Jan Gacek: Wszechkibice na trybunach

Będę szczery. Po raz kolejny mam mieszane odczucia po spektaklu jaki odegrali na trybunach stadionu Alfreda Smoczka fani Unii i Falubazu. Zgodnie z oczekiwaniami było głośno, kolorowo i spektakularnie. Szkoda, tylko że sportowe emocje znowu wyzwoliły w kibicach tak wiele kompleksów i szowinizmu.

"Falubaz… Jude, Jude, Jude..." To jeden z częściej słyszanych okrzyków podczas ostatniego meczu Unii z Falubazem. Fani gości nie pozostawali dłużni "Unia Leszno to nie jest polski klub" - brzmiało równie paskudnie i niesmacznie. Ciarki po plecach przechodziły na widok 14-15 letnich ultrasów skandujących z pełnym oddaniem przytoczone hasła. Nie zabrakło tradycyjnych porównań klubów rywali do przedstawicielek najstarszej profesji świata. W przepychankach słownych strony nie ustępowały sobie w zacietrzewieniu i chamstwie.

Czasami w swojej zawziętości "kibole" obnażali swoje frustracje, choć zapewne nie mieli takich intencji. Jak inaczej odczytać gromkie pokrzykiwania z sektora zielonogórzan "...cześć, część, cześć Falubaz wita wieś"? Leszno rzeczywiście nie należy do dużych miast, ale taki okrzyk, ze strony mieszkańców niewiele większej Zielonej Góry trąci kompleksem prowincji i po prostu śmieszy. W ten sam klimat wpisywali się fani miejscowej Unii, którzy podchodzili pod płot oddzielający ich od sektora gości, po to tylko żeby pokazać obraźliwy gest czy wyrazić opinię o domniemanym złym prowadzeniu się ich matek. Ci sami "twardziele" nie mieli jednak odwagi zachować się w podobny sposób w stosunku do kibiców ubranych w barwy zielonogórskie, którzy w zgodzie siedzieli pomiędzy fanami Unii. Mnie takie praktyki kojarzyły się z pieskami szczekającymi zza płotu na "wrogi" świat. Żenujące.

Temat kultury kibicowania staje się ostatnio modny. Nawet najbardziej zagorzali fani podkreślają, że ich celem jest wyłącznie wspieranie dopingiem swojej drużyny. Tymczasem emocje meczowe bezwzględnie weryfikują wartość tych deklaracji. W minioną niedzielę kibice obu drużyn najwięcej pasji i serca włożyli w besztanie "wroga". Zachowania, o których piszę nie były na szczęście udziałem większości zgromadzonych na Smoczyku osób. Problem jednak w tym, że hołota nawet będąc w mniejszości zawsze ma większą siłę przebicia i wydatniej wpływa na kształtowanie obrazu kibicowskiej społeczności.

Oczywiście to żadna nowość, że język w którym kibic wyraża swoje emocje daleki jest od literackiej polszczyzny. W przypadku meczów Unii i Falubazu atmosfera gęstnieje jednak do tego stopnia, że zupełnie nie koresponduje to z wizerunkiem sportu rodzinnego, który tak chętnie podkreślamy i lansujemy. Jestem przekonany, że ogromna większość kibiców z Zielonej Góry i Leszna traktuje "święta wojnę" z przymrużeniem oka. To w końcu tylko sport i warto przykładać do tych pojedynków właściwą miarę. Nienawiść i pogarda wobec rywala jest sprzeczna z ideą sportowej rywalizacji, którą na każdym kroku podkreślają sami zawodnicy i działacze.

Fani obydwu drużyn lubią przedstawiać się jako najbardziej podziwiane społeczności kibicowskie w całej żużlowej Polsce. Nie sposób odmówić im zaangażowania i pomysłowości. Powiedzmy sobie jednak szczerze, nie wszystkim imponują wulgarne i szowinistyczne przyśpiewki. Zorganizowane grupy kibiców, nie mają jednak oporów przypisywać sobie "misję" wyznaczania standardów i promowania kulturalnego dopingu. W tym kontekście akcja wymierzona przeciwko trąbieniu na stadionie może budzić jedynie uśmiech politowania u ogromnej rzeszy fanów, którzy nie utożsamiają się hasłami wykrzykiwanymi przez kibicowską "elytę".

Komentarze (0)