WP Sportowe Fakty: Czy to był najtrudniejszy sezon w pana karierze jeśli zsumujemy tę zawodniczą i trenerską. Bierzemy pod uwagę wszystkie przykre sytuacje jakie miały miejsce w tych rozgrywkach, a na koniec jeszcze spadek Unii Tarnów z Ekstraligi?
Paweł Baran: Nie ma co porównywać tych dwóch stanowisk. Zaczynając karierę szkoleniowca, trzeba zamknąć za sobą rozdział czynnego jeźdźca. Ale wracając do pytania, muszę odpowiedzieć twierdząco. Ten drugi rok jako menedżer zespołu okazał się tragiczny. Najpierw śmierć Krystiana Rempały, a potem degradacja drużyny. Pozostał smutek i żal. Są jednak w życiu człowieka takie chwile, że nie ma się na niektóre rzeczy wpływu. Jest się po prostu bezradnym. Nikomu nie życzę tego, co ja przechodziłem i przeżywałem.
Czyli idziemy w myśl zasady, co nas nie zabije to nas wzmocni i gorzej już być nie może?
- Wielu już się przekonało, że życie nie jest usłane różami. W jednym roku wylatuje się z ligi, a przyszłość może pokazać, że za dwa, trzy lata Unia Tarnów zdobędzie mistrzostwo Polski i nikt nie będzie pamiętał, że klub kiedyś musiał przełknąć goryczy spadku, przynajmniej w tej sferze sportowej. Kiedy człowiek pewne sprawy przemyśli na spokojnie, to dojdzie do wniosku, że fortuna kołem się toczy. Raz się jest na dole, a kiedy indziej na górze.
ZOBACZ WIDEO: Brak możliwości awansu Lokomotivu pokazuje słabość dyscypliny
Kiedy oglądał pan finał Nice PLŻ z Łodzi, gdzie Orzeł pogrzebał swoje szanse na awans do PGE Ekstraligi w starciu z Lokomotivem Daugavpils, a potem oficjalnie zrezygnował z zaproszenia do najwyższej klasy rozgrywkowej, uśmiechnął się pan pod nosem i pomyślał, że to pozostanie przy "zielonym stoliku" jest coraz bliżej. Bo jak wiadomo, prezes tarnowian Łukasz Sady oficjalnie zgłosił akces do konkursu na miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej?
- Oczywiście emocjonowałem się tym meczem, ale żebym jakoś fanatycznie kibicował Łotyszom to nie. Słyszało się głosy, że jeśli łodzianie nie zwyciężą w tym dwumeczu, to podziękują za propozycję z PGE Ekstraligi i nie będą chcieli skorzystać z "kuchennych drzwi". Tak się faktycznie stało, pan Skrzydlewski dość szybko się określił. Ale bardziej skupiłem się na stronie częstochowskiej, która jest następna w kolejce. Nam nie pozostaje nic innego jak tylko czekać i przyglądać się, co zrobią działacze Włókniarza. Jeśli zdecydują, że są gotowi na Ekstraligę i ktoś to zweryfikuje, pamiętając co się działo z tym klubem dwa lata temu, to przypadnie nam walka na całego klasę niżej.
Mimo zawirowań z ligami i tego, że wciąż nie wiadomo, do której "Jaskółki" przystąpią, ma pan w głowie dwa warianty składu zakładając, że to będzie PGE Ekstraliga lub Nice PLŻ?
- Musimy rozpatrywać oba scenariusze. Kiedyś powiedziałem już, że nie możemy czekać z rozstrzygnięciami w nieskończoność ponieważ zostaniemy z ręką w nocniku. A tak trzymamy tę dłoń na pulsie.
Nie zanosi się na zmiany wśród juniorów. Co prawda wiek młodzieżowca kończy Arkadiusz Madej, ale zostaje solidny Patryk Rolnicki. Brak dużych roszad w tej formacji dyktuje rynek, dlatego że do grona seniorów odchodzi wiele uznanych nazwisk: Zmarzlik, Pieszczek, Przedpełski. Nie będzie więc tak wysokiego poziomu i wielkiego wyboru?
- Pewne pomysły w głowie się kłębią, ale nie chcę o nich na razie dyskutować. Wszystko jest świeże i jeszcze w powijakach. Przetasowania uzależniamy też od tego jakimi będziemy dysponowali seniorami.
Te rozterki są spowodowane również tym, że drugi z młodych Kacper Konieczny nie prezentuje jeszcze poziomu predestynującego go do występów w Ekstralidze?
- Nie ma się co oszukiwać, że za Kacprem dopiero pierwszy sezon poważnego objeżdżania się. Chciałbym jednak podać przykład jeszcze wcześniejszych rozgrywek. Podstawowym naszym juniorem był Ernest Koza i przynajmniej na początku dochodzili do niego Damian Dąbrowski i Arek Madej. Później pojawiła się możliwość dalszych rotacji i włączyliśmy do walki o meczowe zestawienie Rolnickiego, który był najmniej doświadczony. Wiedzieliśmy jednak, że w sezonie 2016 będzie naszym mocnym kandydatem do zajęcia stałego miejsca w zespole na zawody ligowe. Realia pokazały, że trudno było nam wkomponować gdzieś Kacpra. Po prostu wyszło, że zostanie ewentualnie postawiony przed faktem dokonanym
Czy pewne ruchy kadrowe wymusza również krótki czas trwania okresu transferowego. Wiadomo, że okienko będzie otwarte tylko dwa tygodnie i trzeba działać dość szybko. W połowie listopada wszystkie ekipy będą miały skompletowane kadry, dlatego listy życzeń w klubach już poszły w ruch i zaczęło się wielkie polowanie?
- Tak naprawdę zmieniło się tylko, że istotnie można w listopadzie oficjalnie parafować kontrakty. Na oceny, czy to dobre rozwiązanie musimy poczekać. Słyszałem opinie, że z marketingowego punktu widzenia bardzo fajne posunięcie. Zima pod tym względem na pewno jest spokojniejsza, gdyż błyskawicznie zamykamy składy, a potem w grudniu, styczniu i lutym nie myślimy już o targowaniu się. Klub wtedy funkcjonuje pod kątem normalnych przygotowań do rozgrywek. Może zająć się innymi sprawami.
Ma pan takie wewnętrzne poczucie, że część tych zawodników, którzy zdobywali punkty dla Unii Tarnów w ostatnim sezonie jest "zaklepana" i czeka tylko na sygnał, w której lidze drużynie przyjdzie wystartować?
- "Zaklepana" to za duże słowo. Zawsze powiewa optymizmem, kiedy jeździec po spadku ekipy, deklaruje, że jest w stanie w niej pozostać. To ważne. Bo jeśli zawodnik mówi, że chce dalej być jej częścią, ale stawia warunek, że tylko jeśli będzie to Ekstraliga, to trzeba całkowicie przemeblować skład. A tak jak za cel obierzemy sobie natychmiastowy powrót w szeregi najlepszych, drużyna jest gotowa.
Rozmawiał Kamil Hynek