WP SportoweFakty: Po meczu kibice byli zachwyceni i prosili pana o wspólne zdjęcie, czy autografy. Trudno im się dziwić po takim występie.
Sebastian Ułamek: Bardzo się cieszę, że po kontuzji moja forma zwyżkuje. W niedzielę trochę to słońce mnie zabiło. Może jestem nieprzyzwyczajony albo ten skok temperatury na mnie tak wpłynął, zwłaszcza, że jestem zaraz po kontuzji. W końcówce zawodów byłem jakiś osłabiony i pod znakiem zapytania stało to, czy w ogóle pojadę w biegu nominowanym.
To wina niedawnej kontuzji, czy jakieś ogólne osłabienie?
- Ogólnie złe samopoczucie. Nie ukrywam, że trochę się stresowałem tym spotkaniem. Szczerze mówiąc nie zjadłem nawet porządnego śniadania.
Błąd, bo to przecież podstawa codziennej diety.
- Dokładnie tak, ale cóż, to jest żużel, czekał nas ważny mecz, wszyscy o nim mówili. Przyjechał do nas lider tabeli i trzeba było wygrać. Rano przed tym spotkaniem wstałem bez apetytu i ostatecznie nic przed meczem nie jadłem. Jedynie przyjmowałem płyny i chyba troszeczkę przesadziłem.
Zwycięstwo za trzy punkty z liderem tabeli w prawie krajowym składzie smakuje z tego powodu jeszcze lepiej?
- Powiem szczerze, że tak. To dało nam duży wiatr w żagle. Wszyscy możemy jechać jeszcze lepiej. Jedziemy dalej po kolejną wygraną. Myślę, że to zwycięstwo nad Lokomotivem nas uskrzydliło i jeszcze bardziej zmotywowani jedziemy do Krakowa. Dodam, że przeciwko Łotyszom jechałem dopiero drugi mecz u siebie, a mamy drugą połowę czerwca. Uciekło mi spotkanie przez kontuzję, kilka meczów było też przełożonych. Może też dlatego w niedzielę rano byłem w domu trochę spięty.
Bardzo zależało na wyniku.
- Otóż to. Chciałem dobrze pojechać indywidualnie przed częstochowską publicznością i oczywiście zależało mi na dobrym rezultacie drużyny. Moje poranne myśli przed tym meczem się spełniły. Wygraliśmy, zdobyliśmy 3 punkty i to jest najważniejsze.
Sebastian Ułamek już jest chyba w optymalnej formie. Pierwsze zawody po kontuzji w Rzeszowie były nieudane, ale później dobre spotkanie w Rawiczu, wygrana w memoriale Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego, no i w niedzielę dobry występ przeciwko Lokomotivowi.
- Mimo wszystko brakuje mi jazdy. Wypadłem z ligi angielskiej przez kontuzję, prawie przez 4 tygodnie byłem bez kontaktu z moim klubem, Leicester Lions. Na razie tam nie wracam, czego mi brakuje. Lubię dużo jeździć, czego przykładem był jeden z niedawnych weekendów. W sobotę jechaliśmy w Rawiczu, a na drugi dzień był memoriał. Mnie się tak najlepiej jeździ. Wolę tak niż cały tydzień siedzieć w domu, ewentualnie trening, a tak poza tym tylko w niedzielę ważny mecz.
A inne kraje? Szwecja, Dania, Niemcy? Słynął pan z tego, że jeździł w wielu ligach. Wszak wielu zawodników mówi, że każde zawody są lepsze od zwykłego treningu.
- Tak jak powiedziałem, w Anglii wypadłem z drużyny przez kontuzję. Zmienili tam układ zespołu i w tej chwili dla mnie miejsca nie ma, chyba że dostrzegą moją formę w Polsce i temat powróci. Jedni mówią, że jeżdżę słabo, inni, że dobrze a w Danii klasyfikują mnie w grupie z zawodnikami z Grand Prix. Tam zawodnicy są podzieleni na grupy i ja jestem wpisany do tej najmocniejszej, z której w drużynie może jechać tylko jeden. Jeśli chodzi o Szwecję, to jakiś czas tam nie startowałem. Oni mają z kolei taki regulamin, że na przykład po dwóch sezonach zawodnik, który w tamtejszej lidze nie jeździł, ma naliczoną kosmiczną średnią. Tak to wygląda i przez to trudno jest się dostać. Zależy mi na startach, chcę uzupełnić swój kalendarz. Jest mi to potrzebne.
Rozmawiał Mateusz Makuch