Maciej Kmiecik: Wygrywał pan Grand Prix będąc w teamie Tonego Rickardssona. Czy sobotni sukces Emila Sajfutdinowa można porównać z wyczynami Szweda?
Tomasz Suskiewicz: Absolutnie nie. Wygranie Grand Prix z Emilem jest zupełnie innym uczuciem. Smakuje szczególnie. Trzy lata temu zaczynaliśmy z dwoma motocyklami. Nie mieliśmy nic więcej. Teraz startujemy w cyklu Grand Prix. Mało tego, wygraliśmy pierwszą rundę w Pradze. Powiem szczerze, że jeszcze to do mnie nie dociera. Jestem ogromnie szczęśliwy. Muszę ochłonąć, by dotarło to mnie to, co się stało w Pradze.
Proszę zdradzić kulisy tego sukcesy w Pradze. Jak z parkingu wyglądały sobotnie zawody?
- Do każdych zawodów podchodzimy spokojnie. Wiadomo, że był to debiut w Grand Prix, ale naprawdę spokój nas uratował. Nie było specjalnych nerwów, stresu. Dużo rozmawiamy z Emilem po każdym wyścigu, dzielimy się spostrzeżeniami, wyciągamy wnioski. Nie inaczej było w Pradze. Analizowaliśmy bieg po biegu, co trzeba było zmienić, na co nałożyć większy nacisk. Myślę, że właśnie ta współpraca pomiędzy teamem a zawodnikiem daje efekty, które widzieliśmy w sobotę na koniec Grand Prix Czech.
Dużo było nerwów po upadku w biegu półfinałowym?
- Wbrew pozorom, nie. Nie daliśmy się zwariować. Mieliśmy drobny problem z motocyklem. Wymieniliśmy wadliwą część, która spowodowała, że wydarzył się ten upadek. Na całe szczęście zmiana zadziałała i finał wyszedł wyśmienicie.
Powiedział pan, że jeszcze nie wierzycie w to co się stało w Pradze. Czy teraz będzie na Emilu spoczywała większa presja w kolejnych rundach Grand Prix?
- Na pewno nie ze strony teamu. Dalej musimy robić to, co do tej pory przynosi efekty. Czeka nas jeszcze wiele pracy. Serial Grand Prix dopiero się rozpoczął. Przed nami jeszcze dziesięć rund. Spokojnie podchodzimy do pierwszego zwycięstwa. Zobaczymy, co będzie na koniec cyklu w Bydgoszczy. Nie mamy żadnych wielkich marzeń czy celów na debiutancki sezon Emila w Grand Prix. Zależy nam na tym, by kończyć szczęśliwie każdy wyścig. A co będzie na koniec sezonu, przekonamy się za kilka miesięcy, w październiku.
Mówi pan o braku presji, ale przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia...
- Spokojnie, żużel nie jest takim łatwym sportem, jak to się niektórym wydaje. O tytuł mistrza świata w sezonie 2009 będzie walczył więcej zawodników niż w poprzednich latach. Emil jednak nie jest doświadczonym żużlowcem i właśnie boję się tego, że w niektórych rundach cyklu może wyjść właśnie ten brak doświadczenia i górą będą "starzy wyjadacze". Emil nie zna przecież wielu torów, na których odbywa się cykl Grand Prix. Ja z kolei nigdy nie jeździłem na żużlu. Podpowiedzieć mu za wiele nie mogę. Służę jedynie radą i doświadczeniem co do przygotowania silników i ich ustawień do poszczególnych torów. Doświadczenie z jazdy w Grand Prix na pewno pomaga w kluczowych momentach.
Z kolei pana doświadczenie wyniesione ze współpracy z Tony Rickardssonem jest bezcenne...
- Oczywiście, że tak. Mam całą bazę ustawień motocykli na różne tory. Informacje na temat przygotowania silników. Powiem szczerze, że bazujemy na tym wspólnie z Emilem. Chciałbym jednak zaznaczyć, że Emil Sajfutdinov to zupełnie inny zawodnik niż Tony Rickardsson. Ma inną budowę ciała, inny styl jazdy. Myślę, że z biegiem lat będziemy łączyć moje doświadczenie wyniesione z pracy z sześciokrotnym mistrzem świata ze stylem jazdy Emila.
Kto pierwszy gratulował Emilowi zwycięstwa?
- Chyba ja pierwszy podbiegłem.
Rodzina Emila pewnie już próbuje się dodzwonić do zwycięzcy Grand Prix?
- Z pewnością. Kiedy Emil był na konferencji prasowej jestem przekonany, że najbliżsi bombardowali telefon Emila. Przypuszczam, że Emil nie skończy rozmawiać przez całą drogę do Bydgoszczy (śmiech).
Byliście zaskoczeni dużą liczbą rosyjskich kibiców na Markecie?
- Nie. Wiedzieliśmy, że są organizowane wyjazdy z Rosji do Pragi na Grand Prix. Liczyliśmy na doping dla Emila ze strony jego rodaków. My nie byliśmy zaskoczeni ich obecnością. Oni pewnie zostali zaskoczeni miejscem Emila.