W żużlu liczy się kasa. Dzięki niej zawodnik ma na sprzętowe inwestycje i może się rozwijać. Wiadomo, że ceny za tuning silników są wysokie. Cała reszta też nie jest tania. W tej sytuacji wyliczenia polskich działaczy muszą niepokoić. Ich zdaniem 80 procent finansowego tortu trafia na konta 25 żużlowców.
- Z procentami nie będę dyskutował, ale pełna zgoda, że wąska grupa stanowi objazdowy cyrk, który podnosi niemal wszystkie środki obecne na rynku. Ich stać na wszystko, podczas gdy zawodnicy z drugiej ligi polskiej nie mają dwustu złotych na oponę - mówi nasz ekspert Wojciech Dankiewicz.
- Trudno jednak bić na alarm, bo wszystko odbywa się w zgodzie z prawidłami ekonomii - komentuje menedżer Get Well Toruń Jacek Frątczak. - Proporcje 80 do 20 nie są jednak wyłącznie specyfiką żużla. W każdej dyscyplinie są gwiazdy, które biorą wielkie pieniądze.
Czy fakt podziału pieniędzy w proporcjach: 80 procent dla wielkich gwiazd, reszta dla maluczkich, jest problemem? - Nie jest, bo to nic nowego - stwierdza Frątczak. - Taki układ mamy odkąd w żużlu pojawiły się wielkie pieniądze. Od takiego podziału tortu żużel na pewno się nie załamie - dodaje menedżer, ale już Michał Kugler, były wiceprezes Stali Gorzów, ma inne zdanie: - Jest źle, jeśli wąska grupa objeżdża cztery, pięć lig i zgarnia wszystko.
- Problem podziału 80 do 20 było widać w ostatnim oknie transferowym - zauważa Kugler. - Kluby miały kasę, ale zabijały się między sobą o te kilka gwiazd, które akurat szukały nowego miejsca pracy. Koniec końców zdarzyło się temu, czy innemu klubowi przepłacić za przeciętnego zawodnika. Poza tym, jeśli dalej będziemy poruszać się w zamkniętym, wąskim kręgu nazwisk, to kibic i sponsor poczują znużenie. Nikt nie będzie chciał płacić za oglądanie wciąż tych samych ludzi.
Dla tych, którzy w obecnym podziale żużlowego tortu widzą problem, oczywiste wydają się zmiany. Nie wszyscy mają jednak gotowe recepty. - Nie wiem jak to zrobić - Dankiewicz rozkłada ręce. - Zabrać trochę bogatym i dać biednym. Tak się nie da. Według mnie jedynym wyjściem jest wpompowanie większej kasy w żużel. Wtedy spadałoby więcej okruchów z pańskiego stołu i byłoby coś dla tych mniej zamożnych.
Frątczak też zdaje się hołdować takiemu rozwiązaniu. - Chciałoby się większego równouprawnienia, ale tego nie da się ręcznie wysterować - przekonuje. - Trzeba więc trzymać kciuki za oddolne inicjatywy. Jak się patrzy na to, co dzieje się w takim Kolejarzu Opole, w drugiej lidze, to jest optymizm. Klub robi prezentację, drużyna jedzie na obóz, od razu widać, że tam się pojawił większy budżet.
W środowisku pojawiają się głosy, że FIM powinna być może odgórnie zakazać jazdy w większej liczbie lig. Wtedy bogaty miałby Polskę i Szwecję, ale nie zabierałby innym miejsca w Danii czy mniejszych ligach. - To nie jest wyjście z sytuacji, bo w tych mniejszych ligach nie da się zarobić. One są dobre dla młodych, żeby mogli poznać inne tory, doszkolić się. Zamknięcie tych lig dla bogatych podziału tortu nie zmieni.
Bez względu na wszystko problem podziału pieniędzy w żużlu warto dogłębnie przeanalizować i zastanowić się nad tym, by choć delikatnie zmienić proporcje. - Na pewno trzeba więcej pieniędzy na szkolenie młodzieży, na promowanie młodych, bo każda dyscyplina potrzebuje świeżej krwi. Bez tego nie ma przyszłości - kwituje Kugler.
ZOBACZ WIDEO Falubaz przespał okres transferowy. "Za późno się zorientowali, że trzeba działać"