Rozgrywki w Nice 1.LŻ wkraczają w decydującą fazę. W niedzielę mają odbyć się półfinały play-off. W jednym z nich Orzeł będzie rywalizować z Grupą Azoty Unią Tarnów. Pierwsze spotkanie odbędzie się na torze w Łodzi. Ostatnio pod znakiem zapytania stanął występ w tych zawodach Hansa Andersena. Wszystko przez to, że Duńczyk nie pojechał do Piły na Puchar Nice 1. LŻ. Zgodnie z regulaminem, zawodnikowi grozi za to kara w wysokości 50 tysięcy złotych, o ile nie przedstawi zwolnienia lekarskiego zgodnego z zasadami zastępstwa zawodnika. A to oznaczałoby brak startów przez 15 dni.
Andersen szybko wydał w tej sprawie oświadczenie. Przeprosił kibiców za swoją nieobecność i tłumaczył, że klub nie dostarczył mu na czas licencji i książeczki zdrowia. Dla Orła całe zamieszanie to duży problem. Działacze chcą, żeby Andersen, który jest gwiazdą zespołu i jego niekwestionowanym liderem, pojechał w niedzielnym meczu. I jest szansa, że mimo przewinienia tak się stanie. Ostateczną decyzję w tej sprawie władze polskiego żużla mogą wydać w okolicach piątku. Wiele wskazuje na to, że oberwie się tylko zawodnikowi, a nie jego klubowi.
GKSŻ może wyjść z założenia, że nie ma sensu zawieszać zawodnika, bo to byłaby kara dla Orła, który miałby mniejsze szanse w decydujących meczach sezonu, a za całe zamieszanie klub nie ponosi tak naprawdę winy. Warto bowiem podkreślić, że Andersen tłumaczył się brakiem książeczki zdrowia, której na zawody w Pile w ogóle nie potrzebował, bo impreza była wpisana do kalendarza FIM. Licencja też nie była żadnym problemem, bo na takie zawody nie obowiązuje ten sam dokument co podczas rozgrywek ligowych. Klub nie musiał przekazywać swojemu żużlowcowi żadnych papierów. Duńczyk prawdopodobnie o tym nie wiedział, a powinien, bo każdy zawodnik podpisując kontrakt w polskiej lidze oświadcza, że zapoznał się z obowiązującymi regulaminami.
Orzeł jednak swojego żużlowca broni. Głos w całej sprawie w środę zabrał prezes Witold Skrzydlewski, który nie ma pretensji do Hansa. Za zamieszanie obwinia przede wszystkim... pocztę. Szef łódzkiego klubu uważa, że problemu by nie było, gdyby Duńczyk dostał dokumenty na czas. Wtedy pojechałby do Piły, a teraz nie byłoby żadnych dyskusji na temat kar.
- Priorytetowa przesyłka została wysłana do pana Andersena we wtorek przed zawodami. Powinna dotrzeć do niego w ciągu jednego dnia, a nie stało się tak do dziś. Można to łatwo sprawdzić za pomocą internetu. Przesyłka jest cały czas w podróży. Jeśli kolega Andersen dostanie karę, a w grę wchodzi nawet 50 tysięcy złotych, to będziemy skarżyć Pocztę Polską - komentuje Skrzydlewski.
ZOBACZ WIDEO Zobacz na czym polega praca kierownika startu (WIDEO)
ale wspiąłeś się na intelektualne wyżyny....
no i ta blokada, hahahaha jestem pod wrażeniem.....
prawda dotycząca Czytaj całość