Złamanie kręgu w trzech miejscach, do którego doszło w wyniku wypadku w meczu ligi angielskiej pod koniec września było nie tylko poważne, ale też kosztowało Fredrika Lindgrena wiele cierpliwości oraz wytrwałości w powrocie do pełni sił. Ponadto Szwed stracił też sportowo, ponieważ nie mógł wziąć udziału w ostatnich rundach zeszłorocznego cyklu Grand Prix, a przecież miał realną szansę na zdobycie pierwszego w karierze medalu IMŚ.
Reprezentant Szwecji postanowił ograniczyć możliwość wystąpienia podobnego urazu. Wzorem wielu innych żużlowców zdecydował się w tym sezonie korzystać ze stabilizatora karku. To urządzenie używane przez zawodników motocrossu i coraz bardziej popularne wśród żużlowców. Ma za zadanie chronić szyję w momencie wypadku, choć ma też swoje minusy. Zmniejsza ryzyko kontuzji kręgosłupa, ale za to może wyrządzić szkody w obrębie obojczyka. Złotego środka jednak nie ma.
Pozostaje jeszcze kwestia przyzwyczajenia się do jazdy z tym urządzeniem. Bywały przypadki zawodników, którzy po treningach rezygnowali ze stabilizatora. Szwed wyjawił, że nie stanowi to dla niego problemu. - Szczerze mówiąc, nie czułem, że mam to na sobie podczas jazdy. To tylko powstrzymuje skrajnie ekstremalne ruchy głowy, które zwykle pojawiają się podczas wypadku - przekazał Lindgren za pośrednictwem Facebooka.
Wrócił on już na tor w miniony czwartek, 15 marca. Trenował wówczas w Częstochowie i nie odczuwał żadnego dyskomfortu. W weekend czeka go pierwsze poważniejsze ściganie. W sobotę, 24 marca, weźmie udział w turnieju Zenona Plecha na torze w Gdańsku.
ZOBACZ WIDEO Gorące ambasadorki One Sport, czyli SEC Girls