Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Polski żużel 30 lat temu - 1987. Byki znów górą (felieton)

WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Para Grzegorz Zengota - Piotr Pawlicki na prowadzeniu
WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Para Grzegorz Zengota - Piotr Pawlicki na prowadzeniu

Idąc wstecz w cyklu dziesięcioletnim, znów mamy do czynienia z dominacją w sezonie żużlowym klubu z Leszna. Jak w 2007, tak i 1987 roku rozgrywki ligowe w Polsce znów wygrała Unia, notabene miłościwie nam panująca królowa - aktualny DMP AD 2017.

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

Rok 1987 był trudny dla Polski w każdej dziedzinie życia. To był przedłużający się czas długich lat smuty, od stanu wojennego ogłoszonego 13 grudnia 1981 roku począwszy. Szalała inflacja pożerająca bieżące dochody, nie mówiąc o oszczędnościach. Pustkami świeciły sklepowe półki, tu i ówdzie stały kolejki praktycznie za wszystkim. Przemiany niosące powiew wolności dopiero kiełkowały. Jak to już od zarania dziejów bywało, w sporcie - w igrzyskach - lud szukał pocieszenia, tak więc władza starała się sportowców dopieszczać - dla własnego dobra. A że w kryzysie niewiele mogła...

Żużlowe igrzyska ściągały na stadiony wielotysięczne tłumy. 20 tysięcy ściśniętych na trybunach widzów nie było rzadkością. W Polsce żużel cieszył się rosnącą popularnością, pomimo zamkniętych szczelnie granic, izolacji technicznej i biedy z nędzą. Maciej Jaworek, aktualny indywidualny mistrz Polski z 1986 roku znalazł szczelinę, wyjechał i "nielegalnie" pozostał na Zachodzie. Taki był trend. Pamiętajmy przy tym, że to nie tak ochoczo później kupowane zagraniczne gwiazdy speedwaya rozpaliły Polaków do żużla, ale że było dokładnie odwrotnie. Ledwie zrobiło się w Polsce normalniej, to bardzo prędko światowe asy przyszły zlizywać śmietankę z nadzwyczajnego produktu, jakim był niepojęty do końca boom sportu żużlowego w kraju nad Wisłą. Tymczasem w 1987 roku polscy żużlowcy zdani jeszcze byli na duszenie się we własnym sosie.

Zadziwiające, iż pomimo wszystkich ograniczeń polski żużel niezmiennie porywał i zachwycał. I niósł ofiary. Toczono zaciekłe pojedynki nieomal dosłownie na śmierć i życie. Kwiecień, początek sezonu 1987, towarzyski czwórmecz młodzieżowy w Poznaniu z udziałem młodzieży z Danii, Szwecji, Niemiec i Polski. Grzegorz Smoliński z Gniezna tuż po starcie (nomen omen) uderza w bandę z taką siłą, że pomimo wysiłków lekarzy po dziesięciu dniach umiera w szpitalu. Miał dopiero co skończone 20 lat. To nie była jedyna ofiara w tym roku. Ciężki wypadek miał inny zawodnik gnieźnieńskiego Startu Kazimierz Wójcik, który w efekcie uszkodził kręgosłup. Na początku sierpnia 1987 roku w meczu z Apatorem Wiesław Pawlak z Zielonej Góry upadł wprost pod koła rywala, doznał poważnego urazu głowy, by po dziewięciu dniach oddać życie na ołtarzu speedwaya, jako kolejna ofiara czarnego sportu. Ponadto, co prawda nie na torze, ale na "żużlowym posterunku" (podczas podróży z kadrą do ZSRR) na zawał serca zmarł lubiany mechanik z Leszna Zenon Nowaczyk.

Wśród "spadających" w owym roku gwiazd trzeba wymienić Zenona Plecha. Ten wybitny sportowiec, znany w Polsce i w świecie, zmęczony i poobijany zakończył karierę w 1986 roku, by jak wielu żużlowców przed nim i po nim pójść "na taryfę", czyli zostać taksówkarzem. Liczył po cichu na jakiś kontrakt w roli działacza centrali, a gdy się go nie doczekał, to wrócił na tor i znów błyszczał w barwach Wybrzeża. Cóż kiedy szwankujące zdrowie raz jeszcze dało o sobie znać, więc w połowie roku dla bezpieczeństwa swego i rodziny "Super Zenon" definitywnie zrezygnował z wyczynu.

Indywidualnie ani drużynowo w świecie Polacy nie liczyli się prawie wcale. Z jednej strony brakowało osobowości klasy Jancarza i Plecha, Marek Cieślak już zakończył starty, a Jerzy Rembas, Bogusław Nowak czy Piotr Pyszny schodzili ze sceny. Po drugie takie polskie asy jak Jankowski, Huszcza, Krzystyniak, Kasprzak, Żabiałowicz, Dzikowski, i inne talenty z tego niefortunnego pokolenia, w warunkach mizerii sprzętowej więcej osiągnąć na międzynarodowych arenach nie były w stanie.

Polacy oczywiście teoretycznie mieli możliwości i próbowali się piąć po szczeblach drabinki mistrzostw świata. Do finału kontynentalnego w Lonigo nie bez trudności awansowała czwórka Polaków, Roman Jankowski, Jan Krzystyniak, Janusz Stachyra i Wojciech Żabiałowicz. Po drodze poodpadali Andrzej Huszcza, Ryszard Franczyszyn, Grzegorz Dzikowski, Dariusz Stenka i najstarszy z nich Marek Ziarnik, żaden dziadek, bo miał dopiero 32 lata. W Lonigo do światowego, dwudniowego tym razem, szczytu w Amsterdamie awansował już tylko Roman Jankowski, zaś Januszowi Stachyrze zabrakło centymetrów.

Na początku września 1987 roku, dokładnie w sobotę 5. i niedzielę 6 września, na Niderlandach osamotniony Polak (niezupełnie, bo był tam też Roman Cheładze jako sędzia główny zawodów) Roman Jankowski zawiódł, zwłaszcza w pierwszym dniu, gdy nie zdobył punktu. W drugim jego osiem "oczek" dało mu dopiero czternaste miejsce wśród najlepszych żużlowców globu. Złoto i srebro wzięli Duńczycy, Hans Nielsen i Erik Gundersen, brąz Sam Ermolenko ze Stanów Zjednoczonych.

Miejsce polskich żużlowców pokazał już rozegrany w czerwcu w Pardubicach światowy finał najlepszych par. Było to dziewiąte - ostatnie miejsce, a naszych wyprzedzili m.in. Finowie i Włosi. Polacy zdobyli łącznie 14 punktów (Żabiałowicz - 8 i Jankowski - 6), tyle co sam Antonin Kasper, który też nie był tam żadną gwiazdą, bo więcej od niego miał choćby jego znany rodak Roman Matousek, a ich Czechosłowacja u siebie zajęła dopiero piąte miejsce w finale. Dodajmy, że w każdym wyścigu wystąpiły po trzy pary, więc koszyk punktów do zdobycia był wyjątkowo obszerny. O DMŚ lepiej zapomnieć. W dziwnej formule podziału na grupy (na wzór ligi - z awansami i spadkami) Polska w "drugiej lidze" walczyła o miejsce piąte i uległa Szwecji, więc awansu na kolejny rok nie uzyskała, choć do boju wysłano wszystkich najlepszych (Jankowski, Kasprzak, Żabiałowicz, Huszcza), nawet Śwista powołano na ostatni turniej w Rybniku, ale zbyt późno, bo już Szwecja odskoczyła za daleko. DMŚ została Dania.

W Miszkolcu, gdzie walczono o Indywidualny Puchar Europy, wcale nie było dla nas lepiej, pomimo słabej konkurencji. Wygrał Zoltan Adorjan przed Armando Castagną i jedynym Brytyjczykiem Neilem Evittsem. Nasz jedynak Wojciech Żabiałowicz był na Węgrzech ósmy.

Trochę lepiej było z polskimi juniorami. Podczas finału mistrzostw świata w Zielonej Górze, zwanego wówczas Mistrzostwami Europy Juniorów (choć startował też choćby Amerykanin Ronnie Correy) świetnie wypadł pięknie rozwijający się dziewiętnastoletni Piotr Świst. Wygrał Anglik Gary Havelock - późniejszy mistrz świata seniorów. Gorzowianin walczył jak lew, a srebro zgarnął po wyścigu dodatkowym, wyprzedzając Seana Wilsona z Anglii, Bo Arhena ze Szwecji i Tommy Dunkera z Niemiec. Cezary Owiżyc i Sławomir Drabik nie zmieścili się w pierwszej dziesiątce zielonogórskiego finału.

W 1987 roku Gollob jeszcze dla żużla nie zdążył zaistnieć, miał dopiero 16 lat, zaś nieco od niego starsi, Dołomisiewicz, Drabik i wspomniany Świst, byli juniorami, mającymi przed sobą przyszłość. Trzeba przyznać spełnioną w większości, dobrze wykorzystaną, może poza Ryszardem Dołomisiewiczem, którego ciężka kontuzja w 1991 roku na rybnickim torze pozbawiła możliwości dalszych sukcesów. Wśród młodych wyróżniali się ponadto dwudziestoletni Zbigniew Błażejczak w Zielonej Górze oraz grupa osiemnastolatków, Jarosław Olszewski w Gdańsku, Dariusz Fliegert w Rybniku i Dariusz Śledź w drugoligowym Motorze Lublin.

Srebrny Kask w 1987 roku zdobył dla siebie Ryszard Dołomisiewicz, Brązowy Kask, przeznaczony dla młodszych, tenże Piotr Świst. Gorzowski talent wygrał ponadto prestiżowy finał mistrzostw Polski juniorów (MIMP'87), pokonując u siebie Dołomisiewicza i Olszewskiego. Najlepszą parą wśród młodzieży okazali się w Lesznie Piotr Świst i Cezary Owiżyc z gorzowskiej Stali, wygrywając z Dołomisiewiczem, Piotrem Gluecklichem i Waldemarem Cisoniem z bydgoskiej Polonii oraz gnieźnieńską parą Jacek Gomólski i Krzysztof Wankowski. W finale drużynowych mistrzostw młodzieży (MDMP'87) w Gorzowie zwyciężył Falubaz (Sławomir Dudek, Jarosław Szymkowiak, Zbigniew Błażejczak i Marek Molka) przed Stalą Gorzów (Piotr Świst, Cezary Owiżyc, Piotr Paluch, Robert Grześkowiak) i Polonią Bydgoszcz (Ryszard Dołomisiewicz, Waldemar Cisoń, Piotr Gluecklich, Andrzej Pietrzak i Jacek Woźniak). To dzięki tej grupie stare wyjadacze polskich żużlowych lig nie mogły czuć się komfortowo. I o to chodzi, by młodzi starali się przejmować stery, a starzy im tego nie ułatwiali. Także regulaminy nie powinny w żadnym zapisie sprzyjać juniorom w dorosłym żużlu. Dopiero wtedy rozwój młodzieży będzie naturalny, zrównoważony i pełny.

Indywidualny Puchar Polski w Gnieźnie wygrał z kompletem punktów Wojciech Żabiałowicz, przed Dołomisiewiczem i Jankowskim. Wysoko latająca wówczas "Żaba" z Apatora zdominowała dwudniowy finał IMP w Toruniu. Było to bezapelacyjne zwycięstwo nad dwoma żużlowcami Unii Leszno, Zenonem Kasprzakiem i Romanem Jankowskim. Czwarty był rewelacyjny młody Świst, za nim trzydziestoletni Andrzej Huszcza i młody Dołomisiewicz. Dwóch juniorów w pierwszej szóstce, to już zapowiadało zmianę warty w polskim żużlu. Toruńskiemu liderowi nie udało się natomiast zdobyć trzeciej "korony" sezonu czyli Złotego Kasku 1987, choć był tego bardzo blisko. W trzech turniejach finałowych minimalnie lepszy okazał się Zenon Kasprzak, a za tą dwójką Jankowski, Świst, Krakowski i Huszcza - zatem bez sensacji. Finał par seniorów w Ostrowie Wlkp. wygrali żużlowcy Unii z Leszna (Kasprzak, Jankowski, Krzystyniak) przed Stalą Gorzów (Ryszard Franczyszyn, Krzysztof Okupski i Świst) i Wybrzeżem Gdańsk (Grzegorz Dzikowski i Dariusz Stenka).

Tak samo w lidze nie było znów mocnych na Unię. Nie może być inaczej, gdy czterech żużlowców z jednego klubu mieści się w pierwszej szóstce najlepszych ligowców (Roman Jankowski, Zenon Kasprzak, Mariusz Okoniewski i Jan Krzystyniak), gdy ponadto dwóch, Zbigniew Krakowski i Piotr Pawlicki, osiąga średnią w okolicach 2,00. Tylko z młodzieżą w Lesznie było wtedy krucho. Ale coś za coś...

Na ten sezon 1987 wymyślono w ligach niedobry zapis o dodatkowym punkcie meczowym w razie zwycięstwa różnicą 25 punktów i więcej. A żeby było śmieszniej, jednocześnie drużyna, która podobną różnicą małych punktów przegra, to zostanie ukarana punktem minusowym. No i zaczęła się corrida, walka o jak największą zdobycz punktową, za wszelką cenę, kosztem odsuwania młodych, nie dających gwarancji punktowych, nie mówiąc o obrzydliwym procederze preparowania torów pod swoich. Dochodziło do mało sportowych pogromów, niepotrzebnej nerwowości, nawet w razie pewnej już wygranej, a w konsekwencji do częstych upadków. Pierwszą wygraną "za trzy" na początku kwietnia zanotował ROW, bijąc w Rybniku aktualnego mistrza z Torunia 61:29. Kompletem popisał się Mirek Korbel. Ani to nie pogrążyło Aniołów, ani nie wyniosło na szczyty "górników". Tytułu sprzed roku Apator w końcu nie obronił, bo miał za mało armat, tylko dwóch wysoko punktujących seniorów (Żabiałowicz i Stanisław Miedziński) plus junior Krzysztof Kuczwalski, który jako dwudziestoletni młodzian miał w lidze sezon życia. W końcu Apator zajął więc czwarte miejsce. ROW jeszcze gorzej, był szósty, ale bezpiecznie mu było w dziesięciozespołowej ówczesnej ekstralidze. Personalnie w Rybniku powoli szli do góry "Egon" Skupień i Adam Pawliczek, ale liczącymi się w kraju liderami pozostawali Antek Skupień i Korbel. Trochę gorszy sezon miał Henryk Bem, a Piotr Pyszny, pomimo niezłej średniej, bliskiej 2,00, angażował się mniej, podobnie jak jego przyjaciel Plech, odchodził już do innych biznesów.

Srebro sezonu 1987 wywalczyła bydgoska Polonia wyprzedzając Stal Gorzów. W Bydgoszczy najjaśniej błyszczał junior Dołomisiewicz, a poza tym, oprócz bardzo dobrego Marka Ziarnika, kadra była równa, aczkolwiek bez błysków geniuszu. Ze smutkiem przyjęto wyjazd na Zachód Bolesława Procha, co mocno osłabiło gwardyjski team. Młodzi wydawali się nieść nadzieję nad Brdą, głównie zaś Piotr Gluecklich, Jacek Woźniak, Andrzej Pietrzak, Waldemar Cisoń i Mirosław Ziarnik.

Jeszcze lepszą młodzieżą pochwalić się mógł "brązowy" Gorzów. Zachwyty nad Świstem to jedno, ale przecież Ryszard Franczyszyn też był młodym wojownikiem (23 lata), punktującym już wyśmienicie. Świetne oceny zbierał Cezary Owiżyc, dobre Andrzej Pawliszak, Piotr Paluch i Andrzej Rzepka. Weteran Jerzy Rembas też już zwolna odstawiał motocykl - jego genialne starty odchodziły do historii. Mieszankę rutyny z młodością 30 lat temu miała żużlowa Zielona Góra. Huszcza - wiadomo - firma sama w sobie, a z seniorów jeszcze Sławomir Dudek i ten biedak Wiesław Pawlak, o którego przedwcześnie upomniało się niebo. Reszta to sama młodzież, a najlepszymi wtedy byli Zbigniew Błażejczak, Jarosław Szymkowiak i Dariusz Michalak, spośród których tylko Szymkowiak potem nieźle rozwinął swoją karierę. Michalak stracił zdrowie na żużlu, a Błażejczak - poza żużlem - wolność.

Wybrzeże Gdańsk podobnie jak Stal Rzeszów walczyły o przetrwanie, ale obroniły się jeszcze dość spokojnie. W Gdańsku najsmutniejsze było odejście Plecha. Grzegorz Dzikowski, Dariusz Stenka i Mirosław Berliński jako seniorzy robili co mogli, ale wspierani byli porządnie tylko przez jednego osiemnastolatka Jarosława Olszewskiego. W Rzeszowie zasług Janusza Stachyry nie da się przecenić. Miał wsparcie w Grzegorzu Kuźniarze i Ryszardzie Czarneckim, ale to jego szarże i jego - Stachyrowe komplety robiły różnicę.

Najsłabsze były Tarnów i Gniezno. Unia jakoś się obroniła. To tu była prawdziwa walka. Eugeniusz Błaszak, Bogusław Nowak i Bernard Jąder byli tymi, co przewodzili jaskółczemu stadu, ale młody Janusz Kapustka świetnie pojechał w barażu z Włókniarzem - w efekcie uratowano Tarnów przed degradacją. Ta sztuka nie udała się niestety najsłabszemu w sezonie 1987 Startowi Gniezno. Śmierć młodego Grzesia Smolińskiego i smutny przypadek Kazimierza Wójcika musiały mieć zasadnicze znaczenie psychologiczne. Pewnie na starszych, jak Mietek Woźniak, Piotr Podrzycki czy Grzegorz Śniegowski, to nie wpłynęło tak dramatycznie, jak na młodszych, aczkolwiek przeczy temu casus Leona Kujawskiego (rocznik 1956), który pojawił się i zniknął na początku sezonu w Gnieźnie. Wśród młodych wykryto wszak czyste talenty, jak Jacek Gomólski, Tomasz Fajfer, Waldemar Cieślewicz czy Szczepan Kulczak.

W drugiej lidze liczyły się właściwie tylko dwa kluby z południa Polski. Zeszłoroczny spadkowicz Kolejarz Opole wygrał bezpośredni awans z Włókniarzem, bo miał minimalnie więcej atutów. Przede wszystkim doświadczenie. Nie było już w Opolu rewelacyjnego właściwie przez wszystkie lata swojej kariery (1973-1986) Leonarda Raby, ale brylowali inni, przede wszystkim Wojciech Załuski, Roland Wieczorek i Karol Lis przy wsparciu Stanisława Pogorzelskiego i Piotra Żyty. Objawieniem w Opolu był młodzieżowiec Józef Cebula, który nigdy już potem nie był tak dobry, jak w owym sezonie 1987.

ZOBACZ WIDEO Finał PGE Ekstraligi to był majstersztyk w wykonaniu Fogo Unii

Włókniarz przegrał baraże o ekstraklasę z Unią Tarnów, ale cały rok spisywał się nadspodziewanie dobrze. Po pożegnaniu Marka Cieślaka i Andrzeja Jurczyńskiego świetny sezon mieli Dariusz Rachwalik i Józef Kafel, choć słabsza postawa tego ostatniego na koniec w barażach nie spodobała się sternikom klubu i ukarano za to Kafla. Za to kapitalnie pod Jasną Górą jeździł młody Sławek Drabik, wieloletni potem lider Lwów.

Pozostałe kluby drugoligowe nie liczyły się w walce o awans. Dzięki wsparciu zawodników z zewnątrz powoli budziła się Sparta Wrocław, gdzie najlepiej wypadli Marek Bzdęga pozyskany z Unii Leszno i Marek Glinka z Falubazu. W Ostrowie jaśniejszymi punktami byli Jacek Brucheiser, Franciszek Jaziewicz i Ryszard Małecki, ale nie brakowało i tu obiecującej młodzieży (Piotr Kociemba, Robert Raczyk, Marek Garsztka). W ogóle w tym czasie notowano swoisty żużlowy wyż demograficzny, skutkujący "wysypem" młodych. I tak w Świętochłowicach - Joachim Wranik, Jarosław Kardaś, Damian Waloszek i Janusz Mucha, w Motorze Lublin - oprócz Darka Śledzia - Marek Iwaniec, Jerzy Mordel, Robert Jucha, w Grudziądzu Paweł Bieniek, Jarosław Skarżyński, Andrzej Przeworek. Młodość nie zawsze szła w parze z nadzwyczajnym talentem. Ton w słabszych klubach drugiej ligi nadawali jednak starsi, Krzysztof Zarzecki, Antoni Bielica, Krzysztof Bas i Maciej Fabiszak w Świętochłowicach, Marek Kępa i Roman Feld w Lublinie, Krzysztof Kwiatkowski i Lech Kędziora w Grudziądzu.

Zmiana warty i prawdziwy nieodwracalny przełom w polskim żużlu przyszedł kilka lat później i wiąże się nierozerwalnie z żużlowym fenomenem Tomasza Golloba - największego z wielkich.

Stefan Smołka

Komentarze (9)
avatar
speed01
23.01.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Świetny artykuł. Ja w latach 80-tych zacząłem chodzić na żużel i widzę to tak, że wtedy rządziły młodość i talent, a dziś - kasa i sprzęt. 
ADAM gorzowskie DOLINKI
23.01.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Panie Stefanie z tymi 20 tysiącami kibiców to bym się tak całkiem nie zgodził.W tamtych czasach czasopisma ,które drukowały tak zwany "Skarb Kibica" podawały zawyżone pojemności stadionów.Wg ni Czytaj całość
Fanatyk Speedway
23.01.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Fajny ciekawy artykuł,dokładnie tak było wszyscy nas lali niemiłosiernie ,ale czasy się zmieniły i jest odwrotnie,jak ten czas leci wydaje się jak by to było parę lat temu a to już ponad 30.Ale Czytaj całość