Poznałem Damiana w 2002 roku, jakżeby inaczej, poprzez internet. To była era, w której wiele osób korzystało jeszcze z wdzwanianego internetu (słynny numer 0202122), królował SDI, a popularność biły kafejki internetowe. Połączył nas, a jakże, żużel i aktywny udział na założonym przeze mnie forum internetowym sportsboard.pl. Damian kibicował ekstraligowej wtedy Polonii Piła. Od pierwszych słów napisanych na forum wyróżniało Damiana wizjonerskie podejście do sportu żużlowego, a jednocześnie trzeźwa analiza rzeczywistości czarnego sportu. Pamiętam, że w tamtym czasie (kilkanaście lat przed uruchomieniem rozgrywek!) toczyliśmy burzliwe dyskusje i kreśliliśmy w sieci wizję żużlowej Ligi Mistrzów. To była dyskusja, wtedy jeszcze tylko w sieci, którą uznałbym za moment, od którego zaczęliśmy nadawać na tych samych falach i rozumieć, że moglibyśmy wspólnie coś kiedyś robić... Ale nikt wtedy nie przypuszczał, że tamte niewinne dyskusje i wizje doprowadzą nas tam, gdzie wspólnie doszliśmy...
W tamtym okresie realizowałem dla Piotra Szymańskiego, tak - tego Piotra, obecnego Przewodniczącego GKSŻ, projekt przegladzuzlowy.pl, który był pierwszym informacyjnym serwisem żużlowym w historii polskiego internetu. Właśnie "dla", i tylko żużlowy, a ambicje były takie, by zrobić coś swojego i ogólnosportowego. Tak narodziła się idea projektu, dziś znanego jako SportoweFakty. Ale idea to zdecydowanie za mało, jeśli nie spotkasz na swojej drodze odpowiednich ludzi. A takich spotkałem właśnie na forum sportsboard.pl. Zaprosiłem do współpracy kilkanaście osób, liderów opinii ówczesnego forum, wśród których prym wiódł właśnie Damian. Zresztą, to był wspaniały zespół ludzi, który z pasji do sportu, za swoje pieniądze postanowił zrealizować marzenia i porwać się na projekt serwisu internetowego, choć nawet nie mieliśmy wielkiego pojęcia, jak to zrobić. Wiedzieliśmy jedynie, co chcemy zrobić. Byliśmy młodzi, mieliśmy pomysł, mieliśmy chęci, nie mieliśmy, co oczywiste, pieniędzy, ale chyba czuliśmy, że robimy coś, co ma szansę osiągnąć sukces. Nikt nie myślał o konkurencji, nikt nie robił analizy SWOT. Biznes plan? A co to u licha jest? W każdym jednak razie mieliśmy to szczęście, że mimo iż dobraliśmy się przypadkowo, nie był to zespół przypadkowych ludzi. Dziś to bowiem poważni przedsiębiorcy, mecenasi sportu, burmistrzowie czy znaczący managerowie sportu.
Damian od naszych pierwszych spotkań przejawiał ponadprzeciętne zaangażowanie, wyróżniał się multidyscyplinową wiedzą, a co z dzisiejszej perspektywy najważniejsze, ogromną wiarą w powodzenie projektu. A nie mieliśmy przecież kasy, inwestora, działaliśmy w 100 proc. charytatywnie. Zresztą przez wiele lat wielu wspaniałych naszych korespondentów i współpracowników pracowało za dziękuję i akredytację. Takie to były czasy...
Nadszedł jednak dzień, gdy działalność po godzinach, po pracy zawodowej, nie dawała już szans na dalszy rozwój. Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność za politykę wydawniczą, za rekrutacje, za kontakty ze środowiskiem sportowym i poświęcić się projektowi w pełnym wymiarze czasu. Stać się twarzą projektu, osobą z którą sukces lub porażka w związku z pełnioną funkcją będzie utożsamiana. SportoweFakty potrzebowały Redaktora Naczelnego z prawdziwego zdarzenia.
Liderem merytorycznym naszego zespołu był Damian, który szefował redakcji praktycznie od samego początku, ale to nie było zaangażowanie, które odpowiadałoby jego ambicjom ze względu na pracę zawodową, mocno go absorbującą. I wtedy doszło między nami do rozmowy, która, jak myślę, była kluczowa dla późniejszego sukcesu SportoweFakty.pl. To był rok 2005, ówczesne wydatki w skali roku na reklamę internetową (a tylko z tego przecież większość tytułów online żyje) były na poziomie kilkunastokrotnie niższym niż obecnie (!), a my nie mieliśmy dobrego wujka z sakiewką pieniędzy. Wydawaliśmy, mogliśmy wydać dokładnie tyle, ile zarobiliśmy, a zarabialiśmy niewiele, ledwo finansując koszty utrzymania serwisu (serwer, łącza - te koszty były za to wtedy kilkunastokrotnie wyższe niż obecnie).
Spotkaliśmy się w Starym Browarze w Poznaniu. Damian miał wtedy dobrze płatną pracę, w której osiągał sukcesy, po godzinach znajdując jednocześnie czas, by charytatywnie szefować redakcji SF. A SportoweFakty.pl wiązały ledwo koniec z końcem. Oboje wiedzieliśmy, że potrzebujemy zmian, wiedziałem, że to Damian powinien być tą osobą, która na full time pociągnie redakcję (pracującą społecznie). No ale kasa... Zapytałem: - Ile? Podał kwotę tożsamą z ówczesnymi zarobkami. Odpowiedziałem - bez nadziei w głosie na pozytywne zakończenie rozmowy, że stać nas maksymalnie na 60-70 proc. tej kwoty. A tu zaskoczenie -Ok, wchodzę w to. Tak brzmiała odpowiedź Damiana.
Bezsprzecznie pieniądze nie były dla niego w życiu najważniejsze, rzekłbym, że nie były nawet ważne. Wielokrotnie otrzymywał propozycję "zmiany barw klubowych" za lepsze pieniądze, miał propozycje pracy w Warszawie w najważniejszych redakcjach na kierowniczych stanowiskach, ale zawsze odmawiał...
Lojalność, uczciwość, poświęcenie i wiara w zespół, w redakcję, w słuszność podejmowanych decyzji, bezkompromisowość poglądów i przekonanie, że swoim piórem może wpływać na dobre zmiany w sporcie - to cechy Damiana, które przez lata współpracy z nim widziałem na każdym kroku, które budowały jego tożsamość i pozycję.
Damian był bezsprzecznie człowiekiem wielu talentów. Znakomitym, dociekliwym, bezkompromisowym dziennikarzem. Zaangażowanym, niezwykle kreatywnym i wizjonerskim działaczem sportowym, w szczególności oddanym sportowi dzieci i młodzieży, o czym świadczą jego sukcesy na polu siatkarskim. Ale był także utalentowanym kabareciarzem, który występował przed kilkunastoma laty na scenie. Wreszcie, każde urodziny czy inne spotkanie w jego domu to była uczta dla podniebienia. Tak, Damian fantastycznie gotował. A we wszystkim czuć było pasję. Z taką samą opowiadał o dziennikarstwie jak i o tym, co właśnie podał do stołu.
W swojej aktywności dziennikarskiej był bezkompromisowy. Prawda była rzeczą nadrzędną. Wiele osób środowiska dziennikarskiego wchodzi w układy, w imię lepszych informacji, przychylności określonych działaczy, klubów, relacji biznesowych. Godzą się akceptować sytuacje, które z racji wykonywanego zawodu powinni piętnować. Pomijają milczeniem, bądź deprecjonują sytuacje patologiczne. Zapominają bądź nie chcą pamiętać o rzetelności i misji, jaką powinni wypełniać jako dziennikarze. Nie Damian. W jego felietonach dostawało się każdemu, zawsze słusznie, choć czasami zbyt mocno, ale zawsze w imię większej sprawy. Skoro milczała większość, to On brał na swoje barki walkę, piętnował karygodne zachowania, stymulował do działania. Krytykował zawsze konstruktywnie, przedstawiając gotowe rozwiązania. Zresztą historia często pokazywała, że to, o czym Damian pisał miesiące wcześniej, następowało... Wielokrotnie najważniejsi ludzie w sporcie żużlowym w tym kraju śmiertelnie się na niego za publikacje obrażali. Wielokrotnie w ramach nieudolnej obrony próbowali podważać jego kompetencje, grozili zerwaniem współpracy (gdy jako SportoweFakty.pl mieliśmy patronaty nad klubami/wydarzeniami). Ale koniec końców zawsze z nim rozmawiali. Swoją bezkompromisowością, rzetelnością i opieraniem się na faktach przez lata zyskał bowiem to, co najcenniejsze. Szacunek. Tak, wielu się go bało, wielu irytował swoją dociekliwością i trafnością ocen, wielu wreszcie zazdrościło źródeł informacji, ale wszyscy Damiana szanowali i obiektywnie cenili...
***
Łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Także w odniesieniu do Damiana. Gdy wyciągał niczym asy z rękawa informacje, które generowały korzystne sytuacje dla danego klubu, był Panem Redaktorem, gdy innym razem publikacje były niekorzystne dla tych samych, był miernym redaktorzyną. Ot taki los. A że Damian obdzielał wszystkich po równo, był posłańcem dobrej i złej nowiny dla każdego klubu w Polsce. Pewnie każdy jego czytelnik co najmniej raz w swoim życiu go kochał a raz nienawidził...
Damian w szczególności walczył w słusznych sprawach o zdrowie i życie zawodników lub uczciwość i przyzwoitość w klubach. Walczył o bezpieczeństwo na torach, walczył o wyeliminowane patologii ze środowiska żużlowego związanych z niewypłacalnością klubów, walczył swoim piórem ramię w ramię z zawodnikami o bezpieczne tłumiki, walczył także w jednostkowych sprawach zawodników. Swego czasu w trakcie procesu licencyjnego ujawnił, posiłkując się dokumentami, iż jeden z klubów zalegał zawodnikom blisko 2 mln złotych i chciał ten fakt w procesie licencyjnym przemilczeć. Damian to ujawnił, rozpętała się burza i pieniądze się znalazły. Choć zwykłych podziękowań od największych beneficjentów akcji Damiana już zabrakło...
Damian był zawsze wierny swoim poglądom i przekonaniom. Nie akceptował stanu bylejakości, fasadowości i pozorności działań. Nie chciał i po prostu nie firmował tego swoim nazwiskiem. Stąd, gdy uznawał, że jego misja i możliwości wpływu na pozytywne zmiany się wyczerpały, odchodził, ot tak, po prostu, bez trzymania się stołka, czy rzekomo nobilitującego stanowiska. Tak rezygnował z bycia rzecznikiem Głównej Komisji Sportu Żużlowego, tak też podziękował za współpracę w zespole ekspertów przy Prezesie Polskiego Związku Motorowego.
Damian odegrał niezwykle ważną rolę w zbudowaniu pozycji SportoweFakty.pl. Nie tylko swoimi publikacjami, ale także zaangażowaniem na innych polach. Proszę sobie wyobrazić, że zbudowaliśmy zasięg i pozycję serwisu nie wydając złotówki (tak, nie wydając złotówki) na klasyczną reklamę. Był taki czas (troszkę starsi pamiętają), u zarania internetu w Polsce, że jednym z głównych źródeł docierania do szybkich informacji sportowych była... Telegazeta Telewizji Publicznej. No to Damian nawiązał kontakt i wyniki czy to z lig piłkarskich czy żużlowych, jak też wiele newsów na stronach od 201 w górę, podpisywane były źródłem "sportowefakty.pl". Podobnie z ogólnopolskimi mediami, do których dostarczaliśmy content w zamian za promocję redakcyjną na antenie. Damian był tym frontmanem, który te relacje w środowisku budował i przez lata pielęgnował...
Nie było dla Damiana rzeczy niemożliwych. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek z jego ust usłyszał słowa: "nie da się", "nie zrobię tego". Im trudniejsze zadanie, im większe poświęcenie było potrzebne, tym Damian był skuteczniejszy. W 2008 roku wdrażaliśmy przełomową wersję serwisu, która okazała się lewarem do rozwoju społeczności serwisu, jak też zmieniała sposób kategoryzacji serwisu. Ta zmiana wymagała także w krótkim terminie otagowania kilku tysięcy materiałów. W krótkim terminie to jest w ciągu... 72 godzin. I oczywiście Damian był na posterunku. Pracowaliśmy praktycznie 3 dni bez przerwy, Damian z nas najdłużej, łapiąc raptem po kilkadziesiąt minut snu... na podłodze w biurze.
Kilka lat temu poznał nową miłość. Miłość, która miała na imię "siatkówka". Byłem niezwykle sceptyczny dla jego zaangażowania w nowym obszarze. Pracował bowiem po 60 godzin tygodniowo przy SportoweFakty.pl i porywał się na nowe przedsięwzięcie. Obawiałem się, czy podoła, czy nie odbije się to negatywnie na jakości jednej bądź drugiej aktywności. Ale Damian jak zwykle dał radę. Nie zawalił nic w naszym biznesie, a jednocześnie stworzył w siatkówce coś wyjątkowego. Było ogromną przyjemnością słuchać, jak opowiadał o dzieciakach, dla których stworzył klub i nowe miejsce aktywności. To było jego prawdziwe dziecko. Wierzył i wiedział, że organizując im czas poprzez sport, ogranicza ryzyko wpadnięcia w nieodpowiednie towarzystwo, wielu pewnie z tej młodzieży byłoby w innym, gorszym miejscu, gdyby nie Damian. Cieszył się każdym postępem w rozwoju, każdym awansem do reprezentacji województwa, walczył dla tych dzieciaków o stroje, piłki i każdego sponsora, który pozwalał rozwijać klub. Te sukcesy i ta, jakże trudna, wymagająca poświęcenia i zaangażowania praca u podstaw, nie pozostała niezauważona. Także i w tej dyscyplinie zyskał szacunek a jednocześnie pozycję Prezesa Wielkopolskiego Związku Piłki Siatkowej czy członka zarządu PZPS, które wykorzystywał zawsze niezwykle skutecznie i tylko na rzecz realizacji idei, którym był wierny.
Pewnego dnia Damian powiedział: dziś mam rocznicę ślubu, więc wieczorem nie będę dostępny. Którą to już? - zapytałem. Odpowiedział: Piętnastą. - Jak to? Przecież ślub miałeś kilka lat temu! - Lata ciężko przeżyte liczy się potrójnie - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem. I często tak mówił, oczywiście żartując. Gdy myślę bowiem o idealnym małżeństwie, to pierwszy obraz, jaki widzę, to właśnie Damian z Karoliną. Łączyła ich pasja do sportu, ale także niezwykle szczera chęć pomagania innym. Przebywając w ich obecności, czuło się to ogromne ciepło, jakim siebie otaczali, to bezgraniczne zaufanie i zrozumienie bez zbędnych słów. Ta równowaga emocjonalna i siła spokoju, jaką miał Damian w swoim domu, przekładała się na jego podejście do drugiego człowieka.
Piętnaście lat... Tyle lat miałem przyjemność znać i przyjaźnić się z Damianem. Jak w każdym tak długim związku, mieliśmy ciche dni, a nawet tygodnie. Nigdy jednak nie straciłem poczucia i pewności, że jest to facet, na którym w chwili kryzysowej mogę polegać, niezależnie jak trudne łączyły nas w danym momencie relacje. Bezinteresowny, do bólu szczery i lojalny, bezkompromisowy i bezpośredni, a nade wszystko uczciwy... Żegnając bliskich, często idealizuje się ich obraz, jednak w odniesieniu do Damiana każde wypowiedziane słowo i wspomnienie jest takie, jakim był przez całe życie on sam: szczere i do bólu prawdziwe...
Do zobaczenia Przyjacielu!
Dariusz Górzny,
założyciel i były właściciel portalu SportoweFakty, przyjaciel Damiana Gapińskiego