W dwóch dotychczasowych kolejkach PGE Ekstraligi rozegrano łącznie tylko pięć spotkań. Najbardziej ucierpiały na tym kluby z Wrocławia i Rybnika. Jak dotąd nie odjechały bowiem żadnych meczów, a ich ligowa inauguracja przypadnie na 24 kwietnia. - To kłopotliwe i nie jest to w żadnym razie sytuacja normalna - mówi ekspert naszego portalu, Jacek Frątczak. - Gdy spoglądam na prognozy na nadchodzący weekend, zaczynam się obawiać tego, czy nie będziemy świadkami precedensu i niektóre kluby nie rozpoczną ligi dopiero w maju. To byłoby już totalne kuriozum - dodaje.
Ostatnie tygodnie pokazują dobitnie, że żużel przegrywa na wiosnę z pogodą. - Co gorsza, nie jest jednoroczna anomalia, bo perturbacje pogodowe obserwujemy od dwóch-trzech sezonów. Pamiętam doskonale rok, gdy w okolicach 15 kwietnia leżał jeszcze śnieg. Jeśli chodzi o ubiegły sezon, to pomimo w miarę sensownych temperatur też mieliśmy problemy. Wystarczy wspomnieć, że wszystkie sześć sparingów, jakie miał zaplanowane wówczas Falubaz, musiały być odwoływane. Obawiam się, że ten trend pogodowy utrzyma się także w kolejnych latach. Mamy w Polsce klimat umiarkowany, który jest czuły na ogólne zmiany klimatyczne, jakie zachodzą na świecie. Musimy się zastanowić, co z tym zrobić, bo żużel będzie miał poważny problem - zaznacza Frątczak.
Jak bumerang powraca w ostatnim czasie temat folii, która miałaby chronić żużlową nawierzchnię. Ekspert naszego portalu nie ma wątpliwości, że trzeba jak najszybciej znaleźć receptę na niekorzystne warunki pogodowe. W innym przypadku dyscyplinie będzie groził odpływ sponsorów.
- Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jaką pogodę przyniesie nam przyszłoroczna wiosna, ale by chronić tę dyscyplinę sportu, musimy zacząć o tym myśleć już teraz. Bardzo ucieszyły mnie ostatnie słowa Tomka Golloba, który też zaczął się nad tym zastanawiać. Akurat jego pomysł, mówiący o zadaszeniu obiektów żużlowych mnie nie przekonuje ze względu na koszty finansowe. Ważne jednak, że coraz więcej osób ze środowiska i żużlowych autorytetów dostrzega ten problem i potrzebę rozmowy. Sezon, z powodu ostatnich warunków pogodowych skraca się coraz bardziej. Mamy mniej meczów w kwietniu, a gdy dołożymy do tego lipcową przerwę od ligi zauważymy, że sezon trwa tylko kilka miesięcy. Poważni partnerzy, którzy inwestują w ten sport zaczną się zastanawiać jaki to ma sens. Najważniejsze jest moim zdaniem zacząć merytoryczną dyskusję w sprawie tego, w jaki sposób uchronić tory przed padającym deszczem. Problem jest zwłaszcza wtedy, gdy nawierzchnia przez parę dni nasiąka wodą. Trudno wówczas, nawet w ciągu jednego słonecznego dnia, przygotować ją do zawodów. Jeżeli w najbliższych latach niczego nie zdziałamy, może to przynieść dla dyscypliny bardzo negatywne skutki. Obawiam się, że sponsorzy i partnerzy będą od żużla po prostu uciekali. Aby temu przeciwdziałać, należy znaleźć rozwiązania, które będą współgrały ze zmianami pogodowymi, o których teraz mówimy - zaznacza.
Można się zatem zastanawiać, czy dalszy sens ma lipcowa przerwa w rozgrywkach ligowych. Przy założeniu, że w kwietniu rozgrywa się coraz mniej meczów, przestaje ona mieć rację bytu. - Rozumiem powody, dla których wprowadzono przerwę lipcową. Wynikało to przede wszystkim z tego, że mecze cieszyły się w tym miesiącu najmniejszym zainteresowaniem ze strony kibiców, którzy zazwyczaj wyjeżdżają wtedy na urlopy. Przekładało się to tym samym na mniejszą frekwencję na trybunach. Trzeba jednak pewne rzeczy wyważyć. Ekstraliga i władze polskiego żużla muszą ocenić, co dla tej dyscypliny sportu jest ważniejsze. Kluby mogłyby nie być zadowolone, gdyby musiały rozgrywać kilka meczów w lipcu, ale czasem należy wybrać rozwiązanie, które okaże się mniejszym złem. Trzeba brać pod uwagę kwestie sponsorskie, telewizyjne i wizerunkowe. Rozpoczynanie rozgrywek ligowych w drugiej połowie kwietnia, a następnie robienie miesięcznej przerwy w lipcu, gdy jest najcieplej, zaczyna bowiem wyglądać przy obecnych warunkach pogodowych kuriozalnie - kwituje Frątczak.