Maciej Janowski, Emil Sajfutdinow, Nicki Pedersen i Matej Zagar - ta czwórka otrzymała stałe dzikie karty na przyszłoroczną edycję cyklu Grand Prix. Kończy się więc pewna epoka. Z tymi elitarnymi rozgrywkami pożegna się Andreas Jonsson. Szwed ma za sobą kolejny, kiepski sezon i organizatorzy postanowili pominąć go przy przyznawaniu stałych przepustek. Warto dodać, że w przeszłości Jonsson nagradzany był nimi aż sześciokrotnie. Na siódmą nie było co liczyć, zwłaszcza że miejsce w mistrzostwach świata już wcześniej zapewnili sobie inni Szwedzi, Antonio Lindbaeck i Fredrik Lindgren.
Smutek pozostaje jednak podobny, jak w przeszłości, gdy z elitarnymi rozgrywkami żegnali się m.in. Tony Rickardsson, Leigh Adams czy Jason Crump. Choć Jonsson w ostatnich latach nie należał już do postaci pierwszoplanowych, mocnymi zgłoskami zapisał się w historii cyklu. Spędził w nim 15 sezonów i należał do starej gwardii, która powoli się wykrusza. Częściej od niego, spośród aktualnie ścigających się w elicie, startowali tylko Greg Hancock i Nicki Pedersen, a poza tym inne legendy - wspomniany już Crump i Tomasz Gollob.
Największy sukces w swojej karierze Jonsson święcił w 2011 roku, gdy dzięki piorunującej końcówce sezonu wskoczył na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej GP i został wicemistrzem świata. Nigdy wcześniej ani później nie stanął już na podium IMŚ, a najbliżej tego osiągnięcia był w 2006 roku, gdy zabrakło mu piętnastu punktów do trzeciego Nickiego Pedersena. W ciągu tych kilkunastu lat Jonsson wystąpił w 157 turniejach i wystartował w 845 biegach, z czego 201 wygrał.
Statystyki Andreasa Jonssona w cyklu Grand Prix (źródło: speedwaygp.com):
X | Miejsce | Punkty | Biegi | Zwycięstwa | Finały | Turnieje |
---|---|---|---|---|---|---|
Najlepszy sezon: 2011 | 2. | 125 | 62 | 3 | 4 | 11 |
Najsłabszy sezon: 2016 | 14. | 52 | 47 | 0 | 0 | 9 |
Ogólnie | - | 1370 | 845 | 9 | 25 | 157 |
Następca wielkiej legendy
Andreas Jonsson od początku zapowiadał się na znakomitego żużlowca. Już jako nastoletni chłopak z minitoru wykazywał ponadprzeciętne umiejętności. W połowie lat 90. nikt oczywiście nie wybiegał myślami w przyszłość, ale niewiele musiało minąć, aby do "Adrenaliny" przylgnęła łatka następcy wielkich żużlowych mistrzów rodem z kraju Trzech Koron. Jonsson w drugiej połowie lat 90. był szwedzkim "rodzynkiem" jeśli chodzi o finały Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. To głównie on nawiązywał walkę z rywalami, aż w 2000 roku na stadionie w Gorzowie sięgnął po tytuł najlepszego młodzieżowca globu. W pokonanym polu zostawił wielu faworytów, m.in. Krzysztofa Cegielskiego czy Rafała Okoniewskiego, którzy doskonale znali miejscową nawierzchnię.
Nikogo nie dziwił więc fakt, że 13 miesięcy później 21-letni Andreas Jonsson został nagrodzony dziką kartą na kończące sezon Grand Prix Szwecji w Sztokholmie. Podczas gdy wielki Tony Rickardsson po zaledwie jednym wyścigu świętował zdobycie swojego czwartego tytułu Indywidualnego Mistrza Świata, miejscowi kibice skupili się na narodzinach nowego szwedzkiego talentu. Jonsson już w pierwszym wyścigu w cuglach rozprawił się z Tomaszem Gollobem. Później szczęśliwie wszedł do turnieju głównego, gdzie od razu rozprawił się z urzędującym przez ostatnie kilkadziesiąt sekund mistrzem świata, Markiem Loramem (pierwszy dojechał Rickardsson i odebrał mu tytuł). W drugiej rundzie "AJ" dojechał jednak do mety ostatni. Potem dostał jeszcze okazję w biegu ostatniej szansy, ale i tam nie znalazł recepty na bardziej doświadczonych rywali. Nie można jednak mówić o zawodzie. Szwedzcy kibice w rozmowach między biegami z pewnością pytali siebie nawzajem nie czy, a kiedy ten młody, zdolny chłopak powtórzy sukcesy "Rickiego".
(dalszy ciąg na kolejnej stronie)[nextpage]Dobry występ Jonssona był z pewnością decydujący, jeśli chodzi o stałe dzikie karty na kolejną edycję cyklu. 21-latek zajął dopiero 10. miejsce w Grand Prix Challenge (awans uzyskiwała czołowa szóstka) i musiał on liczyć na przychylność organizatorów. Ci ostatecznie nagrodzili go jedną z sześciu przepustek i żużlowiec z Hallstavik mógł rozpocząć swoją przygodę z wielkim żużlem.
Pierwsza część debiutanckiego sezonu 2002 nie była zła. W Bydgoszczy i Cardiff Jonsson dochodził do drugiej rundy turnieju głównego, a 22 czerwca w Krsko dostał się nawet do finału, gdzie zajął ostatnie miejsce. Pokaźny zastrzyk punktów pozwolił mu awansować do pierwszej dziesiątki. Szwedzcy fani myśleli, że to punkt przełomowy i Jonsson w końcu się przebudził. Później zanotował on jednak spory regres, zakończył rok na 14. miejscu w klasyfikacji generalnej i znów musiał liczyć na przychylność organizatorów przy rozdawaniu stałych dzikich kart. Na szczęście okazali się łaskawi dla 22-latka.
Jonsson robił postępy, ale bardzo wolno. Pocieszający był fakt, że nie musiał więcej oglądać się na organizatorów i sam zapewniał sobie utrzymanie w Grand Prix. Od potencjalnego następcy Tony'ego Rickardssona oczekiwano jednak czegoś więcej, niż tylko walki o pozostanie w cyklu. Tymczasem nawet w znakomitym dla siebie roku 2004, gdy w polskiej Ekstralidze wykręcił nieprawdopodobne statystyki na poziomie 2,734 punktu na bieg, podczas Grand Prix jechał w kratkę. To różniło go od wielu żużlowców z czołówki. Są tacy, którzy właśnie w sobotę potrafią pokazać żużel z najwyższej półki, by dzień później zanotować spory zjazd. Jonsson zaś właśnie w niedzielne popołudnia czarował polskich kibiców swoją jazdą, tuż po przeciętnej - jak na swoje umiejętności i potencjał - rundzie mistrzostw świata.
Fortuna na otarcie łez
Nie można powiedzieć, że był to rok stracony. Właśnie w sezonie 2004 Jonsson po raz pierwszy stanął na podium pojedynczej rundy Grand Prix. Dokonał tego w Kopenhadze, na jednodniowym torze ułożonym na stadionie Parken. Przed sobą miał nie byle kogo, bo kroczącego po swój pierwszy tytuł mistrza świata, Jasona Crumpa.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob znów z nagrodą za wyścig sezonu: "Sam się dziwię, jak ja to robię"
Szwed nie potrafił jednak ustabilizować swojej formy w rywalizacji o mistrzostwo świata. Tuż po wspomnianym, drugim miejscu na Parken, przyszło Grand Prix Skandynawii w Goeteborgu, gdzie Jonsson zajął dopiero dziewiątą pozycję. Rok później zanotował katastrofalne wejście w sezon. Po trzech rundach zajmował dopiero 13. miejsce w klasyfikacji, mając za sobą m.in. zawstydzający występ w Eskilstunie, gdzie zdobył zaledwie punkt. Po sześciu wciąż miał sporą stratę do czołowej ósemki. Dopiero dobra końcówka sezonu pozwoliła mu odstawić bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie.
Szwedzi coraz rzadziej mówili o nim, jak o następcy Rickardssona. Częściej spoglądano na zdolną młodzież - urodzonych w 1985 roku Fredrika Lindgrena i Antonio Lindbaecka. Jonsson zaś stawał się średniakiem, który w Grand Prix miał tworzyć jedynie solidne tło, a Szwecji zapewnić w miarę godnego reprezentanta, który przynajmniej nie będzie ciągać ogonów, ale za to zanotuje kilka przebłysków.
To właśnie te dwa aspekty zapewniły mu czwarte miejsce w Grand Prix w sezonie 2006. Najpierw drugie miejsce w Cardiff, a kilka tygodni później premierowe zwycięstwo przed własną publicznością podczas Grand Prix Skandynawii w Malilli. Nadzieje szwedzkich kibiców rozpaliły się do czerwoności, bo oto po świetnym triumfie, na trzy rundy przed końcem sezonu Szwed tracił do trzeciego Nickiego Pedersena zaledwie punkt. Duńczyk zanotował jednak znakomity finisz i utrzymał brązowy medal. Jonsson w Grand Prix wskoczył jednak na zupełnie nowy poziom. Lepszego momentu na przełom w karierze zresztą nie było. Swoją przygodę z żużlem skończył właśnie Rickardsson i aby zapewnić ciągłość sukcesów, Szwedzi pilnie potrzebowali nowego idola.
(dalszy ciąg na kolejnej stronie)[nextpage]"AJ" jednak nie zaskoczył. W edycji z 2007 roku pierwszy awans do półfinału uzyskał dopiero w czwartej rundzie na Parken, gdzie dodatkowo dość sensacyjnie wygrał. W związku z nowymi zasadami, które premiowały także zdobycze z fazy zasadniczej turnieju, był to jednak dopiero ex-aequo drugi rezultat turnieju. W kolejnych rundach Jonsson znów miał problemy z awansem do półfinałów, a na dodatek przed Grand Prix Skandynawii zanotował kontuzję. Tym samym znów jasne stało się, że nie zanotuje on progresu, a na dodatek po raz kolejny będzie się bić o utrzymanie. Przed ostatnią rundą cyklu w Gelsenkirchen Jonsson miał 13 punktów straty do bezpiecznej strefy.
Grand Prix Niemiec było najlepszym dla Szweda w sezonie. Na Veltins Arena Jonsson wygrał rundę zasadniczą, przeszedł półfinał, a następnie odniósł triumf dojeżdżając do mety przed Hancockiem, Crumpem i Adamsem. Było to setne Grand Prix w historii i nagroda główna wynosiła 100 tys. dolarów. Drobnym pocieszeniem dla "Adrenaliny" była więc gigantyczna - jak na żużlowe realia - nagroda na koniec dość kiepskiego sezonu. Media nazywały finałowy bieg z Niemiec "najdroższą minutą w historii motorsportu". Rok później Jonssona przebił jednak Gollob, który za triumf w Gelsenkirchen zgarnął 120 tys. dolarów.
Ostatnia nadzieja Szwedów
Wygrana w Niemczech nie poprawiła znacznie osiągów Jonssona, choć wspomogła go zarówno finansowo, jak i - można było przypuszczać - mentalnie. Jasne stało się jednak, że "AJ" nie poradził sobie z brzemieniem tytułu następcy Rickardssona. Nie nawiązywał nawet do mniejszych sukcesów Bjorna Knutssona czy Andersa Michanka, nie mówiąc już o takiej legendzie jak Ove Fundin. Wzloty i upadki mogły kibiców irytować. Po progresie notowanym w latach 2008-09 i rozpalanych na nowo nadziejach, przyszło zaledwie dziewiąte miejsce zajęte sześć lat temu.
- Czeka nas teraz bardzo dużo pracy, bo to że przegrywam z silnikami to żadne wytłumaczenie. Najgorsze, że nie jest to kwestia przełożeń, dysz, zapłonu. Silniki po prostu nie jadą - mówił wyraźnie zirytowany po kolejnej, nieudanej rundzie GP.
Rozczarowujące było to, że kolejnych Szwedów na poziomie nie było widać. Ci, którzy uzyskiwali promocję do Grand Prix, zawsze znajdowali się w cieniu Jonssona. Najpierw Antonio Lindbaeck, który wypadł z elity i na chwilę z żużla w ogóle z powodów osobistych. Potem Fredrik Lindgren, który zawsze był krok za swoim starszym kolegą z reprezentacji. W międzyczasie awans do cyklu uzyskał też 39-letni Magnus Zetterstroem, ale i on, zgodnie z oczekiwaniami, nie pokusił się o nic więcej, niż parę niespodzianek.
Sam Jonsson, jakby godząc się z łatką niespełnionego talentu, zaczął otwarcie mówić, że na horyzoncie trudno jest wypatrzeć następców wielkiego Tony'ego. - Od chwili jego odejścia od żużla nie pojawił się nikt, kto mógłby go zastąpić. Ba, nie zanosi się na to, że szybko ktoś taki się objawi. Oczywiście mamy w Szwecji kilku dobrych jeźdźców, takich jak np. ja oraz Fredrik Lindgren, ale bardzo trudno jest zainteresować media swoją osobą - mówił w 2010 roku Szwed.
Najlepsze miało jednak dopiero przyjść. Początek sezonu 2011 nie był co prawda szczególnie udany w wykonaniu Jonssona, ale ten cały czas wierzył we własne umiejętności. Kiepska jazda w cyklu była tym bardziej zaskakująca, że podobnie jak w poprzednich latach, w lidze polskiej był jedną z największych gwiazd. - Naprawdę nie jestem pewien, co robię inaczej porównując Grand Prix i rozgrywki ligowe. Mam nadzieję, że w Kopenhadze będzie lepiej. Sytuacja jest napięta, bo nie wiedzie mi się w tym roku. Próbuję zmienić coś, bo w lidze czuję się świetnie, a jak przychodzi Grand Prix, to czegoś mi brakuje - komentował w rozmowie z mediami Jonsson. Na Parken nie było jednak lepiej. Szwed zdobył zaledwie 7 punktów, nie awansował do półfinału i w klasyfikacji zajmował dopiero dziesiąte miejsce.
(dalszy ciąg na kolejnej stronie)[nextpage]Wtedy coś jakby się odcięło. Dobry występ w kolejnej rundzie w Cardiff był tylko zapowiedzią pasma znakomitych tygodni. Dwa zwycięstwa - w Terenzano i Toruniu - a także drugie miejsce w Malilli wywindowały Jonssona na trzecie miejsce w klasyfikacji, z przewagą czterech punktów nad Tomaszem Gollobem i stratą ośmiu do Jarosława Hampela. W 10. rundzie rozgrywanej w chorwackim Gorican Jonsson odniósł swoje trzecie zwycięstwo w 2011 roku i przed ostatnią eliminacją był już drugi. Także kończące sezon Grand Prix Polski w Gorzowie było dla "Adrenaliny" pomyślne i przypieczętował on zdobycie srebrnego medalu Indywidualnych Mistrzostw Świata, zostając dwunastym w historii Szwedem, który zdobył krążek tej rangi.
- Praca jaką wykonaliśmy z teamem była kluczowa. Medal jest tylko symbolem naszego wysiłku i pokazuje, że to co robiliśmy, wykonaliśmy dobrze. Jeżeli będziemy starać się robić to, co do nas należy jeszcze lepiej niż teraz, to uważam, że w przyszłości to zaprocentuje - zapowiedział wyraźnie zadowolony.
Sukces początkiem końca
Ostatecznie na zapowiedziach się skończyło. Startujący z "2" na plecach Jonsson coraz rzadziej miał okazję pokazywać ją rywalom, a sam oglądał ich numery. Standardowo Szwed miewał przebłyski, jak w Gorican, gdzie 28 lipca 2012 roku zajął drugie miejsce. Wtedy jeszcze wydawało się, że utrzyma chociaż miejsce w pierwszej ósemce, ale bardzo słaba końcówka sezonu, a przy okazji lepsza w wykonaniu innych Szwedów, spowodowała, że Jonsson wypadł z top 8 właśnie na rzecz swoich kolegów z reprezentacji - Lindbaecka i Lindgrena. Oznacza to, że po raz pierwszy od odejścia Rickardssona na żużlową emeryturę, Jonsson zajął miejsce w klasyfikacji za którymś ze swoich rodaków. Oczy kibiców z kraju Trzech Koron zaczęły się skupiać na innych celach.
Po wielkim sukcesie z 2011 roku zabrakło konsekwencji. Z perspektywy czasu można się było jednak tego spodziewać. Wyniki Jonssona wskazują na to, że często nie potrafił on przekuć dobrych pojedynczych występów w formę na kolejne tygodnie. Tak samo było z pozytywnym w ogólnym rozrachunku całym sezonem. Można więc powiedzieć, że sukces był początkiem końca kariery "AJ-a" w Grand Prix.
Ostatnie lata był w jego wykonaniu przeciętne lub słabe. Nawet rok 2014, w którym ostatecznie zajął 6. miejsce, nie rzucał na kolana. Przecież na trzy rundy przed końcem sezonu Jonsson był w klasyfikacji dopiero na 14. pozycji, wyprzedzając jedynie Chrisa Harrisa! Standardowo już dobrą lokatę zapewnił sobie udaną końcówką sezonu - triumfem w Vojens i drugą pozycją w Toruniu.
Miniony sezon to już pasmo rozczarowań. Tylko dwa półfinały spowodowały, że na półmetku Jonsson znów był na przedostatnim miejscu. W Gorzowie zanotował przysłowiową "olimpiadę", a potem na domiar złego złapał paskudną kontuzję obojczyka, która wyeliminowała go z dwóch rund. Szwed zakończył sezon na 14. miejscu, najgorszym od czasów swojego debiutu w roli stałego uczestnika. Wówczas jednak w stawce znajdowało się aż 22. żużlowców, więc tamten wynik był co najmniej przyzwoity.
Sam Jonsson musiał spodziewać się, że to już koniec jego przygody z cyklem. Kolejną młodość przeżywa Antonio Lindbaeck, a udanie do Grand Prix powrócił Fredrik Lindgren i to na nich skupią się teraz oczy szwedzkiej publiczności. W kolejce po stałe dzikie karty stało zaś zbyt wielu dobrych żużlowców, aby organizatorzy mogli przyznać jedną z nich "Adrenalinie". I tak wybory Anglików wywołały sporo kontrowersji.
Z Grand Prix odchodzi zasłużony żużlowiec, który w punktowej klasyfikacji cyklu zajmuje szóste miejsce. W najbliższym czasie nie powinno się to zmienić. 1370 "oczek" w 157 turniejach to jednak zaledwie 8,73 punktu na zawody. Wynik, który, jak doskonale wiadomo, nie gwarantuje miejsc w czołówce, a tym bardziej medali.