Get Well wygrał baraż o PGE Ekstraligę ze Zdunek Wybrzeżem Gdańsk (47:43, 50:40) i wszyscy w toruńskim klubie odetchnęli z ulgą. Spadek z ligi oznaczałby katastrofę. - Kamień z serca. Straszną nerwówkę mieliśmy przed tym meczem. Daliśmy jednak z siebie wszystko i problem z głowy. To pokazuje, że trzeba wierzyć do końca - przyznał po meczu Paweł Przedpełski. - Dostałem w tygodniu niesamowitą ilość wiadomości różnego typu. Nagonka była straszna, chciano abyśmy spadli z ligi. Ciężko aż sobie to wyobrazić. Cieszę się, że zwyciężył sport - dodał.
Utalentowany zawodnik nie ukrywa, że satysfakcjonuje go taki obrót spraw7. Drużyna z Torunia zamknęła usta krytykom. - Bardzo fajnie jest utrzeć nosa wszystkim tym, co nam źle życzą. Zawsze się tacy znajdą, więc tym większa jest nasza satysfakcja z tego, co udało się zrobić. Trzeba się cieszyć z osiągniętego celu. Najważniejsze, że teraz już możemy być spokojni - cieszy się 22-latek. Sezon 2017 dla ekipy z Torunia był jednym z najgorszych w historii. Zespół miał walczyć o medale, a ledwo utrzymał się w lidze. Dlaczego tak się stało? - Według mnie zaważyły te mecze u siebie przegrane 44:46. Tabela przy wygraniu tych spotkań wyglądałaby zupełnie inaczej. Naprawdę nie brakowało dużo, żeby być w dużo lepszym położeniu. Cóż, taki jest żużel. Unia Leszno też miała katastrofalny sezon, a nagle rok później zrobiła mistrza Polski praktycznie niezmienionym składem. Tu nie ma reguł. W sporcie liczy się też szczęście - zauważa Przedpełski.
Paweł ma za sobą pierwszy rok w gronie seniorów. Choć był on trudny, zawodnik chciałby jeszcze pojeździć. - Szkoda, że to już się kończy. Dopiero co zacząłem fajnie jechać. Wcześniej doskwierał mi brak startów. Od połowy sezonu na szczęście mam więcej regularnej jazdy i od razu przełożyło się to na wyniki. To pokazuje, że do walki z najlepszymi konieczna jest duża ilość występów. Dobrze jest kończyć rok z uśmiechem na ustach - przyznał.
W sobotni wieczór, niejako na deser, Przedpełski pojechał w toruńskiej rundzie Grand Prix. Żużlowiec Get Well był o krok od awansu do finału, ale ostatecznie wyprzedził go Bartosz Zmarzlik. - Wynik ogólnie jest zadowalający. W półfinale już witałem się z gąską. Cóż, to jest Grand Prix i nikt nie odpuszcza. Jedną nogą byłem w finale. Wystarczy niewielki błąd i dwóch rywali od razu wskakuje przed ciebie. Starty w cyklu to jednak wielka frajda i kapitalne widowisko. Atmosfera, mijanki, walka. Kibice lubią to oglądać - zakończył.