Były ministrant powstrzymał chuliganów, którzy chcieli popsuć finał ligi

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Jacek Dreczka z Darią Kabałą-Malarz
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski / Na zdjęciu: Jacek Dreczka z Darią Kabałą-Malarz

Po meczu Sparta - Unia doszło do zamieszek w okolicy sektora gości. Chuligani wzięli się za łby. Wtedy do akcji wkroczył Jacek Dreczka, prezenter robiący na stadionie show. Powiedział kilka słów i wspólnie z publicznością wyklaskał zadymiarzy.

Jacek Dreczka, tak nazywa się człowiek, który uratował finał PGE Ekstraligi przed skandalem. Kiedy pseudokibice Betard Sparty i Fogo Unii Leszno ruszyli na siebie, prezenter wziął mikrofon do ręki i skłonił większość kibiców będących na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, by wywarli presję na chuliganów. Ci ostatni zostali wyklaskani i momentalnie opuścił ich bitewny zapał. Wbiegające na tor oddziały policji już nie były potrzebne.

- Zatrzymałem to, choć sam nigdy nie brałem udziału w zadymach - mówi nam Dreczka. - Trzeba jednak umieć wyczuć grupę, przeciąć efekt domina. Kiedy ci, którzy najbardziej przesadzali, usłyszeli, że nie wolno psuć święta, że nie ma dla nich miejsca, że dziękujemy im, bo liczy się pozytywny doping, a znakomita większość widowni wsparła to brawami, udało się przywrócić fantastyczną atmosferę - dodaje.

Technik panowania nad tłumem uczył się u wielkiego mistrza Krzysztofa Hołyńskiego. Zmarły przed rokiem dziennikarz i spiker zawodów żużlowych był jego nauczycielem. - Wspólnie z nim prowadziłem ostatnie jego zawody - wspomina Dreczka. - Po wylewie odwiedzałem go w szpitalu. Miał trudności z mówieniem, ale dobrze się dogadywaliśmy. Dał mi kręgosłup, nauczył podejścia do kibiców. Po jego pogrzebie przygotowałem materiał o nim. Czułem, że jestem mu to winien. Później jego córka Justyna napisała do mnie. Podziękowała i zdradziła, że choć nigdy mi tego nie powiedział, to widział we mnie swojego następcę.

Zatrzymując dzikie hordy we Wrocławiu, wykorzystał lekcje u Hołyńskiego. - Wykorzystałem dobre relacje z większością z nich, które budowałem przez cały sezon - przyznaje. - Potem odpowiednio dobierając słowa i komunikaty, ale i tembr głosu, wyklaskaliśmy tych chamskich. Nie ukrywam, że spodziewałem się, że w tym finale może dojść do napięcia i byłem na to przygotowany. Miałem scenariusz na taką okazję. Bez pozytywnie nastawionych kibiców i przyjaźni z Krzysztofem bym tego nie zrobił.

ZOBACZ WIDEO Rajd Nadwiślański: Filip Nivette z przytupem sięgnął po tytuł

Do żużla trafił w trakcie studiów w Poznaniu. - Reaktywowano PSŻ i zgłosiłem się jako wolontariusz - wspomina. - Początkowo nosiłem w plecaku książki i kombinerki, bo prosto z uczelni chodziłem na stadion, gdzie trzeba było naprawiać płot, ale nie tylko. Wszystko robiliśmy od zera. Na którymś spotkaniu padło hasło, że brak osób funkcyjnych. Byłem w przeszłości ministrantem i lektorem, chciałem być żużlowcem, Hołyński mi imponował, więc zgłosiłem się na spikera. Na egzamin dla funkcyjnych jechałem z Mirkiem Kowalikiem, byłą gwiazdą Apatora - opowiada Dreczka.

Spikerem i prezenterem jest od 2007 roku. Na początku w Poznaniu i w Gorzowie, na Stali. Od 2011 do 2016 w Stali Rzeszów. Mieszka w Gorzowie, więc raz podróż zabrała mu 17 godzin. Na szczęście podróżował w wagonie sypialnym. - Pani Marta Półtorak, były prezes Stali, wiedziała, że jestem z daleka, ale stwierdziła, że jeśli chcę robić u niej show na stadionie, to stratny nie będę.

Żeby zostać spikerem, musiał zdać egzamin, na którym trzeba było się wykazać znajomością regulaminu. Każdy spiker, prezenter jest wysyłany na egzamin przez konkretny klub. U niego jest to Naturalna Medycyna PSŻ Poznań. W Sparcie jest niejako na wypożyczeniu. W tym roku był na wszystkich meczach Wrocławia i na kilku w Poznaniu. - Po finale pani prezes Krystyna Kloc powiedziała mi "do zobaczenia w przyszłym roku", więc zakładam, że dalej będę - zdradza Dreczka.

Prezenterem jest w weekendy. Na co dzień pracuje jako dziennikarz Telewizji Polskiej w Gorzowie. Nie zajmuje się sportem. Jest wydawcą, ale przygotowuje też newsy, robi relacje z imprez kulturalnych. Obiecał sobie, że nigdy nie będzie prowadził imprez w centrach handlowych. Na żużlu może natomiast robić wszystko, bo uwielbia tę dyscyplinę. - A do kibicowania podchodzę normalnie. Kiedy w półfinale Sparta jechała ze Stalą Gorzów, trzymałem kciuki za Wrocław, a moja dziewczyna za Stal. Powiedzieliśmy sobie, że ktoś będzie czuł radość po meczu. Padło na mnie, ale z innym rozwiązaniem nie miałbym problemu - kończy.

Źródło artykułu: