Sławomir Kryjom. Nic do ukrycia: Marne premie w Grand Prix pokazują hierarchię żużla w FIM (felieton)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu od lewej: Bartosz Zmarzlik, Jason Doyle i Greg Hancock
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu od lewej: Bartosz Zmarzlik, Jason Doyle i Greg Hancock

Poznaliśmy taryfikator Grand Prix na sezon 2017. Nie różni się on od ubiegłorocznego. Pula nagród w całym cyklu przekracza nieznacznie milion dolarów, co daje około 85 tysięcy na turniej. To mało – pisze Sławomir Kryjom.

Nic do ukrycia to felieton Sławomira Kryjoma, żużlowego menedżera, eksperta, byłego dyrektora sportowego Unii Leszno i Unibaksu Toruń.

***

Jakbyśmy chcieli porównać nagrody FIM dla żużla do tych, jakie są w innych sportach motorowych, to zobaczylibyśmy jak nisko jest speedway w hierarchii światowej federacji. Milion dolarów to roczny budżet najbiedniejszego klubu PGE Ekstraligi. Przy czym taki klub zatrudnia sześciu, góra siedmiu topowych zawodników. Jeśli taki milion mamy dla czołowych żużlowców na świecie to kiepsko to wygląda.

Dziwię się zawodnikom, że nie próbują wywierać presji na FIM. Z drugiej strony nie mają ciśnienia. Pewnie inaczej by to wyglądało, gdyby czołówka nie startowała w polskiej lidze. Trzeba sobie powiedzieć, że właśnie dzięki PGE Ekstralidze najlepsi finansują swoje występy w Grand Prix. Tak jest od lat. Nie jest to jednak poważne.

Jeśli czołowi żużlowcy zarobią w tym roku między 300 a 350 tysięcy złotych to wyjdzie na to, że mocno dopłacają do swoich startów. Jeśli policzymy inwestycje w sprzęt, koszty utrzymania teamu, podróże i hotele to te 350 tysięcy przekroczymy w znaczący sposób.

Kiedyś zawodnicy mówili, żeby FIM zamieniła chociaż dolary na euro. Oczywiście zostawiając milion w puli. Może kiedyś to by dało jakiś niewielki wzrost, ale dziś nawet taka akcja by nie wystarczyła. Nie patrzmy na to, że u nas ta różnica w kursie jest jakaś tam. Ostatnio niewielka, ale jednak. Za granicą te różnice są jednak naprawdę iluzoryczne, więc co tu zmieniać.

Pamiętam, jak swego czasu Ole Olsen, były dyrektor cyklu, rzucił hasło, że zawodnicy nie zarabiają w Grand Prix, ale dostają wielką kasę dzięki temu, że są w cyklu. Mówił o wielkich kontraktach reklamowych. Tyle tylko, że po tych kontraktach zostało wspomnienie. Może kilku zawodników ma dobre umowy, ale na pewno nie cała piętnastka. Tak czy inaczej uważam, że dopłacanie do startu w mistrzostwach świata jest dla mnie słabe. Nie powinno być tak, że wszyscy dokładają i w dodatku jeżdżą za nasze. Przecież większość sponsorów uczestników Grand Prix także jest z Polski.

Mają organizatorzy cyklu wielkie szczęście, że dla zawodników liczy się nie tylko kasa, ale i prestiż. Tak właśnie podchodzą do jazdy w Grand Prix. Mają swoje ambicje. Gdyby jednak FIM chciało uczynić start w cyklu bardziej atrakcyjnym to na dzień dobry musiałoby podnieść pulę nagród do dwóch milionów dolarów. Najlepsi mieliby szansę na 600 tysięcy złotych. To już byłaby prawie liga szwedzka.

Sławomir Kryjom

Źródło artykułu: