Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Polski żużel 20 lat temu - 1997. Aż mnie cholera bierze (felieton)

WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Na zdjęciu: Rafał Okoniewski
WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Na zdjęciu: Rafał Okoniewski

Wracając do wspomnień sprzed lat, dziś o żużlowym sezonie 1997, zakończonym przed dwudziestu laty. Był to okres powolnego wzrostu polskiego speedwaya, który wreszcie zaczął piąć się w górę po długim okresie zapaści.

W tym artykule dowiesz się o:

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefan Smołki.

***

Kryzys zaczął się de facto od sezonu 1973, kiedy to złoty medal finału IMŚ na żużlu w Chorzowie odbierał Szczakiel, a brązowy Plech. Potem były pojedyncze wzloty (bez choćby jednego zwycięstwa w MŚ) takich żużlowców jak Zenon Plech, Edward Jancarz czy Jerzy Rembas, ale dużo więcej spektakularnych upadków. Następne złoto wzbogaciło kolekcję Polaków dopiero w roku 1996. Wtedy to, po prawie ćwierćwieczu (dokładnie po 23 latach) Tomasz Gollob (któż by inny) i Sławomir Drabik, przy wsparciu Piotra Protasiewicza, w niemieckim Diedenbergen sięgnęli po owe najszlachetniejsze złote laury mistrzostw świata na żużlu.

Podobna sztuka nie udała się Polakom w omawianym roku 1997. Pomimo atutu własnego toru finał DMŚ, rozgrywany wówczas w formule rozgrywek parowych, w Pile zdominowali świetni Duńczycy, Hans Nielsen i Tommy Knudsen, o 2 punkty wyprzedzając polską parę, Tomasza Golloba i Piotra Protasiewicza. Za nami byli Szwedzi z Rickardssonem, najlepszym uczestnikiem tego pilskiego szczytu (Tony sam zdobył 17 punktów), a dalej Niemcy, Czechy, Rosja i Węgry.

Indywidualnie na europejskich torach wyśmienicie radził sobie fantastyczny Tomasz Gollob, jeszcze wówczas z Polaków bardzo osamotniony w światowej elicie. To już był piąty rok młodszego Golloba wśród najlepszych, trzeci w cyklu Grand Prix. Ale dopiero sezon 1997 dał bydgoszczaninowi medal IMŚ. Trzecie miejsce Polak zdobył zasłużenie. Podczas inauguracji w czeskiej Pradze był trzeci, za Hancockiem i Hamillem i, co ciekawe, taka też była kolejność końcowa po ostatnim turnieju finałowym w Vojens. Z Polaków w GP pokazali się jeszcze Sławek Drabik, jedenasty ogólnie, Piotr Protasiewicz - w sumie trzynasty, a poza nimi w jedynym finale pokazał się nasz najlepszy junior Rafał Dobrucki.

Tomasz Gollob miał już wówczas wystarczający potencjał, by zostać IMŚ, ale szanse swoje pogrzebał jednym fatalnym występem podczas rundy serialu GP w Landshut, gdzie zdobył zaledwie 1 punkt. Szkoda, gdyż dotąd na niemieckiej ziemi nasz lider radził sobie zawsze znakomicie. Ponadto zaledwie trzy tygodnie wcześniej Polak w wyśmienitym stylu pokonał całą koalicję Szwedów, Duńczyków i Amerykanów w szwedzkim Linkoeping, w Niemczech uchodził więc za faworyta. W przedostatniej wrocławskiej rundzie całe podium z Pragi zostało skopiowane (1. Hancock, 2. Hamil, 3. Gollob), co praktycznie przesądziło o ostatecznej kolejności SGP IMŚ.

Indywidualnego czempionatu krajowego Tomek Gollob również nie wywalczył, gdyż w Częstochowie lepszymi okazali się Jacek Krzyżaniak i Sławomir Drabik (ten ostatni czuł się mocno pokrzywdzony po dodatkowym wyścigu o tytuł). Za to kolejny Złoty Kask podczas finału we Wrocławiu powędrował znów na głowę młodszego Golloba, choć łatwo mu to wcale nie przyszło. Poza triumfem w lidze Polonia Bydgoszcz z braćmi Gollobami i m.in. Piotrem Protasiewiczem zdobyła u siebie złoto w konkurencji najlepszych polskich par, wyprzedzając Apatora Toruń (Jacek Krzyżaniak i Mirosław Kowalik), Pergo Gorzów (Piotr Świst i Tomasz Bajerski) i Włókniarza z Częstochowy (Sławomir Drabik i Sebastian Ułamek).

ZOBACZ WIDEO W żużlu nie obyło się bez skandali. Był doping i korupcja

W lidze Polonia Bydgoszcz z racji świetnego składu nie miała prawa mieć w Polsce godnej konkurencji, choć Stal Gorzów z trenerem Plechem mocno się postawiła. Gollobowie, Piotr Protasiewicz i Henka Gustafsson okazali się lepsi od Piotra Śwista, Tomasza Bajerskiego, Krzysia Cegielskiego i Piotra Palucha, z genialnym Szwedem Tonym Rickardssonem na czele. Na trzeciej pozycji doinwestowana Polonia Piła zdruzgotała Apatora w dwumeczu o brąz (młodzik Okoniewski w Toruniu zdobył więcej punktów niż Hans Nielsen). Mark Loram z Anglii i Ryan Sullivan z Australii nie dali rady - Toruń dopiero czwarty. Siła rażenia Jacka Krzyżaniaka, Mirosława Kowalika, Roberta Kościechy, Sławomira Derdzińskiego, Krzysztofa Kuczwalskiego i Wiesława Jagusia jeszcze tym razem okazała się niewystarczająca na jakikolwiek medal DMP. Dopiero nowy wiek dał Toruniowi upragnione po latach złoto (2001).

W sezonie 1997 spadły z I ligi Częstochowa i Wrocław. Sparta poleciała praktycznie bez walki (sam świetny Tommy Knudsen nie dał rady, przy kontuzjach Piotra Barona i Mariusza Węgrzyka), Włókniarz jeszcze do końca się bił - do Startu z Gniezna zabrakło mu jednego punktu meczowego, przy zdecydowanie lepszym bilansie tzw. małych punktów biegowych. A jednak... pomimo próśb i błagań spod Jasnej Góry z żalem wszak obustronnym odszedł największy, obok Screena i Drabika, fighter Włókniarza Marek Cieślak. Swoje trenerskie kroki skierował do Rzeszowa. Z drugiej ligi awansowały GKM Grudziądz (z Hamillem, Pawłem Staszkiem, Robertem Kempińskim i młodym jego imiennikiem Dadosem) oraz Iskra Ostrów (z młodym wyrównanym składem i jednym doświadczonym liderem z Rosji Rinatem Mardanszinem), po zaciekłej walce dystansując Unię Tarnów (bracia Jacek i Tomasz Rempałowie, Robertowie Kużdżał i Wardzała, Mirek Cierniak oraz jedyny pełnowartościowy straniero Georgi Petranov) i Wybrzeże Gdańsk (Igor Marko, Dariusz Stenka, Wojciech Załuski, Marek Dera i Jacek Woźniak).

Już "na dobre" i na kolejne długie lata w drugoligowej szarzyźnie zatopił się utytułowany rybnicki klub, pomimo szerokiej kadry wychowanków i intensywnego wciąż szkolenia. Narzuca się szereg refleksji. Przecież w składzie RKM Roger widniały nazwiska wciąż dużo w żużlu znaczące, bracia Antek i Egon Skupieniowie, Adam Pawliczek, Mirek Korbel, Darek Fliegert (Henryk Bem czynnie pomagał Grudziądzowi w awansie). To byli sportowcy w sile wieku, tuż po "30", nawet Antek nie miał jeszcze czterdziestu lat, a bracia Darek i Krzysiek Fliegertowie - trzydziestu. Oni powinni trząść ekstraklasą żużlową, gdy tymczasem cieniowali w drugiej lidze. W kolebce polskiego żużla zabrakło determinacji działaczy, hojniejszych sponsorów - słowem kasy. Bez tego w tym sporcie ani chu - chu. No i zabrakło bodaj najważniejszego, szerokiego wsparcia miasta dla jego najpiękniejszych sportowych tradycji. Żużel rybnicki latami baśniowej chwały sam wywalczył sobie absolutne pierwszeństwo w tym mieście. Kto myśli inaczej - nie jest prawdziwym rybniczaninem. Gańba - po śląsku.

Błędem rybnickich działaczy (ponoć i koniecznością) było przehandlowanie młodziutkiego super utalentowanego Węgrzyka. We Wrocławiu Mariusz zatrzymał się w rozwoju, a w Rybniku byłby najlepszym higienicznym punktem odniesienia - na treningach i w zawodach jako siedemnastolatek niemiłosiernie łoił starych trepów. Młodzian Węgrzyk tuż po licencji pokazywał w Rybniku, że nawet na zdezelowanych gruchotach da się na tym torze walczyć i wygrywać. Szkoda słów.

Wróćmy do gwiazd. Od medalowego indywidualnie roku 1997 najbardziej wydajna i potężna lokomotywa polskiego speedwaya pod nazwą Tomasz Gollob zaczęła ciągnąć w górę te ciężkie, pordzewiałe i przez lata podłego ustroju totalnie spaprane wagony ku dniom Biało - Czerwonej chwały. Historia mu tego nie zapomni. Musimy pamiętać, iż zmożony dziś bólem Tomasz Gollob wydźwignął polski żużel na szczyty, dlatego bezspornie zasługuje na wszystko co najlepsze. Indywidualnie z Polaków w czołówce światowej w roku 1997 był tylko Tomek Gollob, młody Protasiewicz i doświadczony Drabik nie zmieścili się w pierwszej dziesiątce cyklu GP. Na krajowym podwórku tej eksportowej trójcy próbowali dorównywać starszy z Gollobów Jacek, jak zawsze profesjonalnie przygotowany Piotrek Świst, także świeży senior Tomek Bajerski, od niedawna w tym samym gorzowskim klimacie, i wspomniany już wyżej mistrz Polski Jacek Krzyżaniak. Poza nimi wśród polskich seniorów błyszczeli jeszcze młodzi toruńczycy Mirek Kowalik i Wiesiek Jaguś, równie młody częstochowianin Seba Ułamek i już tylko od czasu do czasu zachwycający weterani żużlowych stadionów w osobach "Tomka" i "Jankesa", czyli Andrzeja Huszczy i Romana Jankowskiego.
Przygasające z natury rzeczy gwiazdy tych zasłużonych czterdziestolatków z Leszna i Zielonej Góry kapitalnie motywowały młodzież. Nie wypadało udawać, że się nie da, gdy "starsi panowie" śmigają jak ta lala.

W takich warunkach najlepiej wzrastają młodzi, mający się na kim wzorować, na co dzień obserwując wciąż aktywne wyczynowo żywe ikony. No i powzrastały w owym czasie jednostki, do dziś stanowiące o sile polskiego speedwaya. Rafał Dobrucki tylko wskutek pecha nie sięgnął po tytuł mistrza świata juniorów, musiał zadowolić się srebrem, zaś Rafał Kowalski w czeskim Mseno okazał się być szóstym juniorem świata. Dobrucki wywalczył ponadto Srebrny Kask. Poza dwójką wymienioną wyżej w sezonie 1997 wiek juniora kończyli m.in. coraz lepsi Rafał Trojanowski i Piotr Winiarz z Rzeszowa, Paweł Staszek z Grudziądza oraz dwaj późniejsi mistrzowie Polski seniorów, zielonogórzanin Grzegorz Walasek (młodzieżowy mistrz Polski 1997 - przed Winiarzem i Dobruckim) i od początku wielobarwny w każdym calu leszczyniak Adam Skórnicki. Wielkie nadzieje zaczęto wiązać z nieco młodszym pokoleniem żużlowców, wśród których brylowali Damian Baliński i Andrzej Szymański z Leszna (wraz ze ”Skórą” mistrzowie par w kategorii juniorów), Robert Dados z Grudziądza, Krzysztof Jabłoński z Gniezna, Robert Kościecha z Torunia oraz jeszcze od nich młodsi Mariusz Węgrzyk (obok Sławka Drabika czołowy polski żużlowiec podczas wojażu po RPA przed sezonem), Krzysztof Cegielski z wielkopolskiego Gorzowa i ostrowiak Tomasz Jędrzejak. Jednak wszystkich ich w omawianym roku przebił zdobywca Brązowego Kasku, rewelacyjny siedemnastolatek Rafał Okoniewski, syn Mariusza z Leszna, wychowanek klubu z Piły, którego - bezdyskusyjnie - okrzyknięto objawieniem sezonu 1997. Nie mogło być inaczej, bo "szczawik" Rafał okazał się być trzecim żużlowcem brązowej Polonii Piła w ekstraklasie, w tzw. średniej punktowej ustępując tylko wielkiemu Hansowi Nielsenowi i bijącemu się już o wyższe cele Rafałowi Dobruckiemu. W finale Srebrnego Kasku wygrał Dobrucki, ale w pojedynku o drugie miejsce Rafał Okoniewski w pięknym stylu pokonał w Lesznie Walaska, zaś kolejne miejsca zajęli Robert Dados i Andrzej Szymański. Dwaj ostatni ciężko okupili miłość do czarnego sportu, pisanego bez cudzysłowu.

Na koniec odrobina humoru. Jaką moc wyobraźni i twórczej weny potrafi w młodych ludziach wyzwolić speedway tudzież jego uwielbiani bohaterowie, niech pokaże opublikowana po sezonie 1997 w "Tygodniku Żużlowym" dedykacja pewnej młodej fanki. Oto te słowa: Kocham Ciebie szczerze, / na rowerze, na Riwierze, przy pokerze, / przy barierze i ruderze, nago i w sweterze / jak kaczka własne pierze / i w ciemnościach jak nietoperze, / na spacerze i w atmosferze, / w eterze, w dobrej wierze i tak mocno, / że aż mnie cholera bierze. Rafałowi Okoniewskiemu - Aga. Najlepszego, pełnego sukcesów, radosnego roku 2018.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: