O Jerzym Szczakielu, który uderzył w szatni kolegę:
Jeśli chodzi o naszego Jurka Szczakiela, mistrza świata, to istniał w mojej wyobraźni tylko do 1975 roku. To wtedy w Opolu rozgrywany był Złoty Kask, kiedy to Szczakiel okazał się najlepszy. Wygrał wszystkie starty, a dzięki temu również wszystkie biegi. Po zawodach siedzieliśmy w szatni: Jurek, Piotrek Bruzda ze Sparty Wrocław i ja. Wtedy Piotrek zażartował:
- Jurek, czy to nie ktoś z twojej rodziny dziś sędziował?
To oczywiste, że można się z sędzią umówić, iż zwalnia maszynę startową, odliczając na przykład do trzech. Ale to był żart. Zwykły żart! Tymczasem Szczakiel zerwał się z ławki i wymierzył Piotrkowi dwa potworne ciosy. Po chwili Bruzda miał na twarzy dwie wielkie śliwki i w tym właśnie momencie czar prysł. Jurek nie był już w moich oczach mistrzem świata, bo przecież zwyczajnie przywalił koledze w łeb. Od tej pory ze Szczakielem praktycznie nie gadam, choć chcę wierzyć, że go po prostu wtedy mocno poniosło. Bo na co dzień to przecież poczciwy i układny facet.
O Józefie Jarmule:
Otóż Józek Jarmuła miał swoje ulubione zagrywki psychologiczne. Niejednokrotnie szedł się przebierać do szatni gości, a musicie wiedzieć, że miał w zwyczaju owijać całe ciało bandażami. Na wypadek karambolu, który - ma się rozumieć - przewidywał z góry. Wszyscy patrzyli, jak Józek wyciąga po kolei te swoje bandaże i zamienia się w mumię. Już wtedy mieli lekko dosyć i niektórych zaczynała chwytać tak zwana sraczka przedstartowa. Pewnego razu punkt kulminacyjny miał jednak dopiero nadejść.
Jarmuła w końcu wstał, cały sztywny, cały na biało, i zapytał:
- Ty, jak ty się nazywasz?
- Jestem Proch - odezwał się Bolek Proch, swego czasu medalista IMP, klasowy zawodnik.
- Zetrę cię dziś na proch - zagroził Józek, zaglądając mu głęboko w oczy, niczym śmierć. Było wtedy i po Prochu, i po całej Polonii Bydgoszcz.
Barwna postać z tego Józka... Gdy po meczu przyjeżdżał do mnie w gości, żona z miejsca zwijała dywan. Moja żona rzecz jasna, bo Jarmuła żon miał zawsze kilka i nigdy nie było wiadomo, która jest akurat na topie.
No więc gdy tylko dziabnął sobie kielicha, zaraz się przewracał i wszystko lądowało na podłodze. Nie chodzi o to, że Bóg wie jakie pijaństwo się odprawiało, nic z tych rzeczy. Przechylaliśmy tylko po maluchu. Józek nałogowo nie pił, po prostu lubił się pokazać. A wtedy jeden kieliszek czy dwa pozbawiały go czucia w nogach i rękach.
***
Książka "Marek Cieślak. Pół wieku na czarno" dostępna jest już w przedsprzedaży na empik.com (kliknij TUTAJ). Znajdziecie ją w promocyjnej cenie 31,49 zł (21 proc. rabatu). Autobiografię można zamawiać również na www.labotiga.pl
O książce: "Żużel to nie liczby. Żużel to twarze. Czasem umorusane, a czasem upie***lone". Odkąd w 1966 roku po raz pierwszy usiadł na motorze, zakochał się w żużlu bez pamięci. Najpierw jako zawodnik, a później utytułowany trener poświęcił mu całe życie. Dziś trudno wyobrazić sobie czarny sport bez tak charyzmatycznej i barwnej postaci, jaką jest Marek Cieślak.
Dlaczego podczas DPŚ 2013 nie skorzystał z Tomasza Golloba? Kiedy stracił szacunek do Jerzego Szczakiela? Czy Greg Hancock celowo nie doleciał na finał DMP do Tarnowa? Który prezes chciał sam ustalać skład zespołu? Co naprawdę wydarzyło się w Ostrowie?
W tej książce trener reprezentacji Polski pozwala zajrzeć czytelnikom za kulisy wielkiego speedwaya i wyjaśnia, "kto jest kim" w żużlowym środowisku. Szczerze i bez lukrowania pisze o zawodnikach, prezesach i działaczach, ale też o wypadkach, przygotowywaniu toru i mediach.
Jeśli żużel masz w sercu, a metanol w żyłach, tej autobiografii nie możesz przegapić!
Autor: Marek Cieślak, Wojciech Koerber
Data wydania: 13 kwietnia 2016
Cena okładkowa: 39,90 zł (miękka okładka)
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: 352 (+8 wkładka zdjęciowa)
ISBN: 978-83-7924-557-4