Bartłomiej Ruta: Łyżka dziegciu w beczce miodu - Melbourne nie dorosło do Jasona Doyle'a (komentarz)

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Doyle przed Dudkiem, Smolinskim i Zagarem
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Doyle przed Dudkiem, Smolinskim i Zagarem

Jason Doyle potwierdził swoją dominację podczas nudnego jak flaki z olejem turnieju w Australii. Organizatorzy muszą się mocno zastanowić, czy jest sens robić finałową rundę w tak słabej atmosferze. Widać, że w Melbourne nie ma mody na żużel.

W tym artykule dowiesz się o:

Strasznie ciężko oglądało się to ściganie w sobotniej porze przedobiadowej. Z toru wiało nudą i jedynie pojedyncze wyścigi mogły zachwycić. Może to pokłosie tego, że sprawa pierwszych dwóch medali była praktycznie rozstrzygnięta i chyba nikt poza samym Patrykiem Dudkiem nie wierzył w to, że Jasona Doyle'a można jeszcze dogonić. Atmosfery nie poprawiał też widok trybun, które świeciły pustkami.

O braku kibiców wspomniał w trakcie transmisji Grzegorz Zengota. - Jestem tu od dwóch dni i nie zauważyłem żadnych reklam - mówił. To dziwne, bo nie dość, że Australijczyk miał odbierać pierwszy w swojej karierze tytuł IMŚ, to na dodatek był głównym faworytem turnieju. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w Anglii lub Danii, to Principality Stadium czy CASA Arena pękałyby w szwach (polskie rundy to inna półka). Australijczycy mają swoje rugby, polo i kilka innych dyscyplin, ale żużlem ewidentnie nie żyją. BSI powinno przemyśleć swoje decyzje, bo finał tak wielkiego cyklu powinny obserwować pełne trybuny.

W trakcie dekoracji nowy mistrz kilka razy schylał się i odwracał, aby pomachać do fanów siedzących przy prostej przeciwległej do startu. Miły gest, bo nie każdy wygrany pamięta o tym, że fani są też za plecami podium. Niestety w tym przypadku tych kibiców była garstka. O ile w trakcie zawodów jeszcze po tej stronie siedziało ich kilka tysięcy, o tyle w czasie dekoracji ta liczba spadała już poniżej tysiąca. To na pewno nie był przyjemny obrazek dla nowego dominatora speedwaya.

Skoro już jesteśmy przy nowym mistrzu, to wielki szacunek dla niego za to, że pomimo już pewnego tytułu po 10. biegu, walczył do ostatniego wyścigu. Piękny to był obrazek widzieć go dwa razy na pierwszym stopniu podium na koniec tych zawodów. Od razu rzuca się w oczy kontrast z Markiem Loramem, który w 2000 roku zdobywał tytuł, nie wygrywając żadnej rundy. Jason Doyle na to by nie pozwolił. Jego determinacja była przeogromna i choć czasem nieodpowiedzialna (jeździł ze złamaną nogą, przesiadając się z kul na motocykl) godna podziwu.

Należy też dodać kilka słów o naszych zawodnikach. Ponownie świetnie jeździli Patryk Dudek i Bartosz Zmarzlik. Nasze młode orły nie łapały śliwek, a to w GP bardzo ważne. Trochę szkoda Dudka, który miał problemy w finale, ale tego australijskiego wieczoru i tak wspiął się na "szczyt K2", notując najlepszy debiut w historii cyklu. Maciej Janowski wyglądał jakby brakowało mu szybkości, przez co jechał nierówno. Wygrywał, ale i przyjeżdżał ostatni. Patrząc jednak na końcówkę sezonu w jego wykonaniu, czwarte miejsce w generalce należy uznać za wielki sukces. Fatalnie zaprezentował się z kolei Piotr Pawlicki. Reprezentant Polski już chyba głową był na wakacjach, bo jego jazda w niczym nie przypominała zawodnika, który miesiąc temu poprowadził Fogo Unię do złota w PGE Ekstralidze. Rok przerwy od GP powinien jednak Pawlickiemu dobrze zrobić, a przecież w cyklu zastąpi go jego starszy brat. Liczba Polaków w wielkiej karawanie o tytuł mistrza świata będzie się nadal zgadzać.

ZOBACZ WIDEO Sparta Wrocław nie szkoli? Andrzej Rusko zaprzecza tej teorii

Źródło artykułu: