Kopciuszek, czyli Jason Doyle, który jeszcze kilka lat temu ścigał się - nic nie ujmując temu klubowi - tylko w Kolejarzu Rawicz, w sezonie 2016 zadziwiał żużlowy świat. Wygrał cztery rundy Grand Prix. Ustrzelił hat-tricka, triumfując kolejno w Gorzowie, Teterow i Sztokholmie, awansując na pozycję lidera cyklu. Przypominam sobie jak po triumfie w Niemczech mówił, żeby nie wieszać mu medali na szyi, bo jeszcze wiele się może zdarzyć. Teraz to brzmi jak złe proroctwo, jak wykrakanie tego złego.
Coś, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się wręcz kosmiczną sprawą, stawało się prawie rzeczywistością. Żużlowiec, który przez lata był z dala od światowej czołówki, przebojem wdarł się do grona najlepszych. Był najszybszy w tym roku. Tytuł mistrza świata miał na wyciągnięcie ręki, choć oczywiście Greg Hancock tego złota Doyle'owi nie podarowałby bez walki.
Koszmarnie wyglądający wypadek z trzeciego wyścigu na Motoarenie podczas Grand Prix w Toruniu praktycznie pozbawił Australijczyka szans na złoty medal. Jeśli nawet jakimś cudem Doyle wróci w Melbourne, to już tylko po to, by walczyć o obronę medalu, ale nie złota. Tytuł mistrzowski przepadł po fatalnym wypadku w Toruniu. W sporcie, jak to w życiu, potrzeba trochę szczęścia.
Widząc na żywo fatalny karambol Doyle'a od razu przypomniał mi się upadek Jarosława Hampela z Gniezna z zeszłorocznego półfinału Drużynowego Pucharu Świata. Wtedy również Bogu ducha winien Polak ucierpiał nie ze swojej winy. Skutki upadku okazały się straszne. W przypadku Doyle obrażenia nie są może aż tak poważne, ale Australijczykowi ucieka być może życiowa szansa. Kto wie, czy Doyle jeszcze w przyszłości będzie tak szybki i w takiej formie?
ZOBACZ WIDEO: Brak możliwości awansu Lokomotivu pokazuje słabość dyscypliny
Historia Australijczyka przypominała do tej pory bajkę o Kopciuszku. W niej dobra wróżka dostarczyła Kopciuszkowi piękne stroje i karocę, by ten mógł się udać na bal. W życiu Doyle'a nie dobra wróżka, ale świetni mechanicy przygotowali rakietowy sprzęt, na którym Australijczyk mógł brylować na żużlowym balu, czyli w Grand Prix. Kopciuszek oczarował księcia. Kibice byli pod wrażeniem fantastycznej formy Doyle'a i trzymali za niego kciuki, by ktoś nowy ożywił skonstniały nieco cykl Grand Prix.
Niestety, Doyle niczym Kopciuszek w ostatniej chwili musiał opuścić bal nie ze swojej winy. Lider cyklu Grand Prix cierpiał w szpitalu, kiedy rywale rozdzielali między sobą kolejne punkty. I tak, jak bajka o Kopciuszku kończy się happy endem, tak w przypadku Doyle'a finał nie jest szczęśliwy.
Człowiek, który ciężką pracą i uporem wdrapał się na żużlowy szczyt, został brutalnie "wyrzucony z balu". Na mistrzostwo praktycznie szans już nie ma. Tylko cud może dać mu życiowy sukces, którym byłby i tak jeden z medali. Jeśli Doyle go nie zdobędzie, będzie jednym z największych pechowców w historii cyklu SGP. Życie to nie bajka. W nim nie wszystko kończy się szczęśliwie, o czym dobitnie w sobotni wieczór przekonał się Doyle.
Maciej Kmiecik
Poza tym Chris Harris zasłużył na porządną karę!!
Życzę zdrowia Jason!