Kiedy już wygodnie rozsiadłem się na PGE Narodowym pomyślałem sobie, o ileż piękniejsze byłoby Grand Prix, gdyby ograniczyć je do pięciu, sześciu rund na nowoczesnych, prestiżowych obiektach. Warszawa, Cardiff, Sztokholm, Melbourne na pewno znalazłyby się na mapie takiego cyklu. Zwłaszcza, że turnieje na jednodniowych torach są ostatnio ciekawsze niż te na stałych.
Przyznam jednak, że trochę bałem się o te zawody. A po rozmowie w parku maszyn z trenerem Stanisławem Chomskim to już modliłem się o dwa, trzy ciekawe biegi. Od szkoleniowca Cash Broker Stali Gorzów usłyszałem, że na piątkowym treningu szybki był tylko krawężnik, a każda próba wyjechania na szeroką wyglądała, jakby zawodnik zaciągał ręczny hamulec. Na szczęście sam turniej wyglądał inaczej. Już w pierwszej serii można było pojechać szerzej.
Może się mylę, ale oglądając sobotnie ściganie w stolicy miałem wrażenie, że wielu zawodników rzuciło na szalę wszystkie siły i środki. W ruch poszły łokcie, nogi i najszybsze silniki. Były oczywiście błędy (zła jazda, źle dobrane ścieżki), ale była też pasja i niesamowita chęć odniesienia wygranej. Z jaką furią ruszył do ostatniego biegu rundy zasadniczej Piotr Pawlicki. Już wiedział, że nie wejdzie do półfinału, ale raz jeszcze chciał poczuć ten smak wygranej, chciał podziękować trzymającym w rękach biało-czerwone karteczkami kibicom.
O finałowej walce Macieja Janowskiego z Fredrikiem Lindgrenem pisał nie będę, bo to trzeba zobaczyć i przeżyć po swojemu. Maciej chciał, żeby zagrali Mazurka Dąbrowskiego, ale drugie miejsce to też jest kapitalna sprawa. Rok temu Janowski błądził w ciemnościach, musieli go ratować dziką kartą. U progu tego sezonu doznał kontuzji, a teraz widzimy, że to były tylko złe miłego początki. Malutki minus za bieg w zasadniczej z Jasonem Doyle'm. Nie wiem o co Janowskiemu chodziło, bo już na starcie został w blokach i przywiózł jedyne zero. Chyba za bardzo skupił się na Doyle’u.
ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski otwarcie o swoich relacjach z Rafałem Majką. "Wzajemnie się nakręcamy"
Przed zawodami Sławomir Dudek, tata Patryka Dudka, mówił mi, że trochę boi się tego, że teraz syna chwalą, a jak w Warszawie nie wyjdzie to znowu będą wieszali na nim psy. Gdyby "wyjdzie" miało oznaczać finał to nie wyszło, ale nie sposób Dudka juniora krytykować, choć wyboru pola w półfinale nie rozumiem. Po równaniu było wyraźnie widać pas odsypanego, luźnego materiału, na który najłatwiej można było wjechać startując z trzeciego, względnie czwartego pola. To byłaby jazda jak po sznurku i po zwycięstwo. Człowiek uczy się jednak na błędach.
Bartosz Zmarzlik jedzie w tym roku z ciężkim brzemieniem. Brąz z jednej strony daje kopa, ale z drugiej zobowiązuje. Żużlowiec niby dalej słyszy "jesteś młody, nic nie musisz", ale on sam chyba czuje, że jak był trzeci to w tym roku wypada zrobić coś więcej. Na inaugurację w Krsko jechał jakby miał spętane nogi. W Warszawie już nam tymi nóżkami fajnie machał. Były już dobre starty, była walka na trasie, był pomysł, było (poza jednym wyjątkiem) dobre czytanie toru. Tak trzymaj Bartek.
Szkoda mi braci Pawlickich. Piotr zaczął strasznie spięty. Jak hamulce puściły to pokazał, że stać go na wiele. Przemysław Pawlicki z kolei zobaczył tłumy na trybunach, wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego, poczuł dreszcz i zwyczajnie zgłupiał. To jednak zrozumiałe. I dobrze, że starszy z braci dostał dziką kartę, bo jedną lekcję już odrobił.
Nie wiem, jak potoczą się negocjacje dotyczące przyszłorocznych rund Grand Prix Warszawy. Kompletu w tym roku nie było, ale 45 tysięcy też zrobiło wrażenie. Byłoby pewnie więcej, gdyby turnieje w Polsce ograniczyć do dwóch, ale ten temat ciężko będzie przeforsować. BSI nie zgodzi się na 2 miliony straty, a Gorzów czy Toruń też nie odpuszczą kury znoszącej złote jajka. W tej sytuacji PZM musi walczyć o to, żeby zawody na PGE Narodowym zamykały cykl.
skojarzyło mi się to z J. T. Stanisławskim