- Umówiliśmy się w okolicach stadionu - opowiada nam Kacper Woryna, żużlowiec ROW-u Rybnik i najlepszy junior PGE Ekstraligi w sezonie 2017. - Przedstawił się i powiedział, że jest majorem, który stracił nogę na misji w Iraku. Początkowo uwierzyłem, bo faktycznie miał plastikową protezę, a historia wydawała się prawdopodobna.
Zawodnik zaprosił "majora" do biura swojej mamy. - Rzekomy kombatant opowiadał mi, że dostał gigantyczne odszkodowanie, ale nie ma nikogo bliskiego, więc wspiera młode talenty w sporcie i mógłby mi jakoś pomóc. Stwierdził, że znowu chciałby zobaczyć tego Kacpra sprzed wypadku w 2016 roku. Już wtedy włączył mi się alarm, bo przecież ostatni sezon miałem całkiem udany. Nie dałem jednak po sobie poznać, że coś podejrzewam, a on mówił dalej i coraz mocniej się pogrążał - twierdzi Woryna.
Zawodnik usłyszał od pana Andrzeja, że od kilku dni szukał z nim kontaktu, ale po przyjeździe do Rybnika miał wypadek. Poślizgnął się na peronie dworca, gdzie akurat trwa remont, upadł i uderzył się w głowę. Mówił, że straż miejska go zgarnęła, bo wylądował na torach. Zaczął też opowiadać, że od tego zdarzenia ma myśli samobójcze.
- W końcu stwierdził, że możemy pojechać do banku, bo on mi chce dać dwieście tysięcy złotych - zdradza żużlowiec. - Powiedział, że nie chce żadnych faktur. Na początku chciał jechać do banku w Rybniku. Potem stwierdził, że tam mogą mu nie wypłacić dwustu tysięcy. Rzucił, żebyśmy pojechali do Katowic i tam da mi cztery razy więcej, czyli osiemset tysięcy. Nalegał, żebyśmy od razu wsiedli do auta, bo on chce wszystko załatwić po wojskowemu.
ZOBACZ WIDEO Gollob planował start w Rajdzie Dakar. "Miałem pomysł na następne 10 lat funkcjonowania w sporcie"
Woryna pojechał z mężczyzną, zatrzymali się w centrum Rybnika. W międzyczasie mama zadzwoniła do prezesa ROW-u Krzysztofa Mrozka. Ten również przyjechał do centrum i obezwładnił "majora". Szarpanina trwała do czasu przyjazdu policji. - Prezes zachował się niczym James Bond - chwali Woryna działacza.
Przypadkowi gapie nagrywali całą akcję telefonami komórkowymi, ale jeszcze żaden film nie trafił do sieci. Mundurowi zatrzymali i zabrali oszusta do szpitala na konsultację. Policja nie chce mówić, czy chodzi o oddział psychiatryczny, ale właśnie taką informację nieoficjalnie otrzymaliśmy.
Andrzej Topczewski, znany policji jako "Major bez nogi", od kilku lat grasuje po Polsce. Pochodzi ze Strzelna. Często zasadza się na sportowców. Podaje się za weterana, który stracił nogę. Gdzie? Wersje są trzy - Irak, Afganistan lub poligon w Drawsku Pomorskim. Mówi, że dostał wielkie odszkodowanie, które chciałby przeznaczyć na szczytny cel. Mami więc swoje ofiary wizją wielkich pieniędzy. Oferuje wielotysięczne stypendia, czy nawet kupno samochodu. Potem stwierdza, że nie ma drobnych i chciałby pożyczyć sto, dwieście złotych. Kiedy je dostaje, znika. Woryna miał szczęście, bo do tego etapu nie doszedł.
Nabrał już wielu ludzi. Wygląda biednie, potrafi zagadać rozmówcę, budzi ogromne zaufanie. Przed spotkaniem z Woryną był w Lublinie, gdzie kilka dni mieszkał u przypadkowo poznanej kobiety. Obiecał jej wielką fortunę. Dostał jedzenie i dach nad głową. Po kilku dniach zniknął. Niczego jednak nie ukradł.
Oszukał wielu studentów, którzy omamieni wizją wielkiej kasy stawiali mu obiady, kolacje, polewali wódkę i piwo. Przychodził do nich zwykle w piątkowy wieczór. Zostawał na weekend, żeby w poniedziałek iść do banku po pieniądze. Kiedy okazywało się, że na wypłatę dużych sum potrzeba trzech dni, dalej żył na koszt swoich ofiar. W dniu wypłaty znikał, na przykład pod pretekstem załatwienia przeniesienia żołnierza do innej jednostki.
W historii, którą opowiada ofiarom, prawdziwe jest tylko jego nazwisko. Cała reszta jest zmyślona. Starszy pan ma bujną wyobraźnię. Pięć lat temu "Gazeta Pomorska" napisała tekst o szlachetnej młodzieży z liceum w Inowrocławiu, która wyciągnęła do pana Andrzeja pomocną dłoń. Wcześniej przyszedł on do redakcji i opowiedział, jak to upadł na ulicy i leżał twarzą na betonie. Licealiści podnieśli go, przenieśli na murek, dali napić się coli, chcieli dzwonić na pogotowie. Opowiadał, że zrobili to bezinteresownie, że odzyskał wiarę w ludzi.
Kilka tygodni po tym zdarzeniu oszust zjawił się z wycinkiem z gazety w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Inowrocławiu. Proponował, że da pieniądze jednemu z podopiecznych. Dostał namiary, ale w międzyczasie jeden z pracowników wrzucił nazwisko "majora" w wyszukiwarkę google. Prawda wyszła na jaw, wyskoczyło wiele publikacji na temat rzekomego dobroczyńcy. W porę ostrzeżono chłopca, którego chciał odwiedzić.
4 lata temu Topczewski deklarował pomoc bokserskiej sekcji Mazura Ełk. 30 tysięcy chciał przekazać bezpośrednio klubowi, a 20 w formie stypendiów. Cały dzień zwodził trenera, urzędników, w końcu przepadł bez śladu. Oszust ze względu na niską szkodliwość czynu rzadko kiedy trafia do aresztu. Zresztą ludzie nie chcą zgłaszać spraw na policję. Tak też było w przypadku pomocy dla Mazura. Trener Tadeusz Biryło, który rozmawiał z "Majorem bez nogi", stwierdził, że skoro ostatecznie nic nie wyłudził, to nie ma sensu robić zamieszania.
Podobnie postąpiło wielu ludzi, którzy mieli do czynienia z oszustem. Na jednej ze stron można przeczytać historię o weteranie, któremu ktoś pożyczył 100 złotych, ktoś inny dał plecak. Pan Andrzej jest przedstawiany jako osoba wiarygodna i wesoła. - "Aż chciało się go trzymać w domu, karmić i poić w nieskończoność" - pisze jedna z ofiar oszusta.
Dlaczego ten artykuł oraz jemu podobne, nie są umieszczane na ,,Sportowym Barze" gdzie są inne pozasportowe cieka Czytaj całość