Marek Cieślak dostawał swego czasu w tarnowskim klubie dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Obecnie tak wysokiej płacy miesięcznej już nie ma, ale i tak jest najlepiej zarabiającym szkoleniowcem w PGE Ekstralidze. Jego nowy pracodawca, Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa, będzie płacić mu 17 tysięcy miesięcznie.
Inni szkoleniowcy też nie mogą narzekać, bo większość z nich zarabia dwucyfrową kwotę. Najniżej opłacani są Robert Kempiński (ok. 5 tys. złotych) i Paweł Baran (7 tysięcy), ale i oni przekraczają zdecydowanie średnią krajową.
W ciągu ostatnich parunastu lat zarobki trenerów poszybowało zdecydowanie w górę. - Pod koniec lat 90. i na początku dwutysięcznych solidny trener ekstraligowy mógł liczyć na zarobek w wysokości dwóch, dwóch i pół tysiąca złotych - wspomina ówczesny prezes Unii Leszno, Rufin Sokołowski.
Od tej reguły czasem zdarzały się wyjątki. Bajecznie, jak na tamte czasy, opłacany był Andrzej Koselski z Polonii Bydgoszcz. - Pamiętam jak pytałem za jaką kwotę chciałby przejść do Leszna. Gdy usłyszałem o sześciu tysiącach złotych na miesiąc, od razu mu podziękowałem. W Polonii miał zarabiać wtedy w okolicach pięciu tysięcy - zdradza Sokołowski.
W ciągu parunastu lat zarobki szkoleniowców podniosły się kilkukrotnie. Nie oznacza jednak, że wcześniej byli niedoceniani. - Trzeba pamiętać o tym, że ludzie w Polsce inaczej wtedy zarabiali. Większość przynosiła do domu miesięcznie z osiemset złotych. Trener zarabiający ponad dwa tysiące nie mógł więc narzekać - dodaje Sokołowski.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob: Wszystko, co przeżyłem w sporcie, przy tym urazie jest małą rzeczą