Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Trzydzieści metrów dystansu (felieton)

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Adrian Miedziński
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Adrian Miedziński

Jason Doyle przypomina Tomasza Golloba z 1999 roku. Jest zdeterminowany na maksa i wbrew kontuzjom, konkurencji i wolnym silnikom chce sięgnąć po tytuł mistrza świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Lotem Drozda to felieton Grzegorz Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

****

Dla mnie Australijczyk jest bohaterem ostatnich kilku dni. Kibicuję mu w zdobyciu tytułu mistrza świata, bo to byłaby kolejna super historia w światowym speedwayu. Opowieść o brzydkim kaczątku, które zamieniło się w pięknego łabędzia. Tytuł mistrza świata Doyle'a byłby kolejnym dowodem, że żużel żyje. Że najważniejsze są twarde jaja, upór, konsekwencja i świetna jazda na żużlu. W Horsens Jason pojechał ze złamaną w dwóch miejscach stopą. W Polsce posypała się lawina negatywnych komentarzy, że Kangur nie miał prawa jechać z kontuzją, bo stanowił zagrożenie dla zdrowia rywali, a dzisiejsi lekarze upadli na głowę, że pozwolili mu jechać. Dla mnie Doyle na torze ze złamaną stopą jest bardziej bezpiecznym obiektem niż większość zdrowych żużlowców.

Historia żużla notuje wiele przypadków jazdy z kontuzją w najważniejszych imprezach sezonu. Nie będę się o nich rozpisywał, choć to świetny temat na dobry artykuł. Nasz Tomek Gollob na mistrzowskie podium wskakiwał... na jednej nodze. Bluey Wilkinson na dobę przed finałem w 1938 roku na torze w New Cross pogruchotał ramię. Oprócz zabiegów u medyków piłkarskiego klubu Tottenham Hotspur, zdesperowany Australijczyk udał się do Kościoła Spirytualistycznego, gdzie tamtejsza uzdrowicielka, a zarazem zwariowana fanka speedwaya pani Hurd stawiała na nogi faworyta imprezy na Wembley. Kilka godzin później fenomenalny Wilkinson sięgnął po złoto. Ze łamaną nogą finał światowy w 1954 roku wygrał młodziutki Roonie Moore. Osiem lat później o kulach na motocykl wsiadał niezniszczalny rudy twardziel ze szwedzkiego Tranas - Ove Fundin. "The Fox" wdarł się na najniższy stopień podium i jak wiele razy powtarzał, ma wrażenie, że ten krążek jest dla niego cenniejszy niż te pięć złotych. Kilka dni przed słynnym finałem światowym, odbytym w strugach deszczu na Ullevi w Goeteborgu w 1977 roku, nogę złamał as nad asy tamtego okresu, ówczesny mistrz świata Peter Collins. Nie uczestniczył w treningu, a na zawody z Anglii wyleciał zamówioną awionetką rano w dniu finału. - Leżałem w hotelowym pokoju i z trwogą czekałem na wizytę lekarza. Bałem się, że zabroni mi wyjazdu na tor i tyle będzie z obrony mojego mistrzowskiego tytułu - wspominał.

Szwedzki lekarz wszedł do pokoju Petera, obejrzał zreperowaną nogę i rzekł: "Jedziesz na własne ryzyko". Collins pojechał w specjalnie skonstruowanym bucie. Tak jak wielki Hans Nielsen w ostatnim finale światowym. Obaj walkę o tytuł przegrali, a Anglik na podium wdrapał się o kulach. Z tymi lekarskimi przyrządami paradowali inni Anglicy. Kenny Carter w latach 80. i Joe Screen w 90. Obaj nie byli w stanie chodzić bez kul, a na motocykl wsiadali przy pomocy osób trzecich. Na finale GP Challenge w Lonigo w 1995 roku, Screenowi na motocykl pomagał wsiąść jego mentor ... Peter Collins.

Czy to dobrze czy źle, że żużlowcy ryzykują jeżdżąc z kontuzjami? Tutaj zawsze będą spekulacje i dyskusje. Według polskich kibiców postawa Doyle'a zasłużyła na potępienie z jednego powodu - to najgroźniejszy rywal w walce o złoto dla Biało-Czerwonych. Doyle kontuzji nabawił się w głośnym starciu na Motoarenie z Adrianem Miedzińskim. "Miedziak" przeżywa ciężkie chwile. Wylała się na niego fala hejtu. Powszechnie to on został uznany za winnego całego pechowego zajścia. Chłopak ma ciężko, co sam przyznaje w oficjalnym oświadczeniu. Od dłuższego czasu Adrian seryjnie notuje kraksy i upadki. Jeździ sztywno. Jest spięty i panikuje w sytuacjach stykowych. Szkoda mi chłopaka. W latach 2009-2010 to był kawał zawodnika i liczyłem, że dalej będzie się rozwijał. Jeździł wtedy bardziej miękko i płynnie, ale coś zacięło się w tej maszynerii. Miedziński wyraźnie nie może złapać dystansu do żużlowego cyrku. Za bardzo przeżywa speedway, do czego sam się przyznaje we wspomnianym oświadczeniu. Parafrazując słowa ś.p. dziennikarza Pawła Zarzecznego, żużel to folklor, co prawda przyjemny folklor, ale jednak wciąż tylko folklor. O tym nie powinniśmy zapominać. Zarzeczny często był krytykowany za rzekomy hejt, tak często przypisywany dziennikarzom i komentatorom. Tymczasem komentarze Zarzecznego były opisem rzeczywistości. Na to nikt nie powinien się obrażać i obruszać. W mojej ocenie ambicja tego chłopaka przerasta umiejętności. Tylko tyle i aż tyle. Miedziński powinien wyluzować, a jak nie potrafi wyluzować, to niech da sobie spokój z żużlem. Szkoda zdrowia. Może się obrażać albo i nie. Pozwy tylko doleją oliwy do ognia. Na żużlu świat się nie kończy. Tylko jak odróżnić klasyczny hejt od "sztuki Zarzecznego"? To jest pytanie. W każdym razie, bez odpowiedniego dystansu nie wyłapiemy tej subtelnej granicy.

ZOBACZ WIDEO Stadion Orła rośnie w oczach! Trwają rozmowy o dachu (VIDEO)

Niestety do roli osoby publicznej trzeba mieć nerwy. Gdyby Nicki Pedersen przejmował się nadmiernie tym, co wygadują od lat na niego nie tylko kibice, ale także "obiektywni" dziennikarze, to chyba musiałby już dawno strzelić sobie w głowę. Znani polscy dziennikarze śmiali się z Duńczyka, że trzeba go wysłać na idiotentesty, że jest czubkiem, bankomatem itd. Z Nickiego śmiejemy się do dziś. To Duńczyk, to może nie przeczyta polskiej prasy bądź forów internetowych. Delikatniej trzeba się obejść z krajowym podmiotem. Tu może być akcja-reakcja. Chyba, że krytyka jest masowa. Wtedy jest "bezpiecznie". Tak było kiedyś z Tomaszem Gollobem, w kierunku którego leciały nie tylko inwektywy, ale i gruszki, jabłka, słoneczniki i butelki. Gdy jeździłem "za Tomkiem" po Polsce, to dla własnego bezpieczeństwa musiałem siedzieć cicho, żeby nie oberwać za Golloba. Dziś Tomek jest ikoną i można dostać po głowie za kontrowersyjny komentarz na temat jego osoby.

Dlatego "Miedziak" - nie przejmuj się! Zwłaszcza, że w sytuacji Miedziński - Doyle wina była co najmniej w stosunku 50/50. Miedzińskiemu zarzuca się zbyt głębokie i ostre ścięcie do środka. Ale jego zachowanie było prawidłowe. Zjeżdżał do lewej, bo przygotowywał się do wejścia w łuk. Jak miał jechać Adrian? Prosto w bandę? To zachowanie Doyle'a w momencie zderzenia było bardziej nienaturalne. W chwili gdy i on powinien zjeżdżać do środka odbiło go w prawą stronę, na wskutek chwilowej utraty kontroli nad motocyklem. Miedziński nie mógł tego przewidzieć.

Gdybym wprowadzał młodego chłopaka w świat żużla, do głowy wtłaczałbym mu zasadę - jeździsz dla siebie. Kibice to fajna sprawa, ale dla nich i mediów jesteś tylko małpą w cyrku. Dopóki zabawiasz trybuny jest ok, jeśli pójdzie coś nie tak, niczym na rzymskim Koloseum, kciuk idzie w dół. Tę zasadę rozumie kolega z drużyny Miedzińskiego - Chris Holder, który wyraźnie stwierdził, że motywuje go kasa a nie transparenty. Często zastanawiamy się jak to Australijczycy robią, że są tak wyluzowani. Oni żyją we własnym świecie. Dużo się przemieszczają i dużo jeżdżą. Kluby, stadiony, działacze i kibice są dla niech kolejnym nowym, innym miejscem, gdzie cieszą się jazdą na żużlu i zarabiają pieniądze. Negatywny feedback otoczenia nie dotyka ich w takim stopniu jak lokalnych matadorów. Może więc Miedzińskiemu i Przedpełskiemu dobrze zrobiłaby przeprowadzka? Ten drugi narzeka, że wszyscy się od niego odwrócili. Czyli kciuk poszedł w dół. A czego ten młody chłopak się spodziewał? Tak ten świat działa. Wyjątku dla niego nie będzie.

Ostatnio Holder w lidze szwedzkiej kropnął osiemnaście punktów. Menedżer Lejonen Anders Fjoerd umieścił fotkę holderowego silnika - GM z logiem tunera Petera Johnsa. Zdjęcie okrasił komentarzem, że Chris wrócił do latania. Niedawno Ryszard Dołomisiewicz w rozmowie ze mną stwierdził, że powrót Holdera do formy z 2012 roku, gdy sięgał po tytuł mistrza świata, to kwestia znalezienia równie szybkiego silnika, jak przed pięciu laty, który zatarł się po przejechaniu biegu finałowego SGP na Motoarenie. Czyżby to ten silnik ze zdjęcia? Moim zdaniem sprawa nie wygląda tak prosto. W układance Holder Racing oprócz szybkich fur od Johnsa, brakuje jednego z dwóch elementów, o których pisałem wyżej: radości z jazdy na żużlu. Holder jej nie ma i się męczy. Kontuzjowany przyjaciel został w Australii, sam przeszedł serię urazów, a w życiu prywatnym rozstał się z żoną.

Holder obecnie rzeczywiście na żużlu jeździ tylko dla pieniędzy. A to nie przejdzie. "Chripsy" stracił pierwiastek geniuszu i szaleństwa. Nie jeździ tak ofensywnie jak kiedyś. Do poziomu ryzyka, jakie podejmuje na torze jego kolega Doyle bardzo mu daleko i małe szanse, że coś w tym względzie kiedykolwiek się zmieni. Jason pragnie glorii, a Chris spokoju. Człowiek bez pasji tego nie zrozumie. Dlatego kibice dziwią się dlaczego Doyle woli słabe zarobkowo GP od wypasionej pieniędzmi PGE Ekstraligi. Chris się zestarzał i na dziś, to jego młodszy brat Jack jest bardziej ofensywnie jeżdżącym żużlowcem niż Chris. Może gdyby nie przepisy, to właśnie Jack, który robi furorę na brytyjskich torach byłby kołem ratunkowym dla rozbitego Torunia?

Wszystko sprowadza się do psychiki, o której specjaliści i znawcy bardzo często zapominają bądź umniejszają wagę jej roli. Maciej Janowski i Jarek Hampel po raz kolejny udowadniają, że są pod tym względem gigantami. Obaj sięgali po tytuły z reprezentacją i obaj przeżywali momenty odsunięcia na boczny tor. Marek Cieślak ogłosił skład kadry. Nie pominął żadnego z nich. Obaj mają względy u Narodowego. Za burtą za to znalazł się pewniak na pozycji rezerwowego, Maksym Drabik. Niedawny jubilat powołał miejscowego Smektałę. Cieślak z Drabikiem seniorem mają kosę i młodego zabrakło w kadrze. Cóż, Cieślak jest tylko człowiekiem. A nawet z krwi i kości, i jak powiadają - nic co ludzkie nie jest mu obce. W podejmowaniu tej decyzji mimo życiowego doświadczenia Cieślak nie potrafił złapać dystansu. Tak to często bywa, że dawni dobrzy kumple stają się wrogami.

Jak więc złapać ten dystans do żużla? Proponuję pojechać na żużel do Rumunii. Do dalekiej Braili. Byłem tam w zeszły weekend. Stadion mieścił się w uroczym parku. Obok rozbił się cyrk, a kawałek dalej rozbrzmiewał koncert plenerowy. Dla każdego coś dobrego. Utkwił mi w pamięci jeden obrazek. Tuż po zawodach, gdy opuszczałem bramy stadionu w zapadającym zmroku, w parkingu maszyn w dalszym ciągu swój start przeżywali zawodnicy, działacze i ich rodziny. Parking maszyn to przystadionowa alejka, ze trzy ławki i jedna wspólna skrzynka narzędzi. Trzydzieści metrów dalej, za bramą stadionu, spacerowali przechodnie, którzy przyszli do cyrku, posłuchać muzyki w plenerze bądź wyszli na zwykły spacer. Dla grupki ludzi po jednej stronie bramy żużel jest całym życiem. Poświęcają czas, pieniądze, zdrowie, emocje i jeżdżą dla pasji. Umorusani, poobijani, z rozsypującym się sprzętem, ale szczęśliwi. Bo razem w grupie, którą łączy jedno - żużel, bez którego nie mogą żyć i dla którego gotowi są na serię poświęceń. Jak Tomek Gollob w 1999 roku, gdy przeleciał przez bandę we Wrocławiu i jak Doyle w zeszłą sobotę. Dla ludzi po drugiej stronie bramy żużel jest... nie wiedzą co to jest żużel. Trzydzieści metrów dystansu. A Ty w którym punkcie jesteś?

Grzegorz Drozd

Zobacz więcej tekstów Grzegorza Drozda ->

Źródło artykułu: