WP SportoweFakty: Kiedy można spodziewać się zamontowania na torze w Krakowie dmuchanej bandy, a następnie wyjazdu na tor?
Paweł Sadzikowski: Chcieliśmy objechać treningi zgodnie z planem, ale patrząc na prognozę pogody, znowu czekają nas opady deszczu i tor znowu namoknie. Zaplanowane na naszym torze sparingi z Lesznem i Wrocławiem najprawdopodobniej się nie odbędą. O ile pozwoli pogoda, zaczniemy treningi punktowane meczami z Rybnikiem u siebie i na wyjeździe, a później z Wrocławiem na wyjeździe. Na pewno nie będziemy jechać na siłę, gdyż zdrowie zawodników jest najważniejsze.
Niekorzystne warunki pogodowe mogą utrudnić rozegranie pierwszej kolejki, ale może to dobrze w obliczu zagrożonych treningów i sparingów?
- Ja chciałbym jechać z KSM-em Krosno 28 marca zgodnie z planem. Dawno nie jeździliśmy w Lany Poniedziałek, zawsze trafiały nam się wyjazdy, chociaż dzięki temu były to spokojne święta, bo kiedy jest mecz, to rodziny trochę na tym cierpią. A co do pierwszego meczu, to cóż: jeśli zaczniemy w drugiej kolejce, to pojedziemy do Bydgoszczy, jeśli w trzeciej, to do Opola, jeśli w czwartej, to z Daugavpils. Chcielibyśmy jednak pojechać przynajmniej dwa mecze przed Lokomotivem i podejść do tego spotkania z jak najlepszym dorobkiem punktowym.
Terminarz wygląda na korzystny. Liczy pan na komplet punktów po trzech kolejkach?
- Wiadomo, że drużyny z Bydgoszczy i Opola będą walczyć u siebie. My doceniamy klasę każdego rywala. Drużyny z Opola, Rawicza, Bydgoszczy czy Krosna nie są na straconej pozycji. To jest sport, każdy może mieć zły dzień. Tor w Opolu jest specyficzny, z kolei w Bydgoszczy jeździł Patrick Hougaard, więc na pewno doradzi kolegom, jak to jest z tym torem. Oby tych punktów uzbierać w pierwszej części sezonu jak najwięcej, bo później jedziemy praktycznie z całą czołówką Nice PLŻ. Trzeba docenić każdego rywala. Życie nauczyło mnie, że można przegrać mecz, w którym zakładało się wysokie zwycięstwo. Dopóki to jest sport, to wszystko jest możliwe.
Jak się dowiedzieliśmy, każdy klub dostanie od sponsora rozgrywek 30 tys. złotych. W porównaniu do potrzeb, zwłaszcza po rozbudowaniu ligi, to chyba nie jest zbyt wiele?
- Są to bardzo małe pieniądze, ale trzeba cieszyć się z tego, co jest. Dawniej tych pieniędzy nie było. Rok temu były uzależnione od transmisji telewizyjnych. Akurat nasz klub wyszedł na tym lepiej i otrzymaliśmy od sponsora tytularnego o wiele więcej środków. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że są trzy zespoły więcej i gdyby nie to, byłoby dodatkowo 90 tys. do podziału na 8 klubów. Mam nadzieję, że Polski Związek Motorowy i GKSŻ będą się starać, żeby znaleźć kolejnych sponsorów, np. obok jednego tytularnego dwóch głównych, dwóch technicznych itd., aby tych pieniędzy w Nice PLŻ było jak najwięcej. Patrząc na to, ile dostają kluby w Ekstralidze, a ile w pierwszej lidze, to jest to kolosalna przepaść.
Rok temu transmisji w Krakowie było dużo, bo aż cztery. Liczy pan na częstą obecność kamer telewizyjnych w Krakowie także w tym sezonie?
- Przy obecnym podziale środków transmisje telewizyjne nie przyniosą korzyści finansowych. Pieniądze zostały podzielone równo pomiędzy 11 zespołów, zresztą ja też głosowałem za takim podziałem, bo uważam, że to sprawiedliwe. Mimo to chciałbym mieć telewizję na meczach u siebie, ale w każdej kolejce ciekawych spotkań będzie kilka. Na pewno co najmniej dwa razy TVP zagości w Krakowie i na pewno pokaże nas na wyjazdach, tak jak rok temu. Wtedy wszyscy mówili, że będziemy chłopcami do bicia, a sprawiliśmy niespodziankę i wszyscy prezesi w Nice PLŻ mówili, że ten Kraków nie jest taki słaby. Obok Łodzi i Rybnika byliśmy najczęściej pokazywaną w telewizji drużyną, a najlepszą oglądalność w telewizji regionalnej miał mecz Orzeł - Wanda, który przyciągnął 320 tys. osób. Oglądalnością przebijamy niekiedy Ekstraligę, a ludzie oglądający transmisje żużlowe w telewizji regionalnej myślą nawet, że Nice PLŻ jest najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce, bo nie mają dostępu do platform cyfrowych. Mam nadzieję, że GKSŻ mocno popracuje nad dalszą promocją. Ekstraliga też nie od razu miała "PGE" w nazwie i wszystkich sponsorów.
[nextpage]Na widowni podczas prezentacji był obecny przedstawiciel firmy Tauron. Czy możemy spodziewać się nawiązania współpracy sponsorskiej?
- To był stary, dobry znajomy, który został wiceprezesem firmy Tauron Sprzedaż. Wojewoda (Józef Pilch - dop. red.) pochwalił się tym, bo zwykle lubi się chwalić (śmiech). Prowadzimy rozmowy, zresztą nie tylko z tą firmą, i jeśli tylko będziemy mieć konkrety, ogłosimy je na konferencji prasowej.
Czy ze względu na rozbudowane rozgrywki i szeroką kadrę, można spodziewać się, że Wanda od czasu do czasu pojedzie w oszczędnościowym zestawieniu?
- Jeśli niektórzy przeciwnicy będą szczególnie odbiegać poziomem sportowym, to szkoda, żebyśmy zarzynali się finansowo i skończyli sezon z długami zamiast na zero. Rozmawialiśmy z zawodnikami i na pewno niektóre mecze pojedziemy za mniejsze pieniądze. W mojej gestii jako osoby zarządzającej klubem leży, abym wiedział, ile mam pieniędzy i ile mogę wydać. Na pewno nie będziemy robić nic na siłę.
Można usłyszeć głosy, że w tym roku negocjacje finansowe z zawodnikami były wyjątkowo korzystne dla działaczy. W Krakowie też tak było?
- Faktycznie, po wycofaniu trzech zespołów zrobiło się więcej zawodników niż jest miejsc w drużynach. Stawki musiały pójść w dół. Rozmowy z zawodnikami prowadziło się bardzo dobrze i bardzo dobrze komunikowało się z niektórymi prezesami pod względem tego, którego zawodnika biorą oni, a którego my. Ja odpuszczałem zawodników, o których wiedziałem, że ktoś chce ich wziąć i nie podbijałem stawek. Poszliśmy więc trochę w tę stronę, widać jakąś nić porozumienia między nami, prezesami. Z kilkoma da się porozmawiać, ale niestety kilku i tak robi swoje. Nie wszyscy mówią prawdę. Wiadomo, nie każdy musi znać plany transferowe swoich przeciwników, ale nie powinno mieć miejsca głupie podbijanie stawek, gdzie zawodnik X przyjeżdża do mnie, chce stawki A za punkt, potem jedzie do innego prezesa, chce stawki B, potem u mnie "woła" stawkę C, u niego D, u mnie E i idziemy w górę. Powinno być tak, że dzwoni prezes innego klubu i mówi: "Słuchaj Paweł, ja chcę tego zawodnika, a czy tobie by pasował ten, bo ja też z nim negocjuję? To słuchaj, zostajemy przy stawce A i niech on wybierze". Niestety, czasem ta stawka A jest uzupełniana w inny sposób i to jest problem, ale mam nadzieję, że to się poprawi.
Rok temu stwierdził pan, że prawdopodobnie nie wszyscy zawodnicy dobrze przygotowali się do sezonu mimo otrzymanych z klubu środków na ten cel. Zmienił pan politykę w tej kwestii?
- W tym roku niektórzy prezesi wieszczą nam upadek i długi, a my wydaliśmy mniej na przygotowania do sezonu niż w zeszłym roku. Poszliśmy bardziej w gratyfikację punktową, przy czym zawodnicy zgodzili się na takie stawki, na jakie pozwolił regulamin. Pamiętajmy, że to jest sezon przejściowy i zobaczymy, jak będą wyglądać negocjacje za rok. Dużo zależy też od Ekstraligi. Jeśli tam płaci się duże pieniądze, to pierwsza liga też, niestety, nie będzie płacić mało. Jeśli tam działacze pójdą po rozum do głowy i zaczną płacić normalne stawki, to wszystko wróci do normy i żużel z dołka wróci do świetności, a trybuny będą się zapełniać.
Jaki udział dochodów z biletów i karnetów zakłada pan w tym roku?
Zakładamy takie same dochody w przeliczeniu na mecz, co w zeszłym roku. Daje to jakąś orientacyjną sumę w budżecie, którą i tak zaniżamy.
W poprzednim sezonie frekwencja wyniosła ok. 3 tys. na mecz. Nie liczy pan na więcej?
- Imprezy masowe zgłaszamy na pięć tysięcy. Chcielibyśmy, aby kibiców było jak najwięcej, bo to też więcej środków w budżecie, tym lepsze wyniki i lepsi zawodnicy w kolejnym sezonie. Liczyłbym, że ta frekwencja będzie wzrastać. Terminarz pozwoli nam sprawdzić, co będzie, jeśli wygramy trzy pierwsze mecze i pojedziemy z Lokomotivem Daugavpils. Cały czas oscylujemy w granicach 3-3,5 tys. Gdzie indziej są pełne trybuny, a my cały czas jesteśmy na tym pułapie, chociaż wymyślamy różne akcje promocyjne. Niewiele to daje. Jeśli ktoś spoza Nowej Huty, kto ma telewizję, gazety, internet mówi, że nie wie, że żużel jest w Krakowie, to ja nie wiem, gdzie taka osoba uchowała się przez ostatnie pięć lat. Nie będę pukać do drzwi do drzwi i nie powiem: "Dzień dobry, jestem Paweł Sadzikowski, prezes Krakowskiego Klubu Żużlowego, zapraszam na żużel". Robiliśmy akcje z ulotkami i frekwencja nieco się poprawiła, później spadła przy transmisjach. Miejmy nadzieję, że zawodnicy staną na wysokości zadania i przyciągną kibiców na trybuny.
Rozmawiał: Tomasz Sztaba