Każdy żużlowiec jest tylko człowiekiem. Problemy w domu wpływają na formę na torze. Jeśli żużel nie jest na pierwszym miejscu, to od razu przekłada się na to gorsze rezultaty. W ostatnich miesiącach było to widać po Nickim Pedersenie. Duńczyk w żadnym przypadku nie przypominał zadziornego żużlowca, który bezpardonowo rozprawiał się z rywalami na torze i zdobył trzy tytuły mistrza świata.
Obniżka formy Pedersena nadeszła w momencie, gdy reprezentant Danii za partnerkę życiową wybrał Helenę Huttmann. Duńska kulturystka zaczęła mu towarzyszyć na każdym kroku. Pojawiała się na wielu zawodach żużlowych, niekiedy w parku maszyn rysowała mu na kartce tor i kreśliła idealne ścieżki. Osoby z otoczenia 40-latka podkreślały, że ta kobieta ma spory wpływ na zawodnika.
Pedersen, który uwielbia prezentować swoje życie w social mediach, bardzo często publikował filmy z romantycznych wieczorów ze swoją partnerką. Były wspólne wypady, kolacje, wakacje. W tym wszystkim było jednak coraz mniej żużla. Dlatego, gdy przed sezonem 2017 duński żużlowiec ogłosił rozstanie z Huttmann, działacze Fogo Unii Leszno z pewnością odetchnęli z ulgą. Pedersen miał się skupić wyłącznie na sporcie. Tym przekonał kierownictwo klubu do podpisania z nim nowego kontraktu, czego początkowo nie było w planach.
Tyle, że krótko po podpisaniu kontraktu... Pedersen wrócił do swojej eks i zaczęły się problemy. Sezon szybko się dla niego skończył. W maju były mistrz świata doznał kontuzji kręgów szyjnych. Podjął próbę powrotu na tor po kilku tygodniach, ale spasował. Zamiast występów na żużlowych arenach, były podróże pomiędzy Monako a Danią. Były też kolejne romantyczne wieczory z Huttmann.
ZOBACZ WIDEO Sparta Wrocław nie szkoli? Andrzej Rusko zaprzecza tej teorii
W środowisku panowała opinia, że Pedersen jest zdecydowany na zakończenie kariery. Tylko kwestie sponsorskie i polisa ubezpieczeniowa decydowały o tym, że 40-latek zwlekał z poinformowaniem o tym świata. Nawet z kolejnych wypowiedzi Duńczyka można było wywnioskować, że jest gotowy na zejście ze sceny.
Aż we wrześniu Pedersen zdecydował się na niespodziewany krok. Nie zakończył kariery, ale zakończył związek z Heleną. Spalił mosty. Dunka obecnie mieszka w Dubaju, on pozostał w Europie. Do przyjaciół wysłał wiadomości, że muszą wybierać dalszą przyjaźń z nim albo Huttmann. Usunął z mediów społecznościowych wszystkie zdjęcia związane ze swoją byłą dziewczyną, ona postąpiła tak samo.
Duńczyk, już bez pani trener u boku, zaczął się pojawiać na siłowni. Z nową dawką motywacji. Znalazł też czas dla dzieci, które niedawno odwiedziły go w Monako. Na ostatnich zdjęciach na twarzy 40-latka rysuje się uśmiech, którego ostatnio brakowało. - Nigdy wcześniej nie ważyłem w październiku 64 kg. Miałem zwykle trochę więcej masy. Czuję się jakbym miał 23 lata, a nie 40. Byłem poza żużlem sześć miesięcy i zdałem sobie sprawę, że brakuje mi tego. Miałem czas dla przyjaciół, bo przez 15 lat kariery nie zawsze to się udawało. Jednak naładowałem baterie i czuję się teraz jak tygrys w klatce - powiedział ostatnio w duńskiej telewizji Pedersen.
Gdyby Pedersen tkwił w związku ze swoją "femme fatale", tygrys nie opuściłby klatki. Pewnie usłyszelibyśmy, że kontuzja okazała się poważniejsza, że nie chce skończyć na wózku inwalidzkim. Pewnie odszedłby ze sportu jako zawodnik spełniony, a w mediach społecznościowych prezentował kolejne sceny ze swojego wspólnego życia z Huttmann. Ten scenariusz jest już jednak nieaktualny.
Duńczyk ma za sobą intensywny związek, który jednak w kwestiach sportowych ciągnął go w dół. Udało mu się jednak z niego wyrwać, a teraz zaufaniem obdarzyli go działacze Grupa Azoty Unii Tarnów. Oni, jeśli tylko wypuszczą bestię na tor, mogą na tym najwięcej zyskać. Otrzymają prawdziwego lidera drużyny, jakim Pedersen był przed rozpoczęciem życia z duńską kulturystką.