Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Telefon się grzeje?
Szymon Woźniak, żużlowiec Betardu Sparty Wrocław, mistrz Polski: Kiedy w niedzielę o północy wróciłem do busa, bo prosto z podium poszedłem jeszcze na kontrolę antydopingową, doliczyłem się 120 sms-ów z życzeniami. Do tego doszła cała masa wiadomości na fejsie i mnóstwo nieodebranych połączeń. Ich liczba rośnie, więc jeszcze długo będę się z tego odgruzowywał. Będę dziękował, oddzwaniał, odpisywał.
Do każdego?
Będę się starał nikogo nie pominąć. Chociaż trzy słowa każdemu napisać. Ludzie, którzy dzwonili i pisali, zwyczajnie na to zasługują. Kibicowali, trzymali kciuki, jestem im to winien. Wiem, że oddzwonienie do każdego i udzielenie odpowiedzi na wszystkie sms-y będzie czasochłonne, ale zrobię to.
Do kogo zadzwonił pan po zdobyciu złota w Gorzowie?
Pierwszy telefon był do narzeczonej i do rodziców. Z nimi podzieliłem się radością. Potem już spadła na mnie lawina.
Finał IMP zapamiętamy z tego, że mistrz popłakał się jak dziecko.
Nie jestem osobą, która wzrusza się przy byle okazji. Płaczę bardzo rzadko. Niemniej uczucia, które skumulowały się we mnie po finale, były tak niesamowite, że nie wytrzymałem. Tak jak powiedziałem w telewizji, w tej jednej chwili poczułem, że dostałem zapłatę za siedemnaście lat ciężkiej pracy. Dlatego raz jeszcze dziękuję za wsparcie rodzicom, narzeczonej, mechanikom, sponsorom i kibicom. W ogóle to po finale cała dotychczasowa kariera przeleciała mi przed oczami. Przypomniałem sobie, jak wiele wyrzeczeń mnie to wszystko kosztowało. Rozkleiłem się, ale to były łzy szczęścia.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla Dzień z Januszem Kołodziejem (WIDEO)
A pamięta pan, z jakiego powodu płakał pan wcześniej?
To już tak dawno było, że nie pamiętam. Możliwe, że na jakimś pogrzebie, bo pogrzebów bardzo nie lubię.
Spotykam się z opiniami, że pana złoto jest świetną wiadomością dla żużla, bo zawodnicy zobaczyli, że nie trzeba mieć talentu, czy daru od Boga, żeby zrobić karierę. Wystarczy ciężka praca.
Mówiłem o siedemnastu latach ciężkiej pracy, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem złotym dzieckiem polskiego żużla. Po mojej jeździe nie widać, że mam to we krwi. Mam jednak pełną gotowość i oddanie dla ciężkiej pracy. Ta postawa nigdy mnie nie zawiodła. Powiem więcej, ciężka praca zawsze dawała mi satysfakcję. Dalej zamierzam podążać tą drogą, bo ona już poniosła mnie daleko. To co stało się w Gorzowie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wiedziałem, że stać mnie na wiele, ale nie sądziłem, że stanie się to już teraz. Przypomnę, że byłem debiutantem w finale IMP.
To prawda, że na trzy ostatnie biegi zmienił pan w swoim motocyklu wszystko?
Przed ostatnim wyścigiem rundy zasadniczej miałem siedem punktów. Nie miałem nic do stracenia, więc zastosowaliśmy ustawienia, jakich nigdy wcześniej w tym silniku nie próbowaliśmy. Coś wskazywało, że mogą one zagrać i tak też się stało. Już po fakcie cieszę się, że baraż był tyle razy powtarzany. W każdym podejściu miałem bardzo dobry start. To świadczyło o tym, że moja wygrana nie była przypadkowa.
Ten rewelacyjny silnik był od Petera Johnsa, a mówią, że angielskiemu tunerowi nie idzie w tym sezonie.
Moje silniki od Johnsa działają bez zarzutu od początku sezonu. Nie miałem z nimi żadnego problemu. W sumie nie jestem wybredny, gdy idzie o sprzęt. Zawsze z moim teamem staramy się dopasować możliwie najlepiej, to co mamy. A jak coś nie idzie, szukam najpierw winy w sobie, a dopiero potem w motocyklach.
Sezon 2017 dziwnie się dla pana układa. Na początku nie miał pan miejsca w składzie Sparty i było o krok od przenosin do Włókniarza.
Nie chcę do tego wracać, bo już tyle na ten temat powiedziano, że wystarczy. Zresztą historia skończyła się dobrze dla wszystkich. Jestem zadowolony z tego, że dostałem szansę i wykorzystałem ją. Czułem, że tak będzie, bo w każdy mecz wkładam serce i staram się pokazać, że warto na mnie postawić.
Czy trener Rafał Dobrucki rozmawiał z panem i przyznał się, że popełnił błąd, nie dając panu szansy od początku sezonu?
Takich rozmów między trenerem i zawodnikiem nie ma. Zresztą ja tego nie oczekuję, bo mam świadomość, że szkoleniowiec ma ciężki orzech do zgryzienia. Sytuacja od początku była trudna, bo każdy z nas wystrzelił z formą i ktoś musiał być pokrzywdzony. Nie jechałem w trzech pierwszych meczach, nie było mi przyjemnie, ale ktoś musiał usiąść.
Pana były trener Jacek Woźniak przyznał, że pan lubi pokazać szkoleniowcowi swoją postawą na torze, jak bardzo się mylił.
Najlepiej swoich racji bronić na torze. Po co wywlekać różne tematy do mediów, skoro można to załatwić dobrą jazdą. Ja pokazałem, że jestem dobrze przygotowany, że ciężko pracuję i warto mi zaufać.
Przygodę na żużlu zaczynał pan?
W wieku siedmiu lat. Adam Wielewski z grupą zapaleńców zbudowali mini-tor żużlowy w Plaskoszu koło Tucholi. Na początku przyjeżdżałem z tatą oglądać, potem zacząłem jeździć. Dali mi motor i powiedzieli, spróbuj.
Skąd u pana miłość do żużla?
Nikt nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Pamiętam tylko, że jak byłem mały, to kradłem babci gazety i zaczynałem ją czytać od ostatniej strony, bo tam były informacje sportowe. Zawsze się trafiło zdjęcie jakiegoś żużlowca. Regularnie słuchałem też audycji radiowych, śledziłem informacje z Grand Prix. Idolem był Tomasz Gollob. Podziwiałem też Marka Lorama.
Poznał pan mistrza Golloba?
W jednym klubie nigdy nie jeździliśmy, ale dwa razy przygotowywaliśmy się wspólnie do sezonu. Mieliśmy tego samego trenera Leszka Serwińskiego.
W sumie jest pan najsłynniejszym wychowankiem Polonii Bydgoszcz od czasów Tomasza.
Rzeczywiście. Kibice Polonii są również bardzo szczęśliwi z powodu mojego osiągnięcia. Wiele lat spędziłem na tamtejszym torze, cały czas w Bydgoszczy mieszkam. Korzystając z okazji dziękuję wszystkim kibicom z Bydgoszczy, Tucholi i Wrocławia za doping i masę pozytywnych wiadomości z gratulacjami.
Żużel to niebezpieczny sport. Najbliżsi nie martwią się o pana?
Oczywiście, że tak. Troska jest spora, ale ja staram się zachować zdrowy rozsądek. Narzeczona i rodzice wiedzą, że mogą liczyć na moją odpowiedzialność, choć w przypadku żużla nie jest to najlepsze słowo. W końcu trzeba jeździć twardo i nie można zamykać gazu.
A wie pan, że przy okazji telewizyjnej transmisji Krzysztof Cegielski mówił, że jest pan traktowany niczym zapchajdziura?
Rodzice mi mówili, ale wiem, że to było w dobrej wierze. Zresztą, jak dalej będę medale zdobywał, to mogę sobie być zapchajdziurą.