Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriela Waliszki, dziennikarza nc+.
***
Złośliwi szydzą, że przed nami najciekawszy turniej mistrzostw świata na najpiękniejszym stadionie drugoligowym w historii. Ściślej mówiąc na pierwszoligowym, a de facto wciąż ekstraligowym, bo przecież torunianie w barażowym rewanżu na gdańskim owalu tanio skóry nie oddadzą. To akurat pewne jak w banku, bo dopóki motory warczą "może tak być".
Patrząc jednak w przeszłość, to na Motoarenie zazwyczaj jest wysoko. W cyklu Grand Prix fruwają tam najszybsi żużlowcy świata, a ci najlepsi z najlepszych pieczętują tytuły mistrzowskie. W ostatnich pięciu sezonach, kiedy Toruń jest w końcówce kalendarza cyklu, cztery razy rozstrzygały się w grodzie Kopernika losy złotego medalu. Dwa razy wzruszał się Tai Woffinden, a po razie szczęśliwy Chris Holder i rozradowany Greg Hancock. Teraz Amerykanin leczy bark, Australijczyk walczy o przetrwanie, a Brytyjczyk próbuje dobrać się do podium. Czyli jak to w żużlu - wszystko przewrócone do góry nogami.
Rok temu było inaczej niż zwykle. Dla jednych pech, a dla innych Chris Harris pozbawił Jasona Doyle'a ogromnej szansy na zdobycie mistrzostwa świata. Australijczyk długo parł do celu jak czołg, ale ostatecznie zamiast na skrzydłach lecieć do swojej ojczyzny po odbiór złota, musiał lizać rany w Europie po feralnym biegu na Motoarenie. Żużlowe życie tradycyjnie napisało swój scenariusz.
Po 12 miesiącach australijski lider cyklu wraca do Torunia też jako główny kandydat do złota, a nawet jeszcze bardziej główniejszy niż rok temu. Bo teraz ma 22 punkty przewagi nad Patrykiem Dudkiem, a więc już jest w ogródku i wita się z gąską. Wystarczy żeby po ostatnim wyścigu na Motoarenie Terminator z Newcastle utrzymał nad drugim zawodnikiem w klasyfikacji przewagę 22. punktów i będzie upragnionym mistrzem. Czyli niby proste, ale mimo wszystko może okazać się zawiłe.
ZOBACZ WIDEO Budowa motocykla żużlowego
Bo nieprzewidywalność w żużlu to wyjątkowa rzecz, która - wierzę - może okazać się domeną Polaków. Wystarczy przypomnieć sobie tegoroczne Daugavpils albo Malillę, gdzie mieliśmy biało-czerwone spektakle. Wystarczy sięgnąć pamięcią do ostatnich lat z Motoareny i popisowej jazdy Krzysztofa Kasprzaka czy Adriana Miedzińskiego. Wystarczy odtworzyć sobie ostatni wyścig toruńskiego dramatu z Falubazem albo finałową formę kapitana Unii Leszno. I co? I robi się naprawdę pięknie. Na razie w wyobrażeniach, a w sobotni wieczór możliwe w realu. Wtedy poniedziałkowa gala najlepszej ligi świata PGE Ekstraligi będzie miała dodatkowy smaczek. Na czerwonym dywanie nie ustaną dyskusje o scenariuszach na ostatni turniej w rywalizacji o tytuł najlepszego na ziemi. No i sezon wciąż nie będzie zamknięty. Polska furtka na fajerwerki w Australii wciąż będzie otwarta.
GP w Toruniu. Dwóch Polaków w finale plus dwóch innych Europejczyków. Taki scenariusz dawałby nam gwarancję przedłużenia dyskusji, emocji, prognoz aż do 28 października. I tego będę się kurczowo trzymał. Do chwili aż wszystko rozstrzygnie się na torze.
Zdunek Wybrzeże Gdańsk - Get Well Toruń. Sugerując się wynikiem pierwszego meczu więcej szans przyznaję gdańszczanom. Pamiętajmy jednak, że niezbadane są wyroki boskie, więc zwycięstwo torunian w rewanżu też jest możliwe. Stawiam jednak na remis. 47:43.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+