Polacy się męczyli, bo zabrakło naszego komisarza. To nie był gorzowski tor

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik i Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik i Maciej Janowski

Marek Cieślak występ Polaków w Grand Prix Polski uważa za dobry. Nasi reprezentanci męczyli się w rundzie zasadniczej, więc udział dwójki z nich w finale jego zdaniem należy uznać za sukces.

- Bardzo dobrze byłoby, gdyby jeden wygrał, a drugi miał szansę pojechać finał do końca. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę przebieg całego turnieju, to nie powinniśmy narzekać - skomentował opiekun kadry.

Markowi Cieślakowi trudno nie przyznać racji, bo w Gorzowie do samego końca drżeliśmy o awans naszych zawodników do półfinałów. Ostatecznie mieliśmy w nich trzech reprezentantów. W rundzie zasadniczej Polacy się męczyli. Cieślak wie dlaczego. Chodzi o sposób przygotowania toru, który jeszcze przed startem zawodów został "porysowany" po zewnętrznej. A to sprawiło, że pojawiło się na nim więcej możliwości.

- Tor nie był w ogóle gorzowski. Pod koniec może już go trochę przypominał, ale wcześniej było zaskoczenie, bo gdzie w Gorzowie w pierwszym biegu można atakować po szerokiej. Później porobiły się koleiny i niektórzy zawodnicy tłumaczyli, że trudno im się jedzie. Wychodzi na to, że nie było polskiego komisarza i stąd błąd. Niektóre rzeczy zaczynają się na nas mścić, bo jesteśmy przyzwyczajeni do innych standardów - wyjaśnił doświadczony szkoleniowiec. - Musimy chyba zgłosić odpowiedni postulat, bo przecież w Polsce powinien decydować nasz człowiek, a nie ludzie z BSI - zażartował w swoim stylu Cieślak.

Najwięcej problemów w Gorzowie miał Maciej Janowski. Najlepszy przed sobotnim turniejem nasz zawodnik w cyklu nie awansował do półfinałów. Czy można go usprawiedliwiać numerem, przez który za każdym razem jechał po równaniu i roszeniu toru? - Nie stawiałbym takiej tezy. Inni też jechali na tym samym torze i jakoś opanowali sytuację. Moim zdaniem on miał po prostu zły dzień i mówi się trudno. Tak czasami bywa - stwierdził trener.

ZOBACZ WIDEO Kulisy pracy kierownika drużyny w PGE Ekstralidze

Cieślak zauważył również, że niektórzy zawodnicy pogubili się przy wyborze pól startowych przed półfinałami. Tak naprawdę tylko Jason Doyle docenił potencjał jazdy od samego krawężnika. W sumie najbardziej skorzystał na tym Patryk Dudek, któremu Fredrik Lindgren i Michael Jepsen Jensen zostawili pierwsze pole.

- Było dość długie równanie i nawierzchnia została ściągnięta do krawężnika. Zostawienie pierwszego pola nie było dobrym ruchem. To jednak nie umniejsza Patrykowi. Jego rywale po prostu zrobili błąd. A poza tym samo pole nic nie znaczy. Trzeba jeszcze dobrze pojechać, a on to zrobił - podsumował Cieślak.

Źródło artykułu: