WP SportoweFakty: Skład Stali Rzeszów jest mocniejszy niż przed rokiem?
Rafał Wilk (były żużlowiec i trener Stali Rzeszów, obecnie 3-krotny Mistrz igrzysk paraolimpijskich w handbike-u): Stali wciąż brakuje jednego Polaka i dopiero jak go pozyska będzie można coś dokładniej prognozować. Tu jest jednak problem, bo ta pozycja jest niezwykle ważna, a na rynku nie ma już zbyt wielu wartościowych zawodników. Dlatego uważam że zespół nie do końca będzie mocniejszy niż rok wcześniej. Raczej nieco słabszy. Ale tak jak mówię, za wcześnie żeby coś prognozować.
Chris Harris i Davey Watt, to dwa najgłośniejsze nazwiska jakie wzmocniły Stal. Dla pana to pewna niespodzianka?
- To jest połowiczna niespodzianka, bo ci zawodnicy już kiedyś jeździli w Rzeszowie. Dla nich to jest powrót na "stare śmieci". Zobaczymy, czy w dalszym ciągu będą tak skuteczni jak dawniej. Oby się sprawdzili. Wiadomo, że jak klub kogoś kontraktuje, to ma nadzieję na dobrą jazdę tych zawodników. Ale dopiero sezon wszystko weryfikuje.
Z częścią dzisiejszej drużyny Stali współpracował pan w latach 2007-2008, kiedy był trenerem rzeszowskich Żurawi. Teraz zarówno Dawid Lampart jak i Davey Watt są kreowani na liderów zespołu.
- Dawid Lampart ma za sobą dwa udane sezony, w których był krajowym liderem drużyny, a w poprzednim roku także jednym z najlepszych w całej lidze. Myślę, że w tym sezonie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby było podobnie. Być może stać go nawet na miano najlepszego krajowego zawodnika całych rozgrywek. O jego postawę kibice powinni być spokojni. Z kolei Davey Watt już chyba nie jest tym samym zawodnikiem co kiedyś. Jeśli będzie zdobywał w granicach 10 punktów, to wszyscy powinni być z niego zadowoleni.
No właśnie. Jakim zawodnikiem jest Davey Watt? Wpływa na atmosferę w zespole czy to raczej typ indywidualisty? Kiedy pan był trenerem Stali, to Watt sprawował funkcję kapitana drużyny.
- Z tego co pamiętam to dobrze wpływał na drużynę. Davey jest bardzo kontaktowym, otwartym człowiekiem i młodsi zawodnicy mogą do niego podejść bez oporów. Często też doradzał reszcie zespołu, bo 2007 rok to był jego sezon życia w polskiej lidzie. Potrafił też trafnie dzielić się spostrzeżeniami i udzielał wskazówek. To pozytywna postać.
ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem
Klub w okresie jesiennym poszukiwał trenera. Był temat pańskiego zatrudnienia?
- Tego tematu nie było i klub też do mnie się w tej sprawie nie odzywał. Ja skończyłem już z żużlem. Oczywiście, nigdy nie można mówić "nigdy", ale póki co nie mam na to czasu.
Ostatecznie trenerem został Janusz Stachyra. To odpowiedni wybór?
- Z tego co wiem, to głównym celem Janusza będzie rozruszanie szkółki. I oby to nastąpiło. Jego stać, aby wypuścić w najbliższych latach spod swojej ręki kilku wychowanków. Musi się to wreszcie dźwignąć, bo w tej chwili sytuacja nie jest najlepsza. W klubie jest tylko jeden wychowanek i młodzieżowcy. Reszta chłopaków z Rzeszowa poodchodziła i od kilku lat jeździ gdzieś po Polsce. Ja rozumiem sytuację, w której klub byłby w Ekstralidze i jeździł bez wychowanków, ale w I lidze powinno być ich więcej. Na wychowanków przychodzą też kibice, a w obecnej sytuacji część z nich może po prostu zostać w domu przed telewizorem.
Oczkiem w głowie Janusza Stachyry są nie tylko juniorzy, ale także przygotowanie toru. Greg Hancock w sezonie 2015 zachwalał umiejętności Stachyry w tym zakresie. Krąży też opinia, że nowy trener lubi przyczepne nawierzchnie.
- Lubić zawsze można, ale przy komisarzach toru nic z tego nie wyjdzie. Tego się obawiam. Kiedyś jak nie było komisarza toru, to można było ten tor przygotowywać pod siebie, ale dzisiaj jest to praktycznie niemożliwie.
Oprócz doświadczonego Harrisa i Watta, klub pozyskał też trzech młodszych zawodników: Dimitri Berge, Anreia Popę i Josha Grajczonka. Który z nich ma szansę zabłysnąć w polskiej lidze?
- Myślę, że Berge. To młody chłopak, który w poprzednim sezonie błyszczał w IMŚJ. Pozostałych zawodników też nie można przekreślać. To nie są zawodnicy z najwyższej półki, ale w każdej chwili mogą zacząć dobrze punktować. Żużel zna już takie przypadki. Druga linia jest bardzo potrzebna i jeśli taki zawodnik zdobywa około 6 punktów to staje się bardzo ważną, integralną częścią drużyny. A punkty drugiej linii też są potrzebne.
Co wpływa na aklimatyzację nowego zawodnika w polskiej drużynie?
- Raczej nie można oceniać potencjału żużlowca przez pryzmat ligi angielskiej. Zdarzało się, że zawodnik dopiero w Polsce zaczął wysoko punktować. Wciąż mam w pamięci Daveya Watta z sezonu 2007, który był wówczas objawieniem rozgrywek. Liga polska jest bardzo wymagająca, ale można się w niej wybić. Skład Stali jest jednak szeroki i jeśli nowi zawodnicy dostaną szansę w meczu i jej nie wykorzystają, to podejrzewam że może to być dla nich pierwsze i ostatnie spotkanie.
Gdyby miał pan wskazać zwycięzcę Nice PLŻ w sezonie 2017, to na kogo by pan postawił?
- Myślę, że Unia Tarnów będzie tą drużyną, której najbardziej będzie zależało na awansie. Spadli i dla nich jazda w I lidze jest w pewnym sensie roczną karencją. Jeśli nie powiedzie im się w tym roku, to mogą na dłużej zostać w I lidze.
(ciąg dalszy na następnej stronie. Rafał Wilk opowiada m.in. o swoich wspomnieniach związanych z Derbami Południa oraz przygotowaniach do Igrzysk w Tokio)
[nextpage]
I wracają derby. Dla pana jako wychowanka Stali te mecze zawsze były dodatkowym smaczkiem?
- To były mecze, które zawsze wywoływały dodatkowe emocje. Jeszcze bardziej dało się to odczuć po kibicach, bo frekwencja na meczach z Unią Tarnów zawsze była jedną z najwyższych w sezonie. Te mecze przyciągają kibiców i jeśli w tym roku stadion wypełni się w 80 procentach, to będzie można to uznać za pewien sukces.
Mówi się, że dawniej do zgrzytów pomiędzy rzeszowianami a tarnowianami dochodziło nawet w zawodach młodzieżowych.
- Przeważnie w zawodach młodzieżowych byliśmy w jednej grupie z Tarnowem. Chciało się wygrywać i odnosić sukcesy, tak jest przed każdym biegiem. Ale faktycznie na wyścigi do których wyjeżdżaliśmy z zawodnikami Unii Tarnów coś dodatkowo świeciło i chcieliśmy wypaść jeszcze lepiej.
Będzie pan w tym roku odwiedzał stadion przy Hetmańskiej?
- To wszystko zależy od moich startów, bo w weekendy mam sporo zawodów. Ale na pewno jak tylko będę w Rzeszowie i będzie wtedy mecz u nas, to z chęcią wybiorę się na stadion. W tamtym roku byłem chyba trzykrotnie.
Ile imprez w hanbike-u czeka pana w nadchodzącym sezonie?
- Około 40 startów. Od kwietnia do października jeździmy praktycznie w każdy weekend z krótką przerwą w lipcu, kiedy zaplanowane jest zgrupowanie wysokogórskie przed Mistrzostwami Świata.
Jak ogląda się pańskie nagrania z treningów, to czasami aż strach przed monitorem. Jazda na handbike'u z dużą prędkością po włoskich serpentynach robi wrażenie.
- Można też wyjść z domu i wywrócić się na schodach. Staram się nie być czarnowidzem i nie widzieć tego w czarnych kolorach. Każdemu coś jest pisane. Zawsze staram się mieć dobrze przygotowany sprzęt. Oczywiście zdarzają się przypadki losowe jak pęknięcie opony przy dużej prędkości. Ale jak wszystko jest dobrze, to zmienia się wtedy oponę i jedzie dalej.
Zawody w handbike'u głównie odbywają się w zachodniej Europie, ale w sezonie czeka pana też kilka wyjazdów na inne kontynenty.
- W tym roku na pewno polecimy do Afryki, gdzie końcem sezonu odbędą się mistrzostwa świata. Być może wystartuję też w maratonie na kontynencie amerykańskim, ale to jeszcze nie jest potwierdzone. A tak to głównie podróżowanie po Europie.
Wróćmy jeszcze do Igrzysk w Rio, gdzie zdobył pan złoty i srebrny medal. Cztery lata wcześniej w Londynie były natomiast dwa złote.
- Każde Igrzyska są wielkim przeżyciem i przede wszystkim przygodą. W Brazylii byłem pierwszy raz w życiu. Cieszę się ogromnie, że wywalczyłem tam kolejny złoty i srebrny medal.
Udowodnił pan tym samym, że jest najlepszym zawodnikiem ostatnich lat. Zdominował pan konkurencję.
- To nie jest tak, że nie ma konkurencji. Wiele zależy od trasy. Na żadnych zawodach nie jest łatwo, bo rywale też przygotowują się najlepiej jak mogą. Zwycięstwa nie przychodzą "ot tak" i trzeba się sporo namęczyć. W Rio, gdzie oprócz złota, zdobyłem też srebrny medal; była dość płaska trasa na wyścigu ze startu wspólnego. Nie było żadnych wzniesień, które mi sprzyjają. Było płasko jak na stole. Ale jakoś sobie poradziłem i wywalczyłem srebro.
Który z tych medali smakuje najlepiej?
- Myślę, że właśnie ten srebrny. On był najciężej wywalczony. Jeszcze kilka kilometrów przed metą wydawało się, że w ogóle nie stanę na podium. Jechaliśmy w 8-osobowym peletonie. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i udało się. To srebro cieszy mnie tak samo jak wcześniejsze złota.
Za trzy lata kolejne Igrzyska. Zobaczymy pana w Tokio?
- Jeśli tylko uda mi się tam zakwalifikować. W tym sporcie nie otrzymuje się miejsca na kolejne Igrzyska ze względu na poprzednie medale. Kwalifikacje rozpoczną się już w przyszłym roku i wtedy zaczniemy zbierać punkty do awansu.
W Tokio będzie pan miał 45 lat. Ale to nie musi być ostatnie słowo Rafała Wilka?
- Myślę, że nie. Jak tylko zdrowie pozwoli, to mam nadzieję że jeszcze trochę pojeżdżę.
Rozmawiał Radosław Gerlach