Chodzi o Alfreda Spyrę z Budowlanych Rybnik (1952), Jana Malinowskiego (1952) z Olimpii Grudziądz, Mieczysława Połukarda (1955) z Wrocławia i Edwarda Kupczyńskiego (1959), wiernego dotąd barwom wrocławskich klubów - Związkowca, Spójni, Ślęzy i Sparty. Była to kontynuacja wielkich przejęć kadrowych, bo przecież już na początku dekady (1951) do Bydgoszczy zawitali Zbigniew Raniszewski i Roman Zakrzewski z Torunia oraz Eugeniusz Nazimek z Rzeszowa. W 1960 roku nad Brdą pojawił się jeszcze warszawianin Janusz Suchecki - uważany przez jakiś czas za wyjątkowy talent, nazywany nawet następcą Smoczyka, co okazało się jednak tylko pobożnym życzeniem.
Alfred Spyra
Alfred Spyra, czasem zwany Emilem do gwardyjskiego klubu poszedł chętnie, bo poza sportem pociągała go praca w milicji. Miał za sobą najlepszy sezon w karierze, kiedy upomniała się o niego Polonia Bydgoszcz. Podczas finału IMP’51 we Wrocławiu stanął na drugim stopniu podium, choć nikt nie miał na Stadionie Olimpijskim wątpliwości, że tego dnia jest najlepszy. Bez problemów wygrał w bezpośrednim pojedynku z Włodzimierzem Szwendrowskim, którego ogłoszono potem mistrzem Polski. Uzyskał tak zwany najlepszy czas dnia, a żeby było śmieszniej pobił rekord wrocławskiego toru. Mimo to komisja sędziowska PZM naprędce wydała kuriozalną decyzję, iż o tytule mistrzowskim zadecyduje suma czasów obu żużlowców z równą ilością punktów. Spyra w Bydgoszczy stanowił wzmocnienie dla klubu, medalisty DMP, ale indywidualnie wielkiej furory nie zrobił, a do poziomu z roku 1951 nigdy się już nie zbliżył. Wrócił na Śląsk, wreszcie zrezygnował z kariery sportowej przed 30 rokiem życia. Zmarł 10 lat temu w Katowicach.
Jan Malinowski
Jan Malinowski też należał do czołówki najlepszych polskich żużlowców. Był na torze i poza nim uosobieniem elegancji, jeździł z rozwagą, czysto i zawsze fair. Był za to szanowany wśród kolegów. Poza Bydgoszczą, do której wrócił jako ceniony trener po odstawieniu motocykla, reprezentował barwy Unii Leszno, wrocławskiego CWKS, lecz najdłużej, bo aż 11 sezonów spędził w Rzeszowie, będąc jednym z liderów mistrzowskiej Stali. Jego bogate doświadczenie oraz zmysł taktyczny wykorzystano również w PZM, powierzając mu rolę szkoleniowca reprezentacji, choćby w połowie lat 80. Dziś mieszka w niemieckiej części zjednoczonej Europy.
O Mieczysławie Połukardzie długo by mówić. Człowiek-wulkan. Syn pułku, jako młody chłopak pojawił się w zrujnowanej stolicy Dolnego Śląska, tuż po krwawym zdobyciu niemieckiej "Festung Breslau". Pociągało go wszystko, co się kręci, co z motoryzacją ma cokolwiek wspólnego. Wrodzony duch walki kazał mu siadać na warczące maszyny i ścigać się gdziekolwiek i z kimkolwiek, na ulicach, torach crossowych, na żużlu. W końcu trafił do Spójni i tam rozpoczął swoją bogatą karierę żużlowca. Odszedł w glorii aktualnego Indywidualnego Mistrza Polski, ale żegnany we Wrocławiu jednocześnie w niezbyt życzliwej atmosferze, po swojej słabej końcówce w lidze edycji 1954, co kosztowało wrocławski klub utratę pewnego niemal tytułu mistrza ligi. W Bydgoszczy swoim walecznym sercem porywał masy. Był silnym punktem reprezentacji Polski, m.in. był członkiem legendarnej - pierwszej złotej polskiej drużyny wrocławskiego finału DMŚ’61. W 1959 roku jako pierwszy polski żużlowiec zakwalifikował się do turnieju finałowego IMŚ, gdzie przyszło mu zapłacić frycowe - na Wembley zdobył 5 punktów, co i tak okazało się jednym z lepszych osiągnięć Polaków w tym kotle czarownic. Ciężko kontuzjowany na bydgoskim torze stracił nogę w 1968 roku, a w 1985 zginął od uderzenia motocykla upadającego adepta szkółki. Tej samej, którą z pasją i z dobrymi efektami w ukochanej Polonii prowadził.
Edward Kupczyński to także Indywidualny Mistrz Polski (1952), też człowiek z Wrocławia, kolega Połukarda ze Spójni, Polonii, a także z reprezentacji narodowej. Postać barwna, nietuzinkowa. Dobry kolega. W każdym z klubów (kończył długą karierę w Łodzi) okazywał się być przewodnikiem stada – liderem zespołu, któremu podporządkowywał cały swój trud i niebywałą wolę walki. Był też wziętym trenerem po zakończeniu swojej kariery, m.in. w Bydgoszczy, Gdańsku i Łodzi.
Mieczysław Połukard i Edward Kupczyński
Taka paczka dała Bydgoszczy sporo laurów w lidze i przyciągała na stadion tłumy widzów. Choć wywodzący się z różnych stron szeroko pojętej Polski (Kupczyński urodzony we Lwowie), traktowani byli jak swoi, bo Gwardia, a potem Polonia, zresztą aż do dnia dzisiejszego, cieszy się opinią niezwykle gościnnego ośrodka żużlowego. Pokazywały to otwarte dłonie działaczy, sponsorów, jak i kibiców. To w tym klubie okazało się być kluczem do sukcesu.
Stefan Smołka