Dariusz Ostafiński: 60 punktów nie było, ale i tak jesteśmy mistrzami świata (komentarz)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Maciej Janowski

Miało być złoto i było. Szwedzi walczyli, starali się uprzykrzyć nam życie, ale najlepiej układ sił w światowym żużlu było widać w tych biegach, w których polski zawodnik przejeżdżał linię mety 30 metrów przed rywalami.

Jeśli ktoś przystępował do oglądania finału DPŚ z myślą, że będzie się działo, to musiał się czuć rozczarowany. Polacy od początku mieli te zawody pod kontrolą. Nawet wtedy, gdy Szwedzi złapali wiatr w żagle po 6 punktach zdobytych przez dżokera Antonio Lindbaecka, nie było wątpliwości, że na samym końcu nasi pokażą rywalom miejsce w szyku.

Nie przesadzę, jeśli napiszę, że Polska reprezentacja jest żużlową potęgą. W Lesznie nie zdobyliśmy co prawda 60 punktów, czasami pozwalaliśmy naszemu najgroźniejszemu przeciwnikowi (Szwecji) na zbyt wiele, ale w kluczowych momentach punktowaliśmy ich, jak chcieliśmy.

Największe wrażenie zrobił na mnie w pierwszej serii Maciej Janowski. Przed finałem mówił, że naszym kapitanem jest Jarosław Hampel, a on go tylko zastępuje. Jednak w swoim pierwszym starcie, i nie tylko, Maciej pojechał z klasą. Tak jak prawdziwy kapitan. Nie objął prowadzenia po starcie, ale z dużym wyczuciem neutralizował jadącego za jego plecami Emila Sajfutdinowa i czekał na błąd prowadzącego Linusa Sundstroema. Gdy Szwed się pogubił, Janowski z zimną krwią to wykorzystał. Po tym biegu pomyślałem sobie, że wyrachowana i cwana bestia z tego Macieja. To dobrze, że właśnie Janowski postawił kropkę nad "i".

Fajnie z roli dobrego ducha zespołu wywiązał się Hampel. Niby stał z boku, ale kiedy tylko koledzy potrzebowali pomocy, to Jarosław podchodził i podpowiadał. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Hampel miał duży udział w zbudowaniu Piotra Pawlickiego na jego drugi bieg. Pamiętam, jak w 2011, w Gorzowie, Tomasz Gollob pomagał Hampelowi poskładać motocykl po upadku, by kolega mógł powalczyć o 3 punkty. Dzisiaj Jarosław wszedł w buty Golloba.

ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody (WIDEO)

- Mówi Pan, że nawet moja babcia poprowadziłaby dziś naszą reprezentację w Drużynowym Pucharze Świata? A ja podbiję stawkę i powiem, że tak, nawet Ona, choć od pięciu lat nie żyje - sms-a tej treści (czarny humor, ale taki lubię) dostałem w trakcie zawodów od znajomego. Nie chcę jednak pomniejszać sukcesu reprezentacji Marka Cieślaka. Przecież to nie nasza wina, że drużynowo jesteśmy tacy mocni, a inni są tak słabi. Wielkich emocji z tego nie ma, ale potwierdzanie dominacji też ma swój urok. Wolę to, niż oglądanie, jak jakiś Duńczyk mija naszego na ostatnich metrach i odziera nas ze złudzeń.

Dziękujemy i czekamy na więcej. Dopóki FIM faktycznie nie wpadnie na pomysł organizowania DPŚ co 2 lata i przedzielenia go turniejem mistrzostw świata par (sami im to podsuwamy), to powinniśmy zbierać złote żniwo. W parach z pewnością byłoby nam ciężej (dreszcz byłby większy), choć wierzę, że też dalibyśmy radę. Trudno, żeby myśleć inaczej. Zwłaszcza jeśli widziało się, jak nakręcony Janowski po przejechaniu czterech kółek zapomniał o bożym świecie i ścigał się dalej, choć już tylko z wiatrem.

Źródło artykułu: