K(l)asa mistrza świata - czyli jeszcze raz o zamieszaniu wokół Pedersena

Wiele osób, niekoniecznie związanych z żużlem, zastanawiało się jak to jest, że mistrz świata dzwonił do polskich klubów oferując swoje usługi, a kluby ekstraligowe jakoś nie były nim specjalnie zainteresowane, przynajmniej w tym sezonie. Pedersen powrócił więc do punktu wyjścia czyli do Włókniarza Częstochowa deklarując przywiązanie do tego klubu. Można się tylko zastanowić, kto na tym całym "spektaklu" zyskał a kto stracił.

Czytając wypowiedzi najbardziej zainteresowanych, czyli prezesa Mariana Maślanki jak i Nickiego Pedersena mogło by się wydawać, że zapanowała swoista idylla. Wszyscy są zadowoleni, wszyscy osiągnęli swoje cele, nic tylko pogratulować.

Jeśli jednak prześledzić postępowanie obu panów w całym tym "chocholim tańcu" który odtańczyli przed całą żużlową Polską, to wygląda na to, że traktować ich poważnie po prostu nie można.

Najpierw były wielkie negocjacje z mistrzem świata trwające kilka miesięcy, błyski fleszy przy składaniu podpisów, wielkie plany sportowe, a kilka dni przed startem ligowych rozgrywek wybucha "bomba" – mistrz świata szuka sobie nowego klubu w Polsce.

"Pacta sunt servanda" - głosi jedna z podstawowych zasad prawa, niestety niektórzy zapominają o jej istnieniu przede wszystkim wtedy, gdy trzeba wywiązać się ze swoich obietnic. Jeśli więc ktoś szybciej zrywa warunki umowy niż je negocjował, to nie powinien liczyć na zrozumienie, bo przecież o pogarszającej się sytuacji gospodarczej na świecie jak również i w Polsce wiadomo nie od wczoraj.

Angażując do swojej drużyny zawodników takich, jak Pedersen czy Hancock, nie można przecież liczyć na to, że w ostatniej chwili zmusi się ich do obniżenia zarobków podsuwając im "za pięć dwunasta" nowy, gorszy kontrakt. Ciekawe czy tryumfujący obecnie pan Maślanka, będąc pracobiorcą, sam chciałby być w ten sposób potraktowany.

Nicki Pedersen jako mistrz świata nie pozwolił się stawiać pod ścianą i sam przystąpił do działania. Zaproponował swoje usługi innym klubom licząc, że zawodnik o takiej klasie sportowej jak on sam, powinien bez problemu znaleźć sobie nowego pracodawcę.

Ku jego zdziwieniu, okazało się to nad wyraz trudne i tu właśnie jego klasa jako człowieka rozminęła się z jego klasą jako sportowca. Wiedząc z góry, że jego starty na zapleczu ekstraligi nie wchodzą w grę, podjął rokowania z pierwszoligową Marmą-Hadykówką Rzeszów, co więcej uzgodnił z nią warunki startów, a następnie potraktował swojego byłego pracodawcę jedynie jako kartę przetargową. Cynizm mistrza świata jest tym większy, że po dogadaniu się z Włókniarzem zaczął opowiadać jak wielką estymą darzy ten klub i czego to on nie jest w stanie dla niego zrobić. Jeszcze miesiąc temu takie wypowiedzi miałyby inny wydźwięk, a teraz budzą jedynie politowanie. Nie znalazł w sobie na tyle klasy, żeby przynajmniej kurtuazyjnie odnieść się do innych zainteresowanych jego osobą, a przecież paradoksalnie to głównie dzięki nim mógł wynegocjować z Częstochową to, co on sam uważa za sukces.

Paradoksalnie dzisiejsi wygrani wcale nie muszą okazać się wygranymi, gdyby okazało się, że klubowa kasa może znów może nie wytrzymać bo przecież sezon dopiero się rozpoczyna, a w zapewnienia że wszystko jest zabezpieczone jakoś trudno ponownie uwierzyć. Na pewno jednak główne persony tego kilkutygodniowego spektaklu już przegrały w oczach wielu kibiców i obserwatorów, przegrały przede wszystkim swoją wiarygodność.

Komentarze (0)