Rzeszów jest fakt, że za czasów Marty Półtorak miasto przeznaczało na żużel symboliczne kwoty. Teraz sytuacja się nieco zmieniła, ale 800 tysięcy które chcą otrzymać w klubie, to dla miasta zbyt dużo jak na rozgrywki Nice PLŻ. - Sprawdziliśmy, jakie kwoty od miast dostają inne kluby żużlowe. Nie jest prawdą to, co mówi prezes Łabudzki że są to jakieś ogromne pieniądze - dodaje Pawlak.
W ratuszu zdają sobie sprawę, że sport żużlowy jest zbyt drogi w stosunku do jego faktycznej wartości. - Niektórzy żużlowcy za jeden zdobyty punkt zarabiają 8 tysięcy złotych. Taki zawodnik wygrywając wyścig zarabia 24 tysięcy złotych w jedną minutę. Takich pieniędzy przez cały miesiąc nie zarabia nawet premier polskiego rządu - tłumaczy Pawlak.
Jeżeli Andrzejowi Łabudzkiemu nie uda się porozumieć z włodarzami miasta odnośnie wsparcia klubu określoną kwotą, to widmo rocznej przerwy od żużla w Rzeszowie wydaje się bardzo prawdopodobne. Tym bardziej, że chętnym na wykupienie licencji jest ŻKS Ostrovia. - Na tą chwilę nie rozważam tej opcji. Propozycja jest i czeka, ale to byłaby ostateczność - ucina Łabudzki. Zainteresowane dalszym funkcjonowaniem żużla nad Wisłokiem jest również miasto. - Chcemy, by żużel pozostał w mieście. Był przez dziesiątki lat i powinien być w dalszym ciągu. Ale potrzebuje dobrego gospodarza - dodaje Pawlak.
Rzeszowski magistrat zapewnia także, że nawet w przypadku gdy ligowy żużel na rok zniknie z miasta, to stadion uda się zapełnić w wymaganym przez Unię Europejską stopniu. - Tego się zupełnie nie boimy. To zostało rozdmuchane przez dziennikarzy. Nie ma żadnych zagrożeń, że nie spełnimy wskaźników. Wystarczy, że zorganizujemy jakieś biegi dla szkół czy coś innego. Cofnięcie dofinansowania nam nie grozi - zakończyła rzeczniczka Urzędu Miasta.
Zobacz wideo: PiS obiecuje kasę na żużel