Teamy zawodników startujących 28 października w Grand Prix Australii mają za sobą wyprawę do holenderskiego Duiven. Tam mechanicy żużlowców startujących w cyklu pakowali sprzęt do skrzyni, które polecą samolotem z Amsterdamu do Melbourne. Każdy element motocykla musiał być wyczyszczony na błysk ze względu na australijskie przepisy dotyczące ochrony środowiska.
- Australia nie chce naszych bakterii - zauważa Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, a obecnie felietonista i ekspert nSport+. - Kiedyś przerabiałem to na własnej skórze. Tam nawet przejeżdżając z jednego stanu do drugiego, można się zdziwić. Szczególnie restrykcyjna jest Wiktoria, gdzie nie można było wwieźć jabłka z innego stanu - wyjawia Cegielski.
Bodaj dwa lata temu członek jednego z teamów lecących na Grand Prix, właśnie ze względu na jabłko, miał duże kłopoty. Kupił je na lotnisku w Londynie, ale w Australii mu je zabrano. Wszyscy to widzieli, dlatego odprawa sprzętu przed wylotem do Melbourne jest traktowana niezwykle poważnie.
Nad całą operacją w Duiven czuwał Tony Briggs, syn mistrza świata Barry'ego Briggsa. Jeśli mechanicy pracujący w holenderskim miasteczku zauważyli na pakowanym właśnie motocyklu jakąś drobinkę wyschniętego błota, to od razu brali szmatkę i czyścili brud. Nikt nie chce mieć kłopotów w trakcie kontroli. Ewentualne zarekwirowanie sprzętu oznaczałoby, że zawodnik startujący w Grand Prix musiałby pożyczać jakiś sprzęt na miejscu.
ZOBACZ WIDEO Na czym polega praca komisarza technicznego?
[color=#000000]
[/color]
Każdy z żużlowców lecących do Melbourne ma dla siebie jedną skrzynię, gdzie może włożyć sprzęt ważący nieco ponad 400 kilogramów. Jeden motocykl waży 77 kilo. Bierze się dwa. Do tego dochodzą elementy zapasowe (np. koła) oraz dmuchawy do chłodzenia, deflektory, kaski, gogle, maty, skrzynki i oryginalnie zapakowane oleje. Ze względów bezpieczeństwa nie można brać żadnych sprayów. Te zawodnicy dostają na miejscu.