Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Po ostatniej rundzie Grand Prix został pan liderem cyklu. Na długo?
Patryk Dudek, żużlowiec Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra: Na pewno na dwa tygodnie, do następnego turnieju w Pradze. Różnice między zawodnikami są tak niewielkie, że jak w Czechach mi nie pójdzie, to spadnę na piąte, albo nawet szóste miejsce. Zresztą ja nie wybiegam za daleko w przyszłość. Co ma być, to będzie. W sporcie żyję z dnia na dzień i biorę to, co mi daje los.
A jak pan się dowiedział, że jest liderem Grand Prix?
Na konferencji prasowej po zawodach ktoś zadał związane z tym pytanie. Chociaż nie, chyba ktoś krzyknął, że jestem nowym liderem. Tak się dowiedziałem i to było miłe zaskoczenie. Przed sezonem nie szykowałem się na taki scenariusz, niczego nie zakładałem. I teraz też spokojnie do tego podchodzę. Tak jak powiedziałem wcześniej, jestem liderem na dwa tygodnie.
Myśli pan sobie, że byłoby fajnie zakończyć sezon na pierwszym miejscu? W ogóle to możliwe?
Na razie za nami trzy turnieje i wiele może się zdarzyć. Plan na kolejne turnieje jest taki, żeby w każdym z nich zakręcić się koło dwucyfrowego wyniku. Jeśli to się uda, to jestem spokojny o utrzymanie w cyklu. O niczym więcej nie myślę. Miejsce w ósemce, czyli takie gwarantujące pozostanie w Grand Prix na kolejny sezon, będzie dobrym wynikiem.
Trzy turnieje to solidne przetarcie. Coś jeszcze pana w Grand Prix zaskakuje?
Szybko wykorzystujemy doświadczenia, które zdobywamy. Jest coraz mniej nerwów i coraz lepsza organizacja pracy w teamie. Każdy wie co ma robić. Dołączył do nas Krystian Plech, syn wicemistrza świata Zenona Plecha, który pomaga nam ogarniać papierkowe sprawy. O sprzęcie nadal rozmawiam z tatą.
ZOBACZ WIDEO Powrót żużla do stolicy? PZM gotów pomóc
A mama siedzi na trybunach. Dlaczego?
Nie mamy większej liczby przepustek do parku maszyn. Poza tym mama nigdy nie była w parkingu. Prawie zawsze jednak z nami podróżuje. Jak wracaliśmy z Grand Prix Łotwy w Daugavpils, to robiła za kierowcę. Proszę jednak mnie nie pytać, jak prowadzi. Spałem.
Jak pana team odebrał awans na pierwsze miejsce w cyklu?
Cały czas sobie żartujemy. Nie ma drętwej atmosfery. Jak nie wyjdzie, to jest oczywiście cisza w busie, ale ostatnio humory nam dopisują. Idzie nieźle, więc nie ma co narzekać.
Ostatnia runda Grand Prix przejdzie do historii polskiego żużla, bo mieliśmy trzech zawodników na podium.
Wisi u mnie w warsztacie takie zdjęcie z podium ubiegłorocznych Indywidualnych Mistrzostw Polski w Lesznie, gdzie prócz mnie stoją też Piotrek Pawlicki i Maciej Janowski. W Daugavpils to powtórzyliśmy, tyle że Piotrek jest na pierwszym, a ja na drugim miejscu. W Lesznie było na odwrót. Na pewno jednak to było fajne uczucie być tam z kolegami.
Kiedyś Polakom było trudniej w Grand Prix. Ogrywali zagraniczne gwiazdy w lidze, ale w cyklu było inaczej. Znakomicie radził sobie tylko Tomasz Gollob, później także Jarosław Hampel, ale inni mieli problemy. To się jednak zmienia.
Dostęp do sprzętu jest dziś dla wszystkich taki sam. Kiedyś zagraniczni zawodnicy mieli łatwiej od naszych i kiedy wyciągali ten swój super-sprzęt w Grand Prix, to już na starcie byli lepsi. Obecnie poziom jednak się wyrównał, a Polacy mają do zagranicznych tunerów dobre dojścia.
Pan współpracuje z tym samym tunerem, z którym Gollob wywalczył tytuł mistrza świata.
Po dwóch latach kariery nawiązaliśmy współpracę z Janem Anderssonem i trwa ona do dzisiaj. Trafiliśmy na siebie przypadkiem, przez mechanika Przemysława Widucha. On pracował u Anderssona, a potem w Falubazie. Z jego pomocą kupiliśmy pierwszy silnik u Szweda.
Jak to jest, że dzień po zawodach Grand Prix, Dudek traci moc i nie jest tym samym zawodnikiem, co zwykle?
To jest łatka naklejona po ubiegłorocznej Grand Prix Challenge w Vetlandzie. Wtedy zdobyłem komplet punktów, a na drugi dzień kompletnie nie wyszło mi w ligowym meczu w Toruniu. W tym roku jest inaczej. Po Grand Prix Łotwy pojechałem na drugi dzień, na ligę do Gorzowa i nie było źle. W pierwszym biegu nie trafiliśmy ze sprzętem, ale po zmianie motocykla było lepiej. W każdym razie ja nie czuję u siebie żadnego ubytku mocy po Grand Prix. Czasami tylko sprzęt szwankuje.
Jakieś plany na ten sezon?
Żadnych. Teraz myślę o meczu ligi szwedzkiej. Choć jestem liderem cyklu Grand Prix, to w ogóle nie myślę o następnej rundzie. Nie ma sensu. Życie jest takie nieprzewidywalne. Wystarczy wspomnieć ostatni wypadek Tomasza Golloba, czy tragiczną śmierć Nicky'ego Haydena. Pamiętam, jak chodziłem do babci na rosół i oglądałem Haydena w MotoGP. On i Valentino Rossi, to były gwiazdy. Jak szukałem pomysłu na mój kevlar i barwy, to wziąłem trochę z pomysłów Haydena. A wracając do planów, to lepiej ich w sporcie nie mieć. To przeszkadza. Rodzi napięcia, spięcia i tylko nerwy człowiek traci.
A co z pana innymi pasjami? Co z gotowaniem?
Dawno nie stałem za garami. Muszę przyznać, że w sezonie czasu brakuje. Nie ma kiedy, bo cały czas jest się w podróży. Zresztą, jak jest wolna chwila, to spędzam ją ze znajomymi i dziewczyną. A na to całe gotowanie weny nie ma.
Dziewczyna gra panu na skrzypcach?
Jest skrzypaczką i byłem na paru jej koncertach. Wrażenia mam pozytywne, ta muzyka kompletnie mi nie przeszkadza. Znajomością utworów jednak nie błysnę. Wolę się nie wychylać. Staram się jednak wspierać swoją dziewczynę, jak tylko mogę. Jakoś, odpukać, dajemy radę, choć sport i muzyka nie idą w parze.
Obynasz Wiktor La Czytaj całość