Pół roku nauki, ponad sto godzin zajęć oraz konieczność napisania i obrony pracy dyplomowej, to są warunki ukończenia kursu trenera żużlowego. Jednak osoby, które spełnią wszystkie warunki i otrzymają dyplom nie będą w niczym lepsze od instruktorów sportu żużlowego, którzy stanowią znakomitą większość. GKSŻ na razie nie myśli o tym, żeby trenerom przyznać jakiekolwiek przywileje dające im pierwszeństwo pracy w klubach. - To jest jakaś myśl, ale nie na teraz - mówi nam Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ.
Postawienie znaku równości między trenerami ze szkoły w Lubiczu, a tymi którzy zostali instruktorami na słynnym już, trwającym 3 dni kursie w Częstochowie, wygląda co najmniej dziwnie. Z jednej strony mamy bowiem duży wkład pracy (zajęcia z 12 przedmiotów), a z drugiej tylko muśnięcie tematu, bo co można zrobić w 3 dni? Na logikę to aż się prosi, żeby szkoleniowcy po kursie w WSKFiT byli w lepszej sytuacji niż instruktorzy. Inna sprawa, że kandydaci na trenerów biorący udział w kursie nie chcą żadnych bonusów. Traktują udział w kursie, jako inwestycję w siebie.
- Na pewno zyskamy wielką wiedzę, ale nic nie zastąpi doświadczenia - mówi Robert Kościecha, trener Get Well Toruń, jeden z uczestników kursu. - Wielu instruktorów ma za sobą mnóstwo lat pracy i tego nie można w żaden sposób deprecjonować. Tego co oni mają nie da się zyskać nawet za pomocą tak profesjonalnego kursu, jak ten w Lubiczu. Inna sprawa, że ta wiedza z książek i to, że zdecydowaliśmy się na podniesienie naszych umiejętności, powinno kiedyś zaprocentować – stwierdza Kościecha.
W kursie w Lubiczu biorą udział: Stanisław Chomski, Piotr Paluch, Karol Ząbik, Adam Skórnicki, Lech Kędziora, Grzegorz Dzikowski, Piotr Żyto, Robert Kempiński, Rafał Dobrucki, Mariusz Staszewski, Michał Widera, Piotr Szymański i Kościecha.
ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem